Artykuły

Polsko-ukraińska rzeźnia celebrowana

"Sen srebrny Salomei" Juliusza {#au#126}Słowackiego{/#} w krakowskim Teatrze Starym Jerzy Jarocki podzielił na dwa akty i oba rozpoczyna mszą. Długo rozbrzmiewają śpiewy. Ksiądz katoli­cki wznosi monstrancję ponad głowami kontuszowej szlachty, która za chwilę wyruszy uśmierzać krwawo bunty ukraińskiego chłopstwa. Z cerkwi wyjdą popi, by w dymach kadzidła święcić noże zbuntowanych przeciw polskim panom hajdamaków.

Rzecz dzieje się w latach 1768-69, ale fanatyzm narodowy, bratobójcze rzezie i odrażające okrucieństwa z miejsca sytuują ten rzadko grany dramat Sło­wackiego w kontekście politycznych wydarzeń rozgrywających się aktual­nie w Europie, serbo-chorwackich jatek, a padające ze sceny słowa: "U­krainy nie będzie" mogłyby wywołać dreszcz na widowni. Nie wywołują jednak.

"Sen srebrny Salomei" dawno wy­padł z kanonu lektur szkolnych. Wer­nyhorę - tu odchodzi on na zawsze od polskich panów, rozbija lirę i wieszczy o czerwonym domu, który będzie spać - reanimuje się na siłę dopiero z okazji "Wesela" {#au#161}Wyspiańskiego{/#}. Dramat Sło­wackiego, praktycznie zupełnie nie czytany, obrósł legendą dzieła niezro­zumiałego, ciemnego od mistycznych dymów i pełnego okropieństw, nie licu­jących jakoby ze współczesnym gus­tem. Ponadto, przez lata całe z powo­dów politycznych był interpretowany półgębkiem i tendencyjnie - okrutny konflikt etniczny jest przecież równocześnie konfliktem klasowym. Tymcza­sem, czytany bez uprzedzeń "Sen srebrny Salomei" nie jest wcale bar­dziej niezrozumiały niż inne dramaty romantyczne, a ponadto ma konkretną, realistyczną akcję oraz pełnokrwiste postacie z wyraziście zarysowanymi charakterami. Naprawdę trudne do zniesienia dla współczesnego odbiorcy są jedynie niektóre, pisane "brylanto­wym wierszem" tyrady.

Wszystko, co wyżej napisałam, nie oznacza wcale, że "Sen" łatwo dziś wystawić w teatrze. Wręcz przeciw­nie, a potknął się na nim nawet Jerzy Jarocki. Znakomity reżyser wziął na warsztat - jak się wydaje - ten właśnie dramat romantyczny ze względu na jego aktualność. Jedno­cześnie jednak nie życzył sobie tan­dety krzyczących doraźnych analogii. Jak sam powiedział na spotkaniu z publicznością - nie chciał agitki. Uniknął jej z pewnością, jednak za cenę życia spektaklu - tak bardzo wyważonego, że aż przedziwnie znie­ruchomiałego.

Dotyczy to także postaci dramatu. U Słowackiego są to ludzie namiętni, a trudno np. uwierzyć, by smutny i nie­ruchawy Semenko Krzysztofa Globi­sza mógł zabić kogokolwiek. Przede wszystkim jednak razi nienaturalność interpretacji centralnej tu roli Regi­mentarza przez Jerzego Radziwiłowi­cza. Zgeometryzowane ruchy, dudnią­cy gdzieś z głębi brzucha głos, równie sztuczny jak przysiwiona ostentacyjnie czupryna, budują płaską sylwetę, co bezlitośnie podkreśla wiązany na tasie­mki kitel, wkładany przez Regimen­tarza w scenie sądów nad Kozakami. Radziwiłowicz przekonuje jedynie po­nurą furią wywołaną oporem Księżni­czki wobec małżeństwa z Leonem. Z postaci pierwszoplanowych w tym przedstawieniu całkowicie obronną rę­ką wychodzi jedynie - prawdziwa w każdym, precyzyjnie wyrysowanym szczególe - Salomea Doroty Segdy.

"Sen srebrny Salomei" Jerzego Jaro­ckiego, grany martwo przez znakomi­tych aktorów, robi wrażenie tak długo cyzelowanego, aż sens interpretacji stał się niekomunikatywny dla widzów. Znajduje to apogeum w finale na tle sielskiego dworku, gdy nagle krwawy Słowacki przeistacza się jakby we Fred­rę. A może to dworek bronowicki? - końcowy polonez przypomina bo­wiem chocholi taniec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji