Artykuły

Różewicz spotyka Brudzińskiego. Tylko po co?

"Kartoteka rozrzucona" Tadeusza Różewicza w reż. Radosława Rychcika w STUDIO teatrgalerii w Warszawie, w ramach IX Festiwalu Nowe Epifanie 2018. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.

"Kartoteka rozrzucona" Tadeusza Różewicza była powrotem po przeszło trzydziestu latach do "Kartoteki", najsłynniejszego dramatu poety z 1958 r. Starcia PRL-owskiego everymana z widmami wojennej przeszłości, traumami dzieciństwa, lękami kryzysu wieku średniego, banalnością codzienności narastającej małej stabilizacji i katastrofizmem. Pierwszej "Kartoteki", wystawionej w 1960 r. przez Wandę Laskowską w niedawno otwartym warszawskim Dramatycznym, nie doceniono, dopiero potem stała się symbolem nowej awangardy w polskiej dramaturgii.

Trudno jednak powiedzieć, po co do Różewicza wraca dziś w Teatrze Studio Radosław Rychcik. "Masz czterdzieści lat, a jesteś dopiero dyrektorem operetki" - to chyba ta kwestia z oryginalnej "Kartoteki" staje się jakby pretekstem, by Różewicza w Studiu... śpiewać. Samo śpiewanie "Kartoteki rozrzuconej" nie musi być przecież niczym złym. Muzyczność bywa dziś wielką siłą teatru. Rzecz w tym, że muzyka w "Kartotece" pojawia się zupełnie bez rytmu i koncepcji, nikt nie ma tu wizji, czym ta forma właściwie miałaby się stać. Śpiewają, by pokryć pustkę egzystencjalną? Czy brak pomysłu na inscenizację?

Z Rychcikowej lektury Różewicza wychodzą banalne, komiczne rodzajowe scenki i nic więcej. O pierwszym Bohaterze, tym z 1960 r., krytyk Jan Błoński pisał, że jest "rozśmieszony tradycją, rozgoryczony współczesnością". O grającym u Rychcika Bartoszu Porczyku powiedzieć można tyle, że jest pozbawiony wyrazu, drętwy jak manekin. Jego jedynym celem -jak i całego spektaklu - zdaje się odbębnienie odziedziczonego po zmarłym mistrzu tekstu.

Nie wychodzi też lekkie, połowiczne uwspółcześnienie, którego na tekście Różewicza dokonuje Rychcik. Gdy mowa o wojnie, zmienia "ojców" na "pradziadków", aktualizuje daty roczne z przeszłości, by były prawdopodobne w 2018 r. Ale już np. przeniesiony tu jeden do jednego ironiczny lament Różewicza nad kulturą popularną, językiem gazetowych erotycznych anonsów czy programu telewizyjnego brzmi w czasach Tindera i Twittera anachronicznie. Ma posmak "duchologii" - egzotyki wczesnokapitalistycznej estetyki czasów transformacji; Rychcik jednak kompletnie tych nut nie wygrywa, udaje, że od lat 90. nic się nie zmieniło.

Byłaby to po prostu niezbyt udana inscenizacja najnowszej klasyki polskiej zrobiona bez serca i bez pomysłu, w sam raz do męczenia uczniów humanistycznych fakultetów z ogólniaka, gdyby nie publicystyczna końcówka. Cała ekipa poza Bohaterem staje przed ekranem promptera i zaczyna - z nazwiskami, to chórem, to solo - czytać stenogram z obrad Sejmu z 25 stycznia. Tych, na których szef MSW Joachim Brudziński mówi o walce swojego resortu z organizacjami neofaszystowskimi w Polsce. Chyba dobry kwadrans aktorzy skandują kolejne wypowiedzi posłów PiS, PO, PSL. Naprawdę, jestem gorącym entuzjastą teatru jako mocnego politycznego komentarza do bieżącej rzeczywistości - ale nie rozumiem, po co doklejono tu tę puentę. Appendiks do rozkładu języka debaty publicznej?

Różewicz wciąż może być aktualny, nawet gdy nie mówi Brudzińskim. Nie wiem, czy koniecznie "Kartoteka rozrzucona", ale już "Do piachu" - dramat o degeneracji leśnej partyzantki - w czasach bezkrytycznego kultu tzw. żołnierzy wyklętych mogłoby wybrzmieć bardzo mocno. Poezja Różewicza też zniosła próbę czasu. Rychcikowi zabrakło jednak na nią koncepcji czy wrażliwości.

Reżyser nie ma szczęścia do Teatru Studio - po dwóch adaptacjach cyklu o "Utalentowanym Panu Ripleyu" ponosi kolejną porażkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji