Artykuły

Gore!

Górale, równe chłopy. Nie dadzą sobie w kaszę dmuchać. Co prawda, chcieliby korzystać z wdzięków podkrakowskich dziewczyn, ale zadowolą się kradzieżą owiec. Barbarzyńcy? Są po prostu szorstcy, ale swojscy. Warto mieć takich po swojej stronie, bo - jak owce właśnie - pójdą we wskazanym kierunku. Michał Kmiecik przypomina, że nie warto się na siebie dąsać, skoro jesteśmy podobni. To my jesteśmy ludem, solą tej ziemi. Do nas należeć powinna władza. Zgodne społeczności mogą obalać królów, prezydentów i premierów. A problemem są rządzący, nie zaś ten czy inny, zmanipulowany przez nich, obywatel. Kmiecik w "Krakowiakach i Góralach" przywraca zgodę w Polsce, przypomina o wolności, asymiluje agresywnych przybyszów z południa, żeni Stacha z Basią, tłumaczy podstawy demokracji, wyśmiewa fasadowy katolicyzm i dotyka tematu anarchii. Nawet jeśli chce za dużo, nie ma kompleksów. Wie, że nie ma na co czekać. Nie ustrzegł się, co prawda, przed grzechem nadmiaru, ale stworzył pełne zaskakujących rozwiązań, dynamiczne widowisko muzyczne, w którym mówi o rzeczach ważnych. Głowa reżysera przeładowana jest pomysłami. Nie wszystkie sceny w porę przycina, ale swojego stylu szuka w ciekawych estetycznie obszarach. I wierzy w rewolucję. Teraz.

Zanim zacznie się pierwsza scena "Krakowiaków i Górali", opieszałość jeszcze się opłaca. Niepewność publiczności narasta wraz z przeciągającą się ciszą przed rozpoczęciem spektaklu i nie zmniejsza się, kiedy przed kurtyną staje kobieta w powłóczystej sukni, frygijskiej czapce i z drzewcem w dłoni. Marianna, alegoryczna reprezentacja wolności z czasów rewolucji francuskiej, a capella zaczyna śpiewać "Marsz kosynierów". To wezwanie ludu do walki, która ma sprawić, że "już nie będzie tak, jak było". Znakomita w tej roli, powściągliwa, ale i pełna determinacji Ewa Szumska akcentuje wers refrenu, w którym pojawia się określenie wroga. Zamiast - jak w najbardziej popularnej, patriotycznej wersji tej pieśni - "nie boim się Rusa, Prusa!", śpiewa o chłopskiej rebelii: "nie bojewa się kontusza". Trwa to dłuższą chwilę, a kietly kurtyna się podnosi, aktorka, w oparach dymu niemal do złudzenia przypominająca postać z obnażoną piersią, która na obrazie Delacroix wiedzie lud na barykady, dołącza do ludzi rytmicznie maszerujących na scenie. W czarnych strojach, mocno stąpając, wydają się uosobieniem mocy. Kiedy jednak próbują postąpić o parę kroków w przód - padają, rażeni niewidzialnymi ciosami. Powstają, by znów maszerować, i znów upadają. Niewidzialna siła powstrzymuje buntowników. Czyżby jednak obawiali się "kontusza" - rządzących i ich władzy, która podobno od Boga pochodzi? Jak przezwyciężyć ich niemoc i prowadzić do walki o wolność? Michał Kmiecik, rozpoczynając tak spektakl stworzony w znacznej mierze na podstawie "Cudu mniemanego, czyli Krakowiaków i Górali" Wojciecha Bogusławskiego, wskazał obszar swoich zainteresowań. Czy marzenie o ludziach, gotowych aktywnie przeciwstawić się władzy, jest dziś tylko utopijną wizją młodego marzyciela?

Premiera "Krakowiaków i Górali" odbyła się 19 grudnia 2015 roku, kilka godzin po tym, gdy na placu Wolności, oddalonym o dwieście metrów od budynku Teatru Polskiego w Poznaniu, wybrzmiały okrzyki uczestników kolejnej demonstracji organizowanej przez Komitet Obrony Demokracji. Najnowsza inscenizacja "pierwszej opery narodowej" nawiązuje do współczesnych ruchów społecznego oburzenia. Polska ulica spolaryzowana jest nie od dzisiaj. Jednak ostatnio - wobec odmiennych reakcji na kolejne posunięcia rządzących, ponad prawo i dobre obyczaje przedkładających wolę sejmowej większości, a w dążeniu do równości wszystkich obywateli zapominających o wolnościowych ideałach - podziały tylko się pogłębiają. W sztuce Wojciecha Bogusławskiego "cud", dokonany przez wydalonego z Akademii Krakowskiej Bardosa, doprowadza do pojednania zwaśnionych plemion. W przededniu insurekcji kościuszkowskiej motyw ten powszechnie odbierany był jako wezwanie do zjednoczenia i mobilizacji wszystkich stanów w patriotycznym zrywie przeciw wspólnemu wrogowi. W poznańskim spektaklu zjednoczenie poróżnionych bohaterów dokonuje po to, by - niesieni na fali buntu i niezgody - stanęli do wspólnej walki w obronie republikańskich wartości.

Przenikający do spektaklu Kmiecika polityczny kontekst polskiej rzeczywistości ostatnich tygodni roku 2015 sprawia, że wymowa utworu Bogusławskiego znów okazuje się zaskakująco aktualna. Reżyser wyeksponował aluzyjne znaczenia, obecne poza poziomem dosłownej prezentacji - w pojedynczych frazach i pomiędzy wierszami tekstu. Spiął je jednak klamrą dosłowności, którą otwiera pieśń Marianny, a domyka finałowa scena ulicznego buntu, gdy powiewający polskimi flagami tłum przełamuje barierki, podobne do tych, jakie w 2010 zostały ustawione przed Pałacem Prezydenckim, i rusza w stronę widowni. Prowadzi go Bardos, nadużywający tytoniu wrażliwiec w czarnym płaszczu, który, po chwilowym zwątpieniu we własne ideały, staje się zdeterminowanym i nieustępliwym prowodyrem ruchu rewolucyjnego. To inteligent, gotowy - niczym dekabryści - walczyć "za wolność naszą i waszą". Jest sumieniem narodu, ale także pragmatykiem, stojącym na czele ludowego zrywu. Chociaż działa w sposób zdecydowany, grający tę postać Jakub Papuga co chwila zachowuje się, jakby coś go gryzło. Mimiką i gestem manifestuje wątpliwości, sugerujące nie w pełni uzasadnione wyrzuty sumienia. "Cud" w jego wykonaniu ma charakter muzyczny, co współgra z przesyconym dźwiękami spektaklem. Każde użycie tereminu (instrumentu przeżywającego teatralny renesans po wprowadzeniu go przed kilku laty na scenę przez Petra Zelenkę) kojarzyć się może z szarlatańską sztuczką. Generowane przez Bardosa przeszywające dźwięki obezwładniają wszystkich uczestników bijatyki. Szczególnie silnie oddziałują na Górali, którzy zachowują się tak, jakby bolały ich od nich zęby.

Łączenie pozornych skrajności, temat dramatu Bogusławskiego, w którym jednoczą się zwaśnione grupy, staje się znakiem charakterystycznym całego spektaklu Michała Kmiecika. Nie chodzi tylko o - oczywiste w dzisiejszym" teatrze interpretującym klasykę - połączenie perspektywy historycznej z wizją współczesności. W "Krakowiakach i Góralach" zespolone zostają odległe przesłania, biegunowo rozpięte sposoby widzenia świata i pochodzące z różnych bajek elementy oprawy widowiska. Często osiąga się dzięki temu interesujące efekty, czasem jednak nadmierna różnorodność sprawia wrażenie chaosu. Oddana dość wiernie, choć przerwana przed oryginalnym zakończeniem, fabuła dramatyczna "Cudu" nie wystarcza do zrealizowania motywowanych politycznie zamiarów reżysera. Dlatego, współpracując z debiutującym jako dramaturg Piotrem Morawskim, Kmiecik włączył do spektaklu fragmenty innego - napisanego przez Bogusławskiego niecałe trzy lata później, już ze świadomością tragicznych konsekwencji upadku powstania - dramatu "Izkahar, król Guaxary". Wykorzystane fragmenty tego tekstu mówią o zbliżającej się klęsce Inków pod jarzmem hiszpańskiego najeźdźcy. Usprawiedliwiają także bunt przeciwko władzy, a nawet królobójstwo. Kwestie te wypowiada Marianna i dwie inne, dopisane przez inscenizatorów, postaci: Tadeusz Kościuszko (Anna Sandwicz) i Stanisław August Poniatowski. Grającej króla Barbarze Krasińskiej udało się stworzyć wizję dumnego, choć marionetkowego władcy, bezwolnie prowadzonego na sznurkach historii. Jednak sceny z udziałem tych postaci są zbyt odległe od scen będących częścią właściwej fabuły dramatycznej "Cudu". Na tle prostych, stylizowanych na ludowe tekstów z dialogów i śpiewek, monologi zaczerpnięte z "Izkahara" nie zawsze są czytelne. Z tego powodu zamierzone przez realizatorów, często kluczowe dla odczytania ich intencji, sensy giną niezrozumiałe.

Różnorodne style i inspiracje łączą się także w warstwie dźwiękowej poznańskiego spektaklu. Zanim jeszcze rozpocznie się jakakolwiek akcja, przy zasłoniętej kurtynie wybrzmiewa utwór, skomponowany przez Jana Stefaniego specjalnie na prapremierę "Cudu". Klasyczna stylistyka szybko zastąpiona zostaje wykonywanymi przez aktorów śpiewkami na melodie ludowe i współczesnymi kompozycjami Mateusza Górnego. Gooral, któremu rozgłos przyniosły koncerty z udziałem zespołu Mazowsze, nieoczekiwanie łączy elektronikę z muzyką etniczną. W spektaklu rozpoznawalne motywy z jego twórczości (dubstepowy "Krakowiaczek") pojawiają się obok kilku hitów, miksowanych z melodiami ludowymi. Jako lejtmotyw towarzyszący pojawieniu się Górali powracają sample z utworu "Ederlezi", co może sugerować tęsknotę za ich cygańską naturą. W scenie wyjścia nowożeńców, Zosi i Pawła, rolę pieśni weselnej pełni zremiksowana wersja utworu "Love Will Tear Us Apart" Joy Division. Młoda para podryguje w takt niczym sam Ian Curtis przed laty, co młodszej części widowni kojarzyć się może z kulturą klubową. W drugim akcie spektaklu muzyka pojawia się rzadziej. To jedna z przyczyn, dla których ta część - choć znacznie krótsza od pierwszej - traci dynamikę i nieco się dłuży. Nie zmienia to faktu, że warstwa dźwiękowa całego spektaklu robi dobre wrażenie, do czego przyczyniły się także partie śpiewane przez aktorów, a także znakomite zbiorowe choreografie Maćka Prusaka.

Zaprojektowane przez Julię Kosmynkę stroje zostały wzbogacone ludowymi akcentami i wzorami. Dzikość trzech rosłych Górali (Michał Kaleta, Piotr Kaźmierczak i - dominujący w tej grupie - Przemysław Chojęta) podkreślają ich biało-czarne kurtki z motywami przypominającymi podhalańskie hafty, w których prezentują się jak gang motocyklowy. Znaczącym elementom scenografii autorstwa Justyny Łagowskiej, takim jak zamykająca scenę nowoczesna wersja młyńskiego koła czy ozdobiona kolorowymi światełkami figurka Matki Boskiej, towarzyszą przesuwne rampy do skatingu, wykorzystywane tu głównie jako zastawki. W jednej z pierwszych scen Jonek (dobry, niemal nonszalancki w ujmującej, młodzieńczej swobodzie Paweł Siwiak), chcąc ukryć się za krzaczkiem, przewraca olbrzymią palmę, przypominającą tę, którą Joanna Rajkowska postawiła na warszawskim rondzie de Gaulle'a. W głębi stoją figurki dwóch koziołków, podobne tym, które bodą się na wieży poznańskiego ratusza. Najbardziej rozpoznawalny z symboli Poznania, umieszczony obok leżącego pnia warszawskiej palmy, przypomina o bratobójczej naturze sporu, który należy zażegnać. Widły, kosy i łańcuchy, mające służyć za broń w przygotowywanej potyczce zwaśnionych grup, zastąpione zostają - kiedy już dochodzi do starcia - kartonowymi czołgami, nakładanymi na korpusy walczących. Dzięki nim bitwa, nim zostanie przerwana, wygląda jak prosta gra komputerowa. Po chwili przekształca się jednak w chaotyczną naparzankę papierowymi lufami. Dzięki takim zabiegom powaga i żart, sens i pusty gest ulegają splątaniu, co sprzyja niejednoznaczności spektaklu, stając się jego atutem.

W przedstawieniu Kmiecika spotykają się różne inspiracje (najjaskrawiej: problematyka tekstów Pawła Demirskiego i styl sceniczny Jana Klaty), co wcale nie działa na jego niekorzyść. Nie brak ciekawych rozwiązań, choć znaczenia czasem gubią się w nadmiarze słów, a zamieszanie na scenie może dezorientować publiczność. Wiele scen jest nadmiernie przeciąganych, a niektóre idee celebrowane są do granic wytrzymałości. Za dużo tu pomysłów, ale typowy dla młodych reżyserów błąd nadmiaru rekompensuje czytelna przejrzystość używanych znaków. To teatr powierzchowny, fasadowy, który nie wymaga psychologicznej konstrukcji postaci. Ważniejsza od subtelnego rysowania stanów emocjonalnych jest tu muzyka i podporządkowana jej choreografia. Chociaż nie wszystkim aktorom udaje się w pełni odnaleźć w tej stylistyce, większość zaangażowanego zespołu poradziła sobie znakomicie. Obok wspomnianych Ewy Szumskiej, Barbary Krasińskiej, Przemysława Chojęty i Pawła Siwiaka wyróżnia się świetna Agnieszka Findysz, ironicznie przerysowująca postać Basi, i Marcela Stańko, grająca nieprzytomną z przejęcia Zosię - pannę młodą.

"Krakowiacy i Górale" to pierwsza realizacja w sezonie, w którym dyrekcję Teatru Polskiego objęli Marcin Kowalski i Maciej Nowak. Hasłem, które prowadzić ma zespół przez kolejne premiery, jest "wspólnota". Kmiecik ciekawie i trochę prowokacyjnie zainicjował dyskusję na ten temat, mówiąc o wywołanym przez zubożałego inteligenta anarchistycznym zrywie w obronie wolności. Zwaśnione grupy, po zjednoczeniu, prowadzone są do wspólnej walki. Ta projekcja zmusza do zastanowienia się nad pytaniem, czy dzisiaj, wobec narastającego oburzenia społecznego, Polacy będą w stanie kontynuować swój zryw, by w końcu wyjść na barykady - nie w imię poparcia konkretnych poglądów, przeciwko komukolwiek czy domagając się chleba, a w imię ideałów wolności, równości i braterstwa. Młody reżyser rysuje utopijny projekt rewolucji skierowanej przeciwko każdej władzy, siłą próbującej narzucić społeczeństwu swój punkt widzenia. A może już do niej wzywa?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji