Artykuły

Świętoszek przestrojony

Bardzo ryzykowną próbę podjęła Krystyna Skuszanka. Wielkie dzieło Moliera - omszałe w trzechsetletniej tradycji, przygniecione stosem obrazów, wspomnień, interpretacji. Gdzie tknąć - same tuzy łączyły z nim swoje sukcesy. Gdzie tknąć - pachnie naftaliną. Wytworzyły się żelazne wzory, powstała konwencja, równie dławiąca jak martwe już stereotypy Mchatu. Konwencja podtrzymywana zresztą głównie przez pierwszy Dom Moliera, przez Komedię Francuską. I nagle to przedstawienie - jasne, nieomal pogodne, o czystej linii i ażurowej fakturze, nader "konstruktywistyczne" w budowaniu konfliktów, w prowadzeniu akcji, ba - nawet w scenografii, która tym razem doprowadziła do ostatecznych plastycznych konsekwencji agresywną wobec tradycji myśl Skuszanki. Była w tej przejrzystej i barwnej zabudowie sceny i parodia, i skrót, i metafora, czerpiąca soki z wielkiej tradycji baroku. Była też świetna funkcjonalność wobec interpretacyjnych zamierzeń realizatora.

Bo Skuszanka wystawiając "Świętoszka" zadbała nie tylko o współczesną lekkość obrazów. Dokonała również znamiennego przewartościowania. Realizując komedię obłudy, dostrzegła w niej przede wszystkim komedię naiwności. Przesunęła akcenty ośmieszając nie tyle Tartufa, ile Orgona. Orgon, naiwny do przesady, łatwowierny poza granice głupoty, wydał się jej (i nam) postacią zabawną i śmieszną w zestawieniu z współczesnym sceptycyzmem i wiedzą o życiu. Tworzył sylwetkę jednoczącą akcenty dramatu i komedii, komedii naiwności i dramatu ślepoty. Wydrwiony despota domowego ogniska ustrzegł się jednak łatwej śmieszności, opierając się najbardziej uświęconym pokusom, w tym sławnej w historii teatru - scenie podsłuchiwania pod stołem. Był zwarty, opanowany, zajadły w kurczowym trzymaniu się własnych wyobrażeń, a w tej zajadłości - najbardziej może śmieszny, bo - zrozumiały i bliski. Nic z łatwych gierek, nic z psychologicznej kokieterii. Zdzisław Klucznik, który grał soczystego i rubasznego Orgona wykazał niemało konsekwencji a zarazem dyskrecji w wyczuciu i podaniu parodystycznych akcentów postaci, znakomicie balansując na krawędzi dramatu i drwiny.

Z podobnych względów również i para zakochanych kryła sporo napięć komicznych, wyrażających się w naiwnym sentymentalizmie uczuciowych manifestacji. Zostały one podane z świadomym, parodystycznym przerysowaniem, zwłaszcza w zabawnej grze Krzesisławy Dubiel. Bardziej dynamicznie, ale z podobnym instynktem parodii, grała również Elmirę Anna Lutosławska.

Skoro jednak Orgon jest ośmieszonym bohaterem komedii, Tartue musi być groźniejszy, bardziej przebiegły, niż nakazuje komediowa, a często wręcz farsowa tradycja postaci. I rzeczywiście - zobaczyliśmy Tartufa przyczajonego i zamkniętego w sobie, Tartufa drapieżnego i okrutnego zarazem, postać zagęszczoną do granic symbolu. Ta swoista -dehumanizacja bohatera, zgodna z "konstruktywistycznym" charakterem całego spektaklu, ujawniła jedną z bardzo typowych właściwości nie tylko tej realizacji, ale bodaj całej twórczości Skuszanki - skłonność do zastępowania ludzi symbolami idei, postaw, charakterów. Zwolniony w ruchach, o precyzyjnym, opanowanym geście i podobnym sposobie mówienia, ożywionym od czasu do czasu nagłym przyśpieszeniem, z białą, nieruchomą maską i srebrną, negroidalnie zmierzwioną peruką - Ryszard Kotas był bliższy bohaterom nowohuckich "Imion władzy" niż trzechsetletniej tradycji Moliera. Był bliższy - w sposobie budowania postaci, w scenicznej fakturze sylwetki Tartufa.

I tutaj dochodzimy do sedna. Nie potrafię powiedzieć, czy był dobry czy zły w tej roli. Był na pewno dobry w kontekście przedstawienia, jako wyraziciel przyjętej zasady pokazania "Świętoszka" - i na pewno zły w porównaniu z jakąkolwiek inną udaną inscenizacją tej komedii. Rozbieżność ocen nie jest przypadkowa. Skuszanka, wystawiając Moliera nie tylko odczytała komediową perypetię "Świętoszka" w sposób bliski doświadczeniu epoki - ale zmieniła również gatunek komedii. Komedię charakterów zastąpiła komedią postaw. Psychologię zastąpiła konstrukcją. Nie, wiem, czy stało się to z wyboru czy z braku aktorów zdolnych rozegrać ten dramat w pełnym wymiarze psychologicznej perypetii i niespodzianki, ale celowość owego zabiegu jest poza sferą dyskusji.

Stracił na tym - wbrew pozorom - sam Molier, którego słowa, zdania, frazy nie brzmiały ze sceny zbyt czysto - poza jednym może wyjątkiem w postaci samego Tartufa. Ale nie o brzmienie tu chodzi. Ten świetny tekst, rojący się od możliwości, pomysłów, szans psychologicznych, nie został w pełni wyzyskany, stanowiąc kanwę widowiska, interesującego wprawdzie i bardzo i konsekwentnego, ale widowiska, w którym autor odgrywa służebną jedynie rolę. Czasem wychodzi to autorom na korzyść, czasem nie. Tym razem - raczej nie. Tekst Moliera przypominał tu chwilami nazbyt pojemną suknię zawieszoną na zbyt chudym modelu. Brakło mu blasku, jaki zapewnić może jedynie komedia charakterów, a więc komedia ludzi. W kontredansie postaw pozostał ważnym, ale przecież nie najważniejszym elementem widowiska. Zdegradował się albo - został zdegradowany. Oto cena, jaką zapłaciła Skuszanka za pociągającą i udana próbę pokazania "Świętoszka" w skali swojego teatru i współczesnej wrażliwości. Eksperyment nie przyniósł rozczarowań - autor tylko mógłby się poczuć nieswojo. Operacja się udała. A pacjent? Cóż - pacjent. Na pewno nie jest to wzorcowa realizacja wielkiej komedii. Na pewno nie jest to realizacja jedyna. Na szczęście właściwością kultury jest różnorodność. A w tej różnorodności nowohucki "Świętoszek" staje się zjawiskiem interesującym, potrzebnym, płodnym. Jest nim także w bogatej już i twórczej tradycji nowohuckiego teatru. A to się również - liczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji