Artykuły

Pierwszy Molier w Nowej Hucie

Wiadomo, że Molier napisał i wystawił "Świętoszka" jako akt walki politycznej, ostrej i wyraźnej batalii nie tylko z osobistymi przeciwnikami. W świetle badań nad działalnością i charakterem Towarzystwa Świętego Sakramentu oraz nad całą pasjonującą sprawą walki o Świętoszka - rzecz stała się bezsporna. "Świętoszek" jako sztuką o zdecydowanym ostrzu politycznym otrzymał postać nieco - rzecz jasna - zakamuflowaną, przenośną, jakbyśmy dziś powiedzieli, aluzyjną. Akcję sprowadził Molier do komediowo - obyczajowej anegdoty w domu Orgona. To zresztą wystarczyło, aż zanadto. Adresaci molierowskiego ataku byli inteligentni i zareagowali, jak wiadomo, natychmiast.

Ale "Świętoszka" gra się od trzystu lat (dokładnie za dwa lata minie trzecie stulecie od roku prapremiery wielkiej komedii) i mimo że w wielu kwestiach Tartufe'a pobrzmiewały groźne i złowrogie tony, setki już razy sprowadzano na scenie treść tej sztuki jedynie do komedii charakterów i zabawnych perypetii obyczajowych. "Świętoszek" "spoczciwiał" i bardzo spowszedniał; wszedł głównie na tzw. scenę szkolną. Ostrzejszy pozostał "Don Juan". Próbowano za to czasem bardziej wyrafinowanych interpretacja psychologicznych. Jouvet grał Tartufe'a jako obronę hipokryzji. Podobnie grałby go Gustaw Holoubek. Próbowano też czczych igraszek formalnych.

Teatralny banał i komunał zdążył poczynić w "Świętoszku" znaczne spustoszenia, co odbiło się wyraźnie choćby w świadomości "wytrawnych konsumentów kultury". I to aż do przesady. Bo oto w Domu Moliera w Comedie Francaise, oglądałem w roku 1953 nowe naówczas przedstawienie "Tartufe'a", przygotowane przez pana Louis Seigner (grającego równocześnie rolę tytułową), przedstawienie bynajmniej nie banalne, ukazujące starego "Świętoszka" nie tak znowu "poczciwego" i pospolitego, ale ostrego, krwistego, z bohaterem silnym I groźnym. I o wiele mniej śmiesznym, niż każe "tradycyjny" banał.

Podobną ostrość, choć uzyskaną odmiennymi środkami, otrzymał "Świętoszek" w Nowej Hucie. Zabieg Krystyny Skuszanki był w gruncie rzeczy bardzo prosty i polegał na powrocie do "Świętoszka" jako sztuki politycznej. To znaczy na powrocie do jego źródeł i genezy, na odkryciu pierwotnej wagi i wielkości tej komedii. Polegał tedy na przewrotnym, lecz dyskretnym, "odkamuflowaniu", przywróceniu zawartych w nim pierwotnych znaczeń. Przedstawienie rozpoczyna się krótkim prologiem, w którym aktor grający Oficera Gwardii (tego samego, który pojawia się w zakończeniu komedii) odczytuje zgrabnie dobrane fragmenty listów Moliera do Ludwika XIV, odwołujących się do króla w batalii o "Świętoszka". Jest to rodzaj króciutkiego "przesłania" i króciutkiego, pełnego i smaku i wdzięku komentarza skierowanego do widowni.

Z chwilą rozpoczęcia akcji komedia toczy się już bez żadnych wtrętów. Akcja fest "normalna", ta sama co zawsze. Tylko że postacie i ich Wzajemne układy uzyskały nieco inne proporcje, motywy i cechy bogatsze niż "normalnie" znaczenia. Z płaszczyzny religijno-moralnej i moralno-obyczajowej sprawa Tartufe'a i domowników Orgona przesunięta została w sferę moralności większego kalibru, moralności postaw i metod działania. Obłuda stała się jedynie funkcją określonego systemu zła. Zła o charakterze społecznym. Zła będącego również siłą polityczną.

Z miejsca wiemy, że pan Tartufe reprezentuje coś więcej niż samego siebie, coś więcej niż swoją własną moralność. Domyślamy się w nim przedstawiciela realnej siły, metody, systemu działania. Jest mało śmieszny (śmieszny jest przy nim cały dom Orgona), ale nie jest również obrzydliwy. Gładki, zręczny i bezczelny ma jednocześnie jakąś siłę fascynacji, dzięki której zdobywa ludzi. Poza Orgonem i panią Pernelle jest w tym domu nienawidzony, ale także trochę podziwiany. I boją się go wszyscy. Naiwnej i lekkomyślnej fascynacji uległ przede wszystkim Orgon, który zaczyna już przemawiać jego językiem: "Bracie, twoja mowa jest wielce bezbożna" - to nie jest zwyczajnie znaczący język. To język ideologiczny i polityczny Tartufe'a. Język jego "ideologicznego terroru". Tylko że Orgon (Zdzisław Klucznik) pozostał w spektaklu najbardziej tradycyjny, a słowa Tartufe'a: "I sprawiłem, że choćby widział, nie uwierzy" - stanowią jeden z mocniejszych akcentów w przedstawieniu.

Realizacja Skuszanki ma tym razem lekkość i delikatność wykonania, siłę przekonywania i wszelkie cechy klasycznej prostoty. Nienaruszona pozostaje matematyczna budowa komedii. Pełna jasnych kolorów scenografia Mariana Garlickiego przy swoich delikatnych deformacjach (jak zawsze w tym teatrze) zachowuje jednak niemal nieskazitelną klasycy-styczną symetrię. Zwykła u Skuszanki żywość sytuacji i bogactwo ruchu scenicznego również znalazły się tym razem w ramach pewnych klasycznych symetrii.

Ryszard Kotas doskonale spełnia te warunki i zadania, jakie przedstawienie wyznaczyło Tartufe'owi. Jest on jednak przy całej swej plastyczności i ekspresyjności aktorem dosyć monotonicznym. Stąd cały jego Tartufe znajdował się za bardzo na jednej linii - trafnej, lecz za mało w jego ujęciu elastycznej. W scenach z Elmirą mógł z niego wyjść nareszcie zwykły człowiek, tutaj też mógł być nareszcie śmieszny, albowiem "śmieszniejszego cóż być może, jak gdy zwodzić chce zwiedziony" - jak mówi się u Fredry. Śmieszny pozostał jednak Orgon, śmiesznością człowieka zmuszonego do siedzenia pod stołem.

W scenach tych nie miał niestety Kotas w pełni przygotowanej partnerki, ponieważ i trafiłem na spektakl z nagłym zastępstwem w roli Elmiry. Normalnie gra ją Anna Lutosławska. Żałuję, że nie widziałem, bo to rola bardzo dla niej. Widziałem za to ślicznie, dowcipnie, ze świeżości i wdziękiem zrobione sceny młodych kochanków, w wykonaniu Krzesisławy Dubielówny i Alexandra Polka. Z innych postaci (przedstawienie jest od strony wykonawczej ładnie wyrównane) z satysfakcją patrzy się na i Dorynę graną przez Bogusławę Czuprynównę, czy na pana Zgodę odegranego wyraziście, zabawnie i kulturalnie przez Michała Lekszyckiego.

Jest wreszcie finał komedii, oczywiście jawnie umowny, oczywiście podkreślający fikcyjną teatralność. Właściwa akcja skończyła się wcześniej. Punktuje ją jeszcze złowrogi - cień Tartufe'a na horyzoncie. Na proscenium nastrój jest inny: "No, wygrana sprawa! - Jakiż radosny obrót! - Czy to sen, czy jawa? "... Aktorzy kłaniają się publiczności. Spełnili wobec niej bardzo piękne, dydaktyczne zadanie. Bo ten "Świętoszek" jest przedstawieniem pięknie dydaktycznym - dla młodzieży szkolnej, ale nie tylko dla niej. I to "nie tylko" jest tym razem najważniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji