Artykuły

"Maria Antonina" - spektakl, który pozostawia niedosyt

"Maria Antonina. Ślad Królowej" pilgrima / majewskiego w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Marta Leszczyńska w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Spektakl "Maria Antonina. Ślad Królowej" Wojciecha Farugi nie jest skrupulatną biografią ani studium politycznego upadku monarchii. Reżyser swojej bohaterce odbiera głos, by w 11 scenach o jej życiu opowiedzieli inni. Widz nie każdemu z tych obrazów przygląda się z równym zainteresowaniem. W efekcie wychodzi z teatru z poczuciem niedosytu.

Maria Antonina dla Wojciecha Farugi bardziej niż postacią historyczną jest fetyszem historii. Wszystko, co o niej wiemy, jest w dużym stopniu fikcją. Była ofiarą prasy, obraźliwych pamfletów, pornograficznych obrazków, kozłem ofiarnym rewolucji francuskiej, konstruktem, który miał skupić na sobie całą nienawiść rozgoryczonego ludu. Faruga przygląda się tym mechanizmom i czyni z nich główną oś swojego spektaklu. Podobnie jak zrobił to już w spektaklu "Królowa Margot. Wojna skończy się kiedyś". Wtedy jako pretekst do ujawnienia mechanizmów manipulacji posłużyła historia nocy św. Bartłomieja i powikłanych relacji rodzinnych na dworze francuskim.

Rzeź hugenotów we Francji stała się mitem założycielskim nowej dynastii Burbonów, a bohaterowie tamtych wydarzeń - królowa Małgorzata, Henryk IV de Bourbon Nawarczyk, Katarzyna Medycejska - weszli na stałe do kanonu kultury za sprawą powieści Aleksandra Dumasa, a później licznych ekranizacji. Podobnie stało się z Marią Antoniną. Francuzi, którzy w 1793 r. obcięli królowej głowę, dziś traktują ją jak dobro narodowe. Gdy Sofia Coppola nakręciła film swobodnie opowiadający jej historię, Francuzi nie szczędzili reżyserce ostrej krytyki.

Autor tekstu Sebastian Majewski i Faruga rezygnują z poszukiwania prawdy o Marii Antoninie. Pokazują jej historie w 11 obrazach. Każda ze scen to kolaż historycznych faktów, ale w większej mierze najsłynniejszych anegdot, ordynarnych kalumni rodem z pamfletów i popkulturowych klisz.

Widz z tego, co widzi na scenie, szybko wyciąga wnioski. Życie królowej zostało wymyślone przez innych i przez innych było oceniane. W tym spektaklu również jest przez innych opowiadane. Tak jest już w pierwszej scenie. Marii Antoniny jeszcze nie widzimy, a już poznajemy szczegóły jej zaślubin z delfinem Francji. Wszystkiego dowiadujemy się z ustaleń pomiędzy królem Francji Ludwikiem XV a matką Marii, cesarzową Austrii, Marią Teresą. Co znamienne, Maria Antonina, choć jest centrum każdej ze scen, w spektaklu praktycznie się nie odzywa. W kolejnej scenie wraz z całym dworem i kamerą zaglądamy do łoża małżonków. W alkowie wciąż mówi za nią Ludwik XVI. Później, w Petit Trianon, robi to najwierniejsza przyjaciółka i powiernica - hrabina de Polignac. O afroncie wobec metresy Ludwika XV słyszymy tylko z ust madame du Barry, a szczegóły afery naszyjnikowej tłumaczy nam autor uszczypliwych paszkwili. Wreszcie, kiedy Maria Antonina staje przed sądem, mówi za nią Robespierre.

Maria Antonina tylko kilka razy w rozmaitych odmianach wypowiada zdanie: "Dajcie im ciasteczka". To nawiązanie do słynnych słów: "Nie mają chleba? To niech jedzą ciastka", które przylgnęły do osoby królowej. Miała w ten sposób skomentować protesty głodnej gawiedzi. Paradoksalnie te słowa najprawdopodobniej z jej ust nigdy nie padły. Zdanie to było przypisywane także królowej Marii Teresie, żonie Ludwika XIV, o czym wspomina Jean Jacques Rousseau w VI księdze "Wyznań". Innymi osobami, które miały wygłosić kwestię o ciastkach, są też córki Ludwika XV i Marii Leszczyńskiej - Zofia Filipa lub Wiktoria Ludwika.

Oglądając spektakl, trudno nie zgodzić się ze stawianymi przez twórców tezami. Nie trudno też rozszyfrować sens budowanych przez nich scen. Niestety, część z nich staje się jedynie koniecznymi elementami chronologicznej układanki, bo brakuje im ciężaru, który utrzymałby zaangażowanie widza. Kłopotem okazuje się też sam tekst. Aktorzy mówią językiem współczesnym, ale przez swoje przesycenie jest on niezwykle barokowy. Pomysł ciekawy, ale, niestety, istota monologów często ginie w natłoku słów. Kiedy indziej razi, gdy widzowi łopatologicznie tłumaczony jest sens tego, co ogląda.

Spektakl jest też nierówny aktorsko. Bez wątpienia najlepiej radzą sobie najdłużej związani ze sceną aktorzy - Marian Jaskulski (Ludwik XV) i Jerzy Pożarowski (Maria Teresa). Brawa należą się zwłaszcza najbardziej przekonującej i bezpretensjonalnej na scenie Małgorzacie Witkowskiej (madame de Polignac).

Najtrudniejsze zadanie należało do Doroty Furmaniuk, odtwórczyni roli Młodej Królowej, jak również Małgorzaty Trofimiuk - starszej Marii Antoniny. Pierwsza, absolwentka Wydziału Teatru Tańca Szkoły Teatralnej w Krakowie, dobrze poradziła sobie z fizycznym wyzwaniem, jakie postawił przed nią reżyser. W jednej ze scen sprawia wrażenie szmacianej kukiełki, bezlitośnie pociąganej za sznurki. Wielokrotnie z impetem upada na ziemię i szybko zrywa się z niej, miotana po całej scenie. Robi to lekko i z energią, jakby przecząc prawom fizyki.

Starsza Maria Antonina zdaje się przemawiać do widzów jedynie grymasem twarzy, którą często widzimy na zbliżeniach kamery. Jak mówi sama Trofimiuk, to, z czym musi zmierzyć się na scenie, bardziej jest wycofywaniem się z postaci niż jej konstruowaniem. To zadanie trudne i widz musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie, czy rozżalony wzrok Marii Antoniny czekającej na wyrok na dłużej utkwił w jego pamięci.

Na tym można by skończyć, choć na scenie oglądamy jeszcze Michalinę Rodak, Emilię Piech, Adama Graczyka, Damiana Kwiatkowskiego i Jakuba Ulewicza. Dużo więcej można było się spodziewać zwłaszcza po roli Robespierre'a. Spór o ocenę rządów "Nieprzekupnego" jest jedną z ważniejszych kwestii dzielących historyków, podobnie jak w przypadku Marii Antoniny ze względu na nikłą liczbę weryfikowalnych źródeł. Znamienne jest, że najsłynniejszy rewolucjonista Francji nie ma w ojczyźnie pomnika, choć ma je wielu pomniejszych bohaterów rewolucji. Chociażby z tego względu postać ta powinna mieć szczególne znaczenie w spektaklu. Niestety, nie skupia należytej uwagi widza.

Miłą niespodzianką dla teatromanów jest na pewno scenografia. Faruga umieszcza akcję w przestrzeni ulegającej licznym, efektownym transformacjom. Po wielu publicystycznych spektaklach, które nie wymagały monumentalnej oprawy, upiorny domek dla lalek Farugi, z kilkoma piętrami i ruchomymi komnatami, niewątpliwie robi wrażenie. Jak mówił podczas konferencji prasowej przed premierą Faruga, jego projekt prawie w niezmienionym kształcie został zrealizowany przez teatralnych techników. Za to dla ekipy Teatru Polskiego, który musi się zmagać nie tylko z finansami, ale też z niedostatkiem przestrzeni i przestarzałymi technologami, duże brawa.

Całości inscenizacji udanie dopełniają kostiumy Konrada Parola i muzyka Joanny Halszki Sokołowskiej. - Nie ma pełnić jedynie funkcji ilustracyjnej. W pewnym stopniu staje się ona głosem tego, co na scenie nie jest wypowiedziane wprost - mówiła przed premierą kompozytorka. Założenie to udało się zrealizować. To muzyka raz bardzo współczesna, innym razem czerpiąca garściami z barokowych inspiracji stanowi w dużej mierze o nastroju spektaklu.

Mimo szeregu niewątpliwych walorów w sobotni wieczór podczas kolejnej już premiery widzowie oklaskiwali twórców, ale bez owacji na stojąco. Okazuje się, że nośny temat, całkiem udany zamysł i oprawa bydgoskim widzom już nie wystarczają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji