Artykuły

Liczę na swoją intuicję

- Nauczona doświadczeniem mojego pierwszego recitalu, który - choć miałam pochlebne recenzje - zaśpiewałam 6 razy w ciągu 3 lat i do którego dopłaciłam, jestem ostrożna. To gorzka rzeczywistość - mówi ANETA TODORCZUK-PERCHUĆ, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Od pięciu lat podziwiamy ją na deskach Teatru Narodowego, od dwóch - oglądamy jako Agnieszkę w serialu "Samo Życie". ANETA TODORCZUK-PERCHUĆ od pół roku gra w teatrze życia najważniejszą rolę kobiecą - matkę.

Gdy pojawia się, jestem nieco zaskoczona. Na żywo wygląda młodziej niż w telewizji. Od pierwszej chwili naszego spotkania mam wrażenie, że ta kobieta roztacza wokół siebie pozytywną aurę. Jest delikatna, ale bardzo energiczna. Pyta, czy możemy już zacząć. Więc zaczynamy...

Małgorzata Wyczółkowska: Z wiosną zawsze pojawiają się nowe postanowienia, nowa dieta, nowe życie... A u ciebie?

Aneta Todorczuk-Perchuć: Dla mnie nowe życie zaczęło się w październiku, gdy urodziła się Zosia. Od tego czasu wszystko jest dość nieprzewidywalne. Poza tym mam nieco słomiany zapał, więc nigdy nie składam deklaracji. A jeśli już, to po cichu. Dopiero jak mi się uda, mówię o tym głośno. Na wiosnę nigdy w życiu tak nie czekałam jak teraz, bo pół roku przesiedziałam w domu.

Jak zniosłaś poród?

- Bardzo bałam się bólu. Przestudiowałam przygotowania do porodu. Wypytałam o szczegóły kobiety, które rodziły. Oczywiście, jak przyjdzie co do czego, to wiadomo, gdzie idzie ta cała teoria... Przez ostatni miesiąc miałam dosyć spania na boku, więc modliłam się, by to przyszło jak najszybciej. Poród miałam dosyć ciężki - trwał 15 godzin.

Twój mąż był z tobą?

- Był dla mnie dużym wsparciem. Marcin w tym czasie wyjeżdżał ze spektaklami, dał mi więc wykaz terminów, w których "nie mogłam rodzić". Wracał z Katowic... Wtedy podświadomie wiedziałam, że to musi nastąpić właśnie teraz. W nocy nie zmrużyłam oka. Marcin był w domu o trzeciej, a o czwartej zaczęłam rodzić.

Zawsze masz to, czego pragniesz?

- Czuję, że powinnam zrobić to, a czegoś nie. Moja intuicja nie zawiodła mnie do tej pory na żadnym gruncie. Jakoś w nią wierzę.

Jak spędzałaś ten czas, kiedy byłaś z dzieckiem w domu? Wiele kobiet wpada wtedy w depresję.

- Przez pierwsze trzy miesiące moja Zosia płakała non stop z powodu nieustannej kolki. Mąż dużo pracował, pomagały mi mama i teściowa. Ale praktycznie byłam sama. Myślałam, że zwariuję, gdy córeczka płakała, a ja nie mogłam nic zrobić. To było straszne. Po trzech miesiącach przeszło, zaczęła pokazywać swój charakter, a ma - na szczęście - anielski. I nie sprawia problemów. Rozumiem kobiety, które wpadają w depresję, zwłaszcza zimą. Za bardzo nie masz gdzie się ruszyć, z dzieckiem nie pogadasz, książki nie przeczytasz, film też trudno obejrzeć. Monotonia jest męcząca.

Karmisz jeszcze piersią?

- Pokarm skończył mi się po pięciu miesiącach. Bardzo to przeżywałam. Gdy Zosia miała 2,5 miesiąca, zaczęło mi go brakować. Musiałam dokarmiać butelką i wydawało mi się to barbarzyństwem. Teraz promowane jest karmienie piersią. Wchodzisz do szpitala i widzisz hasła: "Twój pokarm, matko, jest największym skarbem dla Twojego dziecka, karm tylko piersią". W gazetach piszą, że pokarm matki jest najzdrowszy. A nigdzie się nie mówi, że może go zabraknąć, lak mi go zaczęło brakować, to popłakałam się nad pierwszą butelką mleka modyfikowanego. Z drugiej strony teraz czuję pewnego rodzaju wolność, bo mogę zapalić papierosa, napić się wina czy zjeść trochę sera pleśniowego.

Jak mała zniosła twój powrót do pracy?

- Na początku zostawała z nianią, bardzo płakała. Płakała na rękach u wszystkich oprócz mnie. Nie przewidywałam, że coś takiego może się zdarzyć. Ale już się przyzwyczaiła. Teraz mogę wychodzić z domu bez obaw.

Mąż pomaga ci opiekować się Zosią?

- Oczywiście. Przewija ją, karmi. Ostatnio pokazywał mi z dumą artykuł w jednej z gazet, w którym było napisane, że przeciętny facet poświęca swojemu dziecku 7 minut dziennie. W takim razie Marcin nie jest przeciętnym ojcem. Jeśli tylko na to praca pozwala, opiekujemy się nią na zmianę. Dzisiaj wieczorem idę grać spektakl, więc Marcin będzie zajmował się Zosią.

Czy przez to, że miałaś przerwę w występowaniu, ominęło cię coś zawodowo?

- Dwie rzeczy. Niestety, z młodymi matkami nie zawsze chcą mieć do czynienia...

A co z serialem?

- Jeszcze nie wróciłam do "Samego Życia". Mam mieć zdjęcia od maja. Poprosiłam o łagodne potraktowanie. Nie chciałabym wejść już w taki tryb zdjęciowy, jaki miałam przed zajściem w ciążę, czyli bywało 20 dni zdjęciowych w miesiącu. A do tego próby w teatrze, spektakle - czasem nie wiedziałam, jak się nazywam.

Wiesz już, jak potoczą się dalsze losy granej przez ciebie Agnieszki?

- Prosiłam o kilka dobrych wydarzeń w jej życiu. To biedna kobieta, spotykają ją straszne rzeczy: własny wypadek, dziecka też, opuszczenie, śmierć. Chciałabym, żeby była szczęśliwsza, energiczna - tacy ludzie też chodzą po świecie. Ja sobie radzę w trudnych sytuacjach, ona zupełnie nie. Czasem jest taką memłą, która nie wie, co zrobić. Mam w sobie ogromną ilość pozytywnej energii, którą chciałabym spożytkować zawodowo w fajny sposób. Grając Agnieszkę, nie mogę pokazać moich możliwości. Marzę, by coś się zmieniło. Po raz kolejny prosiłam scenarzystów, żeby mi w tym pomogli. Mam nadzieję, że teraz, po przerwie, to się wydarzy. Można sobie ugadać zmiany ze scenarzystami?

- Można...

Jesteś śpiewającą aktorką. Czy po recitalu zatytułowanym "niedorosłam" planujesz następny?

- Mam mnóstwo pomysłów. Nauczona doświadczeniem mojego pierwszego recitalu, który - choć miałam pochlebne recenzje - zaśpiewałam 6 razy w ciągu 3 lat i do którego dopłaciłam, jestem ostrożna. To gorzka rzeczywistość. Nie potrafię się zareklamować, to nie moja działka. Nie umiem się do tego zabrać, nawet wierząc, że to, co robię, jest słuszne. Niestety, jestem chora na sponsora. Wiadomo, że ten z nieba nie spadnie. Ale jeśli ktoś do mnie się zgłosi, mam gotowy materiał na następny recital.

Skończyłaś szkołę muzyczną, nie szkoda tych lat ciężkiej pracy?

- Gdybym była bardziej uporządkowana, zostałabym muzykiem. Ale wtedy liczyły się dla mnie radości życiowe. Ostatnio mama puściła moje nagranie ze szkoły podstawowej. Gdy je usłyszałam, powiedziałam: "Jezus, Maria, jak wy to wytrzymaliście?". Skrzypce to bardzo trudny instrument, ale przez te fałsze można opanować warsztat.

Długo grałaś na skrzypcach?

- Dwanaście lat.

Grasz czasem dziecku na dobranoc?

- Broń Boże! Nie robię mu tego! Chociaż... Niedawno musiałam trochę poćwiczyć w domu, bo w "Szkole żon" gram na skrzypcach. Są to dosyć trudne utwory Macieja Małeckiego, napisane jak dla zawodowych muzyków. Właściwie to dzięki skrzypcom dostałam tę rolę - kolejny przypadek w moim życiu. A planowałam, że skrzypiec nie dotknę.

Nawiązując do tytułu twojego pierwszego recitalu - czujesz się już dorosła?

- Nigdy nie chciałabym dorosnąć. Wiadomo, że dorosłam do tego, by być odpowiedzialną mamą. Ale poza tym życiowo i zawodowo chcę być szalona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji