Artykuły

Przerażająca historia pewnego eksperymentu z absurdem w tle

"Psie serce" Michaiła Bułhakowa w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

Świat, który przeżywa chaos, bohaterowie zmagający się z rzeczywistością i jej absurdami oraz niedorzecznościami stworzonymi przez proletariacką rewolucję - po trzydziestu latach Maciej Englert, reżyser i autor scenicznej adaptacji opowiadania Bułhakowa, wraca do twórczości genialnego satyryka, który łącząc fantazję z elementami społecznej satyry, ostrym piórem wskazywał zło i głupotę nowego, "sowieckiego porządku". W 1987 roku Englert przygotował "Mistrza i Małgorzatę"; a teraz sięga po "Psie serce", niewielką formę literacką, napisaną przez Bułhakowa w latach dwudziestych i od razu skazaną na milczenie, ponieważ cenzura i stróże ówczesnej politycznej prawomyślności odmówili jej prawa do istnienia. Opowiadanie po raz pierwszy opublikowano w ZSRR w 1987 roku. Niestety, autor nie doczekał się druku - zmarł w 1940 roku. W teatrze przy Mokotowskiej, wiele lat temu, w znakomitym, niezapomnianym spektaklu, Krzysztof Wakuliński zagrał Wolanda. Tym razem wciela się w naukowca, profesora Preobrażeńskiego. Ten sam reżyser, ta sama scena i autor sztuki, ale rola inna. Czy "Psie serce" ma szansę wzbudzić taki podziw i aplauz, jak swego czasu "Mistrz i Małgorzata"? Patrząc na sprawną reżyserię oraz kunszt aktorski wykonawców, nie jest to wykluczone.

Bułhakowska nowela opowiada o bezpańskim kundlu, wałęsającym się po moskiewskich bramach, przygarniętym przez lekarza i naukowca, profesora Preobrażeńskiego. Preobrażeński jest nie tylko medykiem, ale i eksperymentatorem. W jednym ze swoich doświadczeń postanawia przeszczepić psu ludzką przysadkę mózgową i narządy płciowe. Chce tym samym zbadać związek pomiędzy pracą przysadki a procesami odpowiedzialnymi za starzenie się organizmu. W wyniku zabiegu pies stopniowo zmienia się w wielce niefrasobliwego i nieokrzesanego prawie-człowieka. Cóż, jak wiadomo kultury nie da się wszczepić za pomocą gwałtownych cięć skalpelem i eksperyment przynosi nieoczekiwane skutki, sprowadzając na Filipa Filipowicza Preobrażeńskiego masę kłopotów. Fantazja pisarza uczyniła z profesora demiurga i nieco groteskowego "przeobraziciela". Jednak ten medyczno-biologiczny aspekt historii, zrealizowany ze znawstwem rzeczy oraz refleksje na temat niebezpieczeństwa tkwiącego w zakłócaniu równowagi biologicznej natury, to za mało. "Psie serce" jest metaforą i właśnie tak zostało odczytane. Maciej Englert niezwykle sugestywnie przedstawia widzom świat Rosji lat dwudziestych, w którym spotkały się dwie epoki: odchodząca, z przepyszną etykietą, której symbolem jest profesor, wierny dawnemu duchowi i kulturze carskiej oraz ta nadchodząca, związana z ruchem rewolucji bolszewickiej, wypełniona ignorancją i chamstwem dopuszczonym do władzy.

Krzysztof Wakuliński jako Filip Filipowicz Preobrażeński gra z wyczuciem i niezwykle lekko, przejawiając pewien specyficzny, duchowy arystokratyzm; wydobywając ze swej roli najsmakowitsze kąski. Profesor, człowiek wykształcony, inteligentny i trochę szalony, jak na naukowca przystało, wie kiedy przemówić łagodniej, a kiedy strofować. Wszystko z klasą, z wyraźną, ciętą ironią, w której wyraża swoje zdanie na temat zachowań "człowieka sowieckiego". Wychowany w poprzedniej epoce, która już odchodzi - a może odeszła? - nie zamierza rezygnować z wpojonych mu zasad. Obiad chce mieć podany w jadalni, a operacje przeprowadzać w stosownych warunkach. Nieco z góry, acz z pobłażaniem, patrzy na swoich pacjentów, wykazując zarazem głęboką solidarność ze skrzywdzonymi i poniżonymi. Mniej zrozumienia wykazuje tocząc dyskusje ze Szwonderem i innymi członkami komitetu mieszkaniowego, bowiem chamstwa nie znosi jak zarazy. Nie ma ochoty przyklaskiwać ich bolszewickim, rewolucyjnym poczynaniom i wygłaszanym nieustannie pustym frazesom. Nie chce akceptować sowieckiego ładu i prymitywizmu oraz absurdów, w których pomału grzęzną otaczający go ludzie. Takiego profesora widzimy na scenie, a przy okazji Wakuliński bawi nas słowem, gestem oraz znakomitym frazowaniem. Profesor, człowiek zrównoważony i pogodny, traci zimną krew w obliczu tragedii, która mu się przydarzyła (częściowo na własne życzenie) - jest bezsilny wobec zwyrodnialca Szarikowa, indywiduum, które stworzył sam, przeprowadzając ryzykowny eksperyment. Borys Szyc, w roli czworonoga zmienionego w człowieka, tworzy wielce intrygującą kreację. Brawurowo odtwarza psią psychikę, (domniemaną oczywiście). Jest przezabawny jako zapchlony, nienawidzący kotów bezpański kundel, zdany na łaskę przechodniów, gotów pójść za każdym, kto rzuci mu okrawek kiełbasy. To niezwykły psiak, rodem z baśniowych fantazji, który potrafi trafnie komentować zachowania otoczenia. Początkowo to właśnie on jest narratorem opowieści, a jego monolog wprowadza nas w niedorzeczny, niezborny, absurdalny świat opisany przez Bułhakowa. Na naszych oczach przyjazny pies, wcześniej strofowany jedynie za obgryzanie kaloszy i zbytni apetyt, przeradza się nagle w odrażającego Szarikowa, człowieka o plugawym sercu i chamskich obyczajach. Szyc bardzo plastycznie pokazuje przemianę, w wyniku której w mieszkaniu profesora pojawia się uczłowieczony pies, z przysadką i charakterem Klima Czugunkina, bezczelnego, odrażającego kryminalisty i pijaczyny. Łatwo dostrzec wielką przewrotność wyobraźni pisarza, mistrzowsko odtwarzaną w aktorskiej grze Szyca, czasem celowo przerysowanej i humorystycznej. Szarikow rusza się niezgrabnie, na każdym kroku dając ujście swym niskim instynktom. A jednak Szyc tak potrafi konstruować sceniczną postać, iż mimo wszystko odczuwamy odrobinę sympatii do tego dziwnego indywiduum, zwierzoczłeka z psimi popędami i ciemną duszą niefortunnego dawcy organów. Nawet mu współczujemy - "sam się na świat (a konkretnie o operację) nie prosił", to profesor powołał go do życia. Obok Krzysztofa Wakulińskiego i Borysa Szyca, na scenie znakomicie odnajduje się Szymon Mysłakowski jako Doktor Iwan Arnoldowicz Bormental, asystent Profesora. Z przyjemnością wsłuchiwałam się w głęboki tembr głosu aktora, doceniając wyrazistą dykcję i nasyconą ekspresją wymowę. Dodatkowo ujął mnie niezwykłą, trochę tajemniczą energią, którą obdarzył swego bohatera. Przyznaję - to bardzo udany debiut na scenie Teatru Współczesnego. Pozostali aktorzy, w epizodycznych, zabawnych rolach pacjentów, służby, członków administracji domowej, tworzą doskonałe tło dla głównego wątku, dodając smaku i ostrości całemu spektaklowi. Wyróżnia się tu natrętny i nadczujny Szwonder (Mariusz Jakus) oraz oddane swemu chlebodawcy Zina (Barbara Wypych) i Daria Pietrowa (Joanna Jeżewska). Cały zespół znakomicie odmalowuje charakter powołanych przez Bułhakowa postaci, nieszczęsnych ofiar gromkich haseł i zbyt radykalnych przekształceń.

Reżyser kreśli przed oczami widzów żywy, dosadny obraz ówczesnej obyczajowości moskiewskiej, wzbogacony w dodatku o element muzyczny. Orkiestra dęta to komentujący wydarzenia ironiczny chór, ale rodem z nowej epoki - hałaśliwej i bezczelnej. Warto podkreślić, że "Psie serce" jest dziełem, w którym Bułhakow zachowuje pełen rys historyczny, a Maciej Englert tego nie zmienia, nie ingeruje zbyt silnie w tekst, pozostawiając votum nieufności wobec rewolucyjnej rzeczywistości. Na scenie obserwujemy świat metafor, w którym kryje się prześmiewczy obraz Rosji, lekko przyprószony śniegiem. Cały spektakl pachnie, kusi i wabi klimatem oraz atmosferą dawnego teatru, łącznie ze scenografią. Mimo wierności tradycji przedstawienie pozostaje wciąż aktualne jako element społecznej przestrogi, połączony z kreacyjną fantazją, pulsującą satyrycznym nerwem. Jeśli dodamy do tego znakomitą reżyserię i aktorstwo najwyższej próby, to możemy mówić o kolejnym sukcesie i przeboju teatralnym warszawskiego Teatru Współczesnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji