Artykuły

Od gilotyny do flakoniku perfum

- Maria Antonina była dużo bardziej znienawidzona niż Ludwik XVI. Rozpusta kobiety - królowej była dużo nośniejsza społecznie niż indolencja mężczyzny - króla - reżyser Wojciech Faruga opowiada o bohaterce premierowego spektaklu w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Marta Leszczyńska: Chyba masz słabość do postaci francuskich królowych.

Wojciech Faruga [na zdjęciu]: - Mam - że się tak wyrażę - słabość do pracy z historią i realnymi postaciami. Praca z autentycznymi wydarzeniami i postaciami inspiruje mnie bardziej niż praca z fikcją. Wcześniej zrealizowałem spektakl "Królowa Margot. Wojna skończy się kiedyś". Teraz spektakl "Maria Antonina. Ślad Królowej" jest powrotem do myślenia o historii Francji.

Spektakl o Małgorzacie przywoływał czasy słynnej rzezi hugenotów, upadku Walezjuszów i wstąpienia na tron Burbonów.

- A czasy Marii Antoniny to z kolei moment schyłku tej dynastii. Nie ma w tym przypadku. Momenty skrajne w historii są szczególnie ciekawą materią dla teatru. Stary obraz świata pęka i nie daje się już poprzez niego zrozumieć zmian otaczającej rzeczywistości. Myślę, że obecnie też odczuwamy rodzaj krańcowości, przepełnienia i pewnie dlatego ten temat wrócił do mnie teraz.

A dlaczego na swoje bohaterki wybierasz kobiety, a nie królów, którzy realnie sprawowali władzę?

- To kobiety w obu tych historiach stały się mitami. Ich osoby okazały się lepszą pożywką dla kultury niż postacie Henryka IV czy Ludwika XVI. W przypadku Marii Antoniny zainspirowała nas anegdota, że w Wersalu sprzedawane są perfumy, wzorowane na pachnidle królowej. Zapach odtworzono na podstawie odnalezionej przez historyków XVIII-wiecznej receptury. Perfumy nazwano "Ślad królowej". W najnowszym spektaklu zajmujemy się właśnie powstawaniem i trwałością mitu Marii Antoniny.

Przeszła do historii jako ofiara pomówień, królowa oskarżana o rozrzutność i rozwiązłość, skłonności lesbijskie. To ona miała powiedzieć o głodującym ludzie "Nie mają chleba? Niech jedzą ciastka".

- To najsłynniejsze przekłamanie na jej temat. Nigdy tego nie powiedziała. Ten slogan był już wcześniej przypisywany kilku innym osobom, ale ostatecznie przylgnął akurat do niej. Była pierwszą postacią w historii tak bardzo zniszczoną tym, co o niej się pisało i jak ją przedstawiano.

Nie bez powodu nazywa się ją pierwszą celebrytką Francji.

- Była ofiarą prasy, obraźliwych pamfletów, pornograficznych obrazków i to w stopniu, który nawet dziś trudno byłoby to sobie wyobrazić. Jej historia pokazuje niezwykłą siłę tych mechanizmów. Jeśli był jakiś kozioł ofiarny Rewolucji Francuskiej, to była to właśnie Maria Antonina.

Nie zasługiwała na ścięcie?

- Mechanizm kozła ofiarnego przeważnie mało ma wspólnego ze sprawiedliwością. Przeciwnie. To potrzeba stworzenia konstruktu, który skupi na sobie całą nienawiść zbiorowości, potrzeba stworzenia obrazu kogoś, kto przekracza normy, by usprawiedliwić zbiorową agresję i okrucieństwo. Maria Antonina była dużo bardziej znienawidzona niż Ludwik XVI, rozpusta kobiety - królowej była dużo bardziej nośna społecznie niż indolencja mężczyzny - króla. A jej wina? Proces nie udowodnił jej żadnej winy poza pomówieniami, nie było realnych powodów dla egzekucji poza tym, że zbiorowość żądała krwi. To paradoks rewolucji francuskiej. Z jednej strony jest niezwykłym skokiem myśli społecznej, ufundowała współczesne myślenie o społeczeństwie obywatelskim, z drugiej powtarza schemat mordu założycielskiego. A śmierć Marii Antoniny jest jak prymitywne rytuały każące spłonąć żonie na stosie męża. Nienawiść wobec niej była tak duża, że to jej głowa stała się jedną z najważniejszych do ścięcia. Została poddana publicznej egzekucji, ale też egzekucji w historii. W spektaklu padają wobec niej nawet takie słowa: "Nie stoisz przed sądem, stoisz przed historią".

Przygotowując spektakl, odkryłeś inną Marię Antoninę niż tę opisaną w szkalujących pamfletach?

- Paradoksalnie była postacią kontestującą dwór. Wersal Ludwika XVI w niczym już nie przypominał pałacu Króla Słońce, który miał być największą i najwspanialszą w całej Europie siedzibą monarchy. Etykieta dworska była tu niezmienna, ale tragedią kolejnych władców Francji było to, że w żaden sposób nie dorastali do mitu Ludwika XIV. Maria Antonina wjeżdżała do Wersalu jak do Disneylandu, przeświadczona, że w tym świecie spełni całe życie. Szybko stała się centrum dworskiej rzeczywistości. Upiorność Wersalu polegała na tym, że ludzie byli tam odcięci od świata, mieli dostęp do wszystkich rozrywek, ale tak naprawdę nie mieli żadnego realnego celu. Młoda królowa szybko zaczęła grać z prawidłami życia dworskiego, decydując m.in. o tym, że nie będzie odzywała się do faworyty Ludwika XVI Madame du Barry. Szybko też zaczęła uciekać do Petit Trianon. Stworzyła sobie w nim rodzaj enklawy, przestrzeni autonomii. Ukrywała się tu przed wzrokiem dworu, zrzucała z siebie wielkie ozdobne suknie i zaczynała się przebierać za pasterkę. Z jednej strony było to bosko idiotyczne, z drugiej widać w tym potrzebę samostanowienia. To był świat, który powołała sama do życia, który rządził się swoimi prawami, pozostającymi w kontrze do Wersalu. Wybudowany z jej wyobrażeń o świecie, nie mógł wyglądać inaczej.

Ale ten świat okazał się to też zamknięciem przed prawdziwym życiem Francuzów.

- Przerażające w postaci Marii Antoniny jest to, że od pewnego momentu nie ma już pola manewru. Widzi wzbierającą falę nienawiści i ma świadomość, że każdy jej ruch spowoduje tylko jej spiętrzenie. Był taki moment, kiedy królowa przebudziła się do życia politycznego, zaczęła uczestniczyć w spotkaniach rady królewskiej, chciała wspierać Ludwika, ale zauważyła, że wszystkie jej dobre intencje obracają się przeciwko niej i królowi. Ostatecznie wybrała więc nierobienie niczego.

To ją zaprowadziło przed sąd.

- Co też jest bardzo ciekawe, to to, że Ludwik miał dwa dni, by przygotować się do procesu, ona zaledwie dwie godziny. Ludwik miał miesiąc czasu do egzekucji, ona po ogłoszeniu wyroku miała godzinę, by przygotować się na śmierć. Wśród wielu historycznych materiałów, którym trudno zaufać, jak choćby listom, z których wiele było fałszowane, intrygująca jest lektura jej wypowiedzi z procesu. Zdradzają jej inteligencję i opanowanie. Mówi się też, że podczas egzekucji zachowała klasę do końca. O ile anegdota o ciasteczkach jest nieprawdziwa, o tyle najprawdopodobniej rzeczywiście przeprosiła kata, za to, że mu przypadkiem nadepnęła na stopę. Pod ostrze gilotyny szła odarta z całego splendoru i przepychu, ale nie złamana. Przegrała bitwę, o której wiedziała od dawna, że jest nie do wygrania, ale do końca próbowała ocalić godność

Gdzie wśród tych tak różnych obrazów jest prawdziwa Maria Antonina?

- Cała ta historia utkana jest na kontrastach, to jest jej specyficzna prawda. Ja po paru miesiącach spędzonych z Marią Antoniną wciąż mam wrażenie, że ta postać nie oddała jeszcze całej swojej tajemnicy.

W spektaklu starasz się ją odkryć?

- Historię królowej przedstawiamy w 11 obrazach. Przez tę fragmentaryczność chcemy pokazać jej życie, nie starając się dociekać jednej prawdy.

Nie będzie jednej prawdy, nie będzie też jednej Marii Antoniny.

- W jednej roli spotkają się dwie aktorki - Dorota Furmaniuk i Małgorzata Trofimiuk. Dzięki, temu, że rola rozpięta będzie między aktorkę dopiero debiutującą na profesjonalnej scenie a aktorkę już doświadczoną, mam okazję w ciekawy sposób opowiedzieć historię życia Marii Antoniny od chwili jej debiutu na francuskim dworze do momentu procesu i skazania.

A co zobaczymy na scenie?

- Rokoko ma w tej opowieści bardzo symboliczne znaczenie. Nigdy wcześniej i nigdy później ludzka sylwetka nie była tak mocno zniekształcona jak w tamtym czasie. Nigdy moda tak bardzo nie odeszła od naturalnych proporcji ciała. Rokoko było erupcją sztuczności, a Maria Antonina była przecież boginią rokoko. Trudno więc nie dać uwieść się temu szaleństwu.

Możemy się więc spodziewać historycznego entourage'u?

- Ale bez teatralnego muzeum. To, co zobaczymy na scenie, będzie flirtem z operowością formy. Nie odbieramy sobie przyjemności wejścia świat pełen przepychu. Niezwykłe kostiumy współcześnie grające z modą rokoko zaprojektował Konrad Parol. Scenografia jest wariacją na temat upiornego domku dla lalek.

Przeniesiemy się do Wersalu Ludwika XVI?

- Punktem wyjścia było dla nas bardziej Petit Trianon. Ale nie należy traktować scenografii jako jednego konkretnego miejsca. Staraliśmy się stworzyć przestrzeń bardzo transformacyjną. Na scenie będzie się sporo działo. Mamy nadzieję, że ilość przekształceń i obrazów, które stworzyliśmy, będzie zaskakiwać.

Premiera w sobotę o godz. 19 w Teatrze Polskim. Kolejne spektakle 18, 22-24 lutego i 21-24 marca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji