Artykuły

Historia wierności

"Minęło 15 lat od śmierci aktorki Haliny Mikołajskiej. Podziwiono jej głos, jego ciepłą barwę, wewnętrzną wibrację. Zapamiętano ją jako wielką artystkę, później stała się symbolem oporu wobec narzuconej władzy. Współtworzyła najnowszą polską historię. Dziś miałaby 79 lat.

Była rogatą duszą. Jako młoda aktorką stawiająca pierwsze kroki na scenie potrafiła powiedzieć wielkiemu Osterwie, że jest za stary do roli.

Sztuka i intelekt

Nie było to aktorstwo "intuicyjne". To była sztuka płynąca "z głowy", precyzyjnie wymyślona, starannie zakomponowana. Nieżyjący już krytycy Irena Bołtuć i Andrzej Hausbrandt pamiętający całą jej karierę wspominali, że to było aktorstwo czasem nawet chłodne, że w każdej z granych przez nią ról była dziwna "podwójność", szczególna psychologiczna komplikacja, wieloznaczność.

Mówiono, że każda z granych przez nią ról miała w sobie wiele wymiarów. Jej Rachela z "Wesela" wystawionego w 1955 r. na scenie Teatru Wojska Polskiego, od 1957 - Dramatycznego, była taką właśnie niejednoznaczną, niepokojąca postacią.

Być może najbardziej widać to jednak było w roli Szen-te i Szui-Ta w Brechtowym "Dobrym człowieku z Seczuanu" w 1956 r., gdzie na scenie grała dwie postaci: złą i dobrą. Jej szczytowym osiągnięciem była Olga z "Trzech sióstr ", wyreżyserowanych przez Erwina Axera w Teatrze Współczesnym w 1963 r. Obsypana gradem pochwalnych recenzji, Mikołajska za tę właśnie kreację otrzymała pierwszą nagrodę na festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich. Miała w swoim dorobku niezwykle szeroki wachlarz ról: od Szekspira (słynna Lady Makbet z 1960 r.), przez repertuar romantyczny (znakomita królowa Elżbieta w "Marii Stuart" Schillera z 1969 r.), po wielki realizm końca XIX wieku (Grunhilda w "Janie Gabrielu Borkmanie" z 1975 r.), aż po role w sztukach będących awangardą swego czasu. Do historii przeszła jej Stara w "Krzesłach" Ionesco, rola zasypywanej przez piasek kobiety w "Radosnych dniach" Becketta, czy tytułowa rola w "Matce" Witkacego zagrana u progu lat 70.

Materialnym świadectwem wielkości jej aktorstwa są zapisy jej kreacji dokonane na telewizyjnych i ra- diowych taśmach. Jedną z wielkich ról Mikołajskiej była Ethel, żona Ju-liusza Rosenberga, stracona wraz z nim w USA za przekazanie Sowietom tajemnicy broni atomowej. Rosenbergowie stali się bohaterami sztuki "Juliusz i Ethel" zrealizowanej przez Aleksandra Bardiniego w Teatrze Współczesnym w 1953 r. Szczęśliwie zachował się radiowy zapis spektaklu. I jasno zeń wynika, że Mikołajska swoim aktorstwem, w którym zniknął ów chłód, zastąpiony przez prawdziwe człowieczeństwo poddane ostatecznej próbie - chwili rozstania z życiem - ocaliła ten tekst. Na tej starej radiowej taśmie Ethel Mikołajskiej jest właściwie jedyną żywą postacią.

Nie jedyna to zasługa Mikołajskiej, dla której weszła do historii współczesnego teatru. Swój analityczny umysł wykorzystała jako reżyserka "Iwony Księżniczki Burgunda" Gombrowicza (1957) i "Romulusa Wielkiego" Dżrrenmatta zrealizowane w Teatrze Dramatycznym, wówczas najważniejszej polskiej scenie. Te wielkie role zamyka Raniewska, z "Wiśniowego sadu" zagrana w Teatrze Współczesnym w roku kolejnego przesilenia politycznego powojennej, komunistycznej Polski.

Czas KOR-u

Jej niezależna, odważna natura zmusiła ją do opowiedzenia się po jednej ze stron tego konfliktu. Niezależność myślenia i prawość charakteru sprawiły, że stroną, którą wybrała był zawiązany wówczas KOR - Komitet Obrony Robotników.

Ta decyzja przypieczętowała jej los. Oznaczała nie tylko rozstanie z teatrem i zawodem. Była wydaniem na siebie wyroku cywilnej śmierci. Jej nazwisko zniknęło z teatralnych afiszów, z radiowej i telewizyjnej anteny. Brak środków do życia i nieustające szykany ze strony służby bezpieczeństwa stały się codziennością jej i oraz jej męża Mariana Brandysa. Głuche telefony, nachodzenie przez "robotniczy aktyw", niszczenie samochodu i nieustanne groźby. Tym stało się od tamtej chwili życie jednej z najwybitniejszych powojennych aktorek. Na jej nazwisko obowiązywał zapis cenzury. Po raz ostatni bodaj tylko wymieniła je w swoich "35 sezonach" opublikowanych w 1980 roku Marta Fik.

Wyrzut sumienia

W środowisku wzbudzało to podziw. Podziw zmieszany z niedowierzaniem. Do tej pory kręgi artystyczne traktowano jako ozdobę panującej władzy, artystów wynagradzano sowicie, nie szczędzono im przywilejów. I oto znalazła się jedna osoba, która tym wszystkim wzgardziła i konsekwentnie to odrzuciła. Wówczas nie do pomyślenia było, by tak pokierować swoim życiem, by wszystko poświęcić idei. To nie była wówczas postawa powszechna w coraz bardziej konformistycznym środowisku. Była bolesnym wyrzutem sumienia całego aktorskiego świata. Być może gdyby nie nieugięta postawa Mikołajskiej, w chwili ogłoszenia stanu wojennego wielu niedawnych pupili władzy miałoby większe wątpliwości, czy przystąpić do bojkotu radia i telewizji.

Nie oczekiwała od nikogo pomocy. Do dziś mówi się, że tej pomocy okazano jej zbyt mało. Oddalała się od teatru coraz bardziej, jej ostatnią rolą była Hestia w "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego zrealizowanym przez Kazimierza Dejmka w Teatrze Polskim w 1982 roku. Każde jej wejście na scenę wywoływało burzę braw. Nie miała wątpliwości - nie oklaskiwano wówczas jej kunsztu - oklaskiwano Halinę Mikołajską, bohaterkę oporu przeciwko władzy, która po stanie wojennym ukazała w pełni swoje prawdziwe oblicze, a nie wielką aktorkę powracającą na scenę. Nie ceniono jej Hestii - stała się sztandarem. A tego nie pragnęła. Odsunęła się wówczas od teatru. Rozpoczął się ostatni akt tej tragedii - heroiczna walka z organizmem, który wyczerpany latami szykan, prześladowań odmówił posłuszeństwa. Mikołajska zmagała się z najstraszniejszą ze wszystkich chorób. Wygrała walkę o idee, którym wierzyła. Przegrała walkę ze swoim ciałem. To symboliczne, że jeszcze przez kilka dni po wyborach 4 czerwca widziała, że kilkanaście lat walki, konsekwentnego mówienia nie podłości, zbrodni i zakłamaniu - nie poszło na marne. Zmarła 21 czerwca 1989 roku.

Niepokonana

"Bądź wierny - idź" - to najsłynniejsze zdanie Herberta, koda "Przesłania Pana Cogito" mogłoby stanowić motto jej biografii. Jej wspaniałe i tragiczne życie było odzwierciedleniem i żywą realizacją tego nakazu. Nieuznająca kompromisu w sprawach artystycznych i moralnych odeszła jako symbol niezłomności. W jej życiu w pełni zrealizował się zarzucony jakże niedawno model polskiego artysty-obywatela, którego zadaniem nie jest tylko dostarczanie lepszej czy gorszej rozrywki, lecz skłanianie do refleksji nad sobą i otaczającym światem, niezgoda na bezprawie, na zwyczajną podłość i jeszcze zwyczajniejszą ludzką małość. Danym przez siebie świadectwem prawdy zdjęła z głowy środowiska czapkę dworskiego błazna. Od czasów Bogusławskiego polski aktor miał zaszczytny obowiązek służby społeczeństwu. Ona ten obowiązek zrealizowała - aż po sam kres, porzuciła swą sztukę, by służyć innym swoją osobą, w upodleniu stała się już nie tylko wielką aktorką. Była Wielkim Człowiekiem. Trudno to sobie wyobrazić dziś, gdy niedawni wielcy, przecież pamiętający ją bardzo dobrze - tak strasznie zmaleli. Trzeba pamiętać o jej ofierze, również dziś, gdy tak wiele pięknych idei, o które walczyła zmieniło się bolesne wspomnienie naszej niedawnej wielkości. Ale trzeba pamiętać o niej także jako o aktorce, tworzącej dziwne, wielowymiarowe postacie, nie poddające się jednobrzmiącym opisom, o mistrzyni polskiego słowa, o jednej z legend tak niedawno minionego XX wieku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji