Artykuły

>>Juliusz Cezar<<

Szekspir miał już za sobą wszystkie kroniki historyczne, kiedy napisał "Juliusza Cezara". Spiskowcy, przygotowujący zamach na życie Cezara, posługują się argumentami, wypływającymi z kronik. Nie wierzą Cezarowi, bo z kronik wynika, że każda władza w ręku jednostki staje się niebezpieczna dla ogółu, niezależnie od charakteru i osobistych walorów władcy. Ich obawy potwierdziła potem historia rzymskiego cesarstwa. Ale wniosek historiozoficzny, jaki w "Juliuszu Cezarze" wypływa z zabójstwa Cezara, nie jest wcale zgodny z tym, jaki by można wysnuć z samowoli i zbrodni angielskich Henryków i Ryszardów. Wypadki, które nastąpiły po zabiciu Cezara, świadczą - pomimo słusznych obaw i obiektywnych racji spiskowców - o ich klęsce podwójnej, materialnej i ideowej. Demokracja jest rzeczą piękną - wynika z utworu - ale nierealną. Demokracja to władza ludu, zaś lud, jakim go Szekspir przedstawia, nadaje się do wielu rzeczy, z wyjątkiem władzy.

Spisek Brutusa, który chciał upowszechnić i ulepszyć metody rządzenia, zawieszony w społecznej próżni, przypomina antycesarskie porywy utopijnych romantyków z historii bardziej współczesnej. Jak tamte był tylko aktem terroru, którego rezultaty nie miały nic wspólnego z zamiarami spiskowców. Przed światem Szekspira zostają tylko dwie alternatywy: władzy absolutnej jednego człowieka i walki o władzę wielu kandydatów na władców, z których każdy po krwawo zdobytym zwycięstwie zostanie w końcu także absolutnymi monarchą, kto wie czy nie groźniejszymi i gorszym od swego poprzednika.

Duch Juliusza Cezara, który odtrącił koronę, ale któremu historyczna konieczność wciskała ją przemocą na głowę, unosi się nad tym dziełem, w którym żywy cesarz pokazany został tylko w kilku epizodycznych obrazach. Tylko Cezar mógł uratować świat strożytny przed słabością Brutusa, przed ambicjami Kasjusza, przed drapieżną zachłannością triumwirów. Taka była zapewne odpowiedź Szekspira na bunt hr. Essexa przeciw królowej Elżbiecie.

W "Kronikach" obraz świata wydawał się jednoznacznie rozplanowany, dobro i złot nie trudno było od siebie odróżnić, mechanizm historii wydawał się działać wedle trwałych i nieodmiennie działających prawideł. Walka toczyła się o władzę jako taką, niezależnie od programu tych, którzy władzę sprawowali, i tych, którzy do niej dążyli. Prawie wszyscy, którym udało się zostać władcami, i stawali się okrutni i źli, choćby się przedtem wydawali szlachetni i dobrzy. Korona zarażała wszystkich taką samą chorobą, groźną dla otoczenia, od której zbawieniem mogła być tylko! śmierć tyrana. Dzieje Anglii, pokazane w "Kronikach", to szereg powtarzających się prób odmiany systemu władzy, której skłonność do rodzenia zbrodni wydaje siej tu prawie wrodzoną właściwością.

W "Juliuszu Cezarze" te same problemy skomplikowały się ogromnie. Wiedzę historiozoficzną, jaką Szekspir zawarł w "Cezarze", dzieli od "Kronik" nie kilka zaledwie lat, jakby wynikało z daty powstania tych dzieł, ale - kto wie - czy nie parę stuleci. Racje obydwu stron są tu rozmieszczone zgodnie z zasadami dialektyki, postawy i zdarzenia historyczne umotywowane psychologią postaci i ich miejscem w określonej sytuacji. Nie jest to już choćby najbardziej wstrząsająca relacja o historycznych wydarzeniach, ale historiozoficzna dyskusja, w której niezorientowanemu widzowi równie trudno będzie odnaleźć tych, którzy mają słuszność, jak tłumom w Cezarze, które raz po raz przyznają komu innemu rację.

Zmieniła się treść walki, choć metody pozostały podobne. Nie chodzi już tylko o grę osobistych interesów i ambicji, czy o abstrakcyjnie pojętą sprawiedliwość. Obydwie strony reprezentują wcale określone programy ideowe; zabójstwo Cezara, wyroki i egzekucje na zwolennikach Brutusa, a także bitwa pod Filippi - wszystko to ma charakter walki ideowej o konkretne polityczne cele. Dlatego nie ma tu ludzi złych ani godnych potępienia i pogardy. Brutus staje na czele spisku przeciw Cezarowi, którego uwielbia i kocha. Nawet najzawziętsi wrogowie Cezara nie próbują go naprawdę oczernić; Kasjusz, chcąc umniejszyć jego wielkość, wypomina mu chorobę i chwilę ludzkiej słabości. Antoniusz i Oktawian szanują Brutusa i jego przyjaciół, a w zmarłym Brutusie uczcili "najszlachetniejszego Rzymianina" i "człowieka". Walka, o władzę, choć i tu pociąga za sobą śmierć tych, których zwyciężono, nie ma już charakteru bezmyślnego okrucieństwa i barbarzyńskiej przypadkowości; to walczą dwie świadome swych odmiennych programów, i idei "polityczne partie", z których zwycięży mocniejsza, hołd składając słabszej.

Także gdy chodzi o historyczne postacie! Szekspir w ogólnych tylko rysach pozostał wierny historii. Najwięcej cech subiektywnych przydał Brutusowi, którego ludzką naturą próbował w jakimś stopniu uzasadnić klęskę wodza spiskowców.

O ile portret Cezara został tu tylko bardzo zwężony (więcej o nim wiadomo z relacji i z kultu, jakim się cieszy, niż z osobistego poznania), to Brutus zachował z historycznego wizerunku tylko niepokalaną uczciwość. Przyczynę jego klęski Szekspir wytłumaczył nie tylko sytuacją, w której Brutusowi nie udało się uzyskać poparcia ludu. Autor "Koriolana", jak wiadomo, nie cenił wysoko charakteru "motłochu". Uważał lud za nierozumną masę, która z braku własnej orientacji staje się ślepym narzędziem w ręku różnych demagogów. Uczucia ludu są nietrwałe, zależna od krasomówczych uzdolnień tych, którzy ubiegają się o jego względy. Na przestrzeni jednego aktu "Juliusza Cezara" lud rzymski wyraża kolejno swoją miłość Cezarowi, Brutusowi i Antoniuszowi.

Ale Brutus poniósł klęskę nie tylko z winy ludu, który nie potrafił ocenić jego szlachetnych intencji. Brutus przegrał jako dyplomata i wódz stronnictwa, które miało zagarnąć władzę po śmierci Cezara. W warunkach i na stanowisku, w jakich wypadło mu działać, jego szlachetność i prawość wydaje się niemal niedołęstwem. Jakże bliźniaczo podobny jest do Hamleta, ale o ileż bardziej od tamtego naiwny, o ile mniej znający ludzi, o ileż gorzej zorientowany w mechanice i strategii procesów, od których zależy zwycięstwo jego sprawy! A przecie ten Brutus podjął się zamordowania największego władcy świata i reorganizacji całego systemu rządzenia rzymskiego imperium!

Można przypuszczać, że gdyby nie energia i inicjatywa Kasjusza, który staje się motorem spisku, Brutus nie zdobyłby się nigdy na czyn "cezarobójstwa". Chodziłby pewnie hamletycznie zadumany i kokietowałby Porcję i przyjaciół swoją ponurą tajemnicą. Ale dał się wciągnąć, zaś znalazłszy się w pozycji wodza spisku i tego, który ma urządzić nową władzę, popełniał od początku błędy kardynalne, niewybaczalne na tym stanowisku. Nie słuchał mądrzejszego od siebie Kasjusza, Który reprezentuje niemoralną, okrutną, ale jedynie w tej sytuacji rozsądną rację stanu: zostawił przy życiu Antoniusza, potencjalnego mściciela i następcę Cezara, a potem dopuścił go do głosu nad ciałem zabitego Cezara, choć od "interpretacji" zabójstwa i wrażenia", jakie ono wywrze na ludzie, zależał sukces całego przedsięwzięcia. Te dwie "gafy" zdecydowały o pierwszej fazie klęski spiskowców. A trzecią popełnił decydując się na bitwę pod Filippi (znowuż wbrew opinii Kasjusza), w czym okazał się też fatalnym strategiem, co nawet jego wrogowie ocenili A pobłażliwą satysfakcją.

Jak na wodza politycznego stronnictwa jest naiwny, prostoduszny i łatwowierny. Prawie bez oporu daje się wciągnąć w sieć intryg Kasjusza i bez wyboru, bezkrytycznie dobiera sobie ludzi, którzy mają stanowić "sztab" sprzysiężenia. Nie zdaje też; sobie sprawy, że ani jeden ze spiskowcowi nie przystąpił do sprawy bezinteresownie, z pobudek ideowych, jak on sam. Nawet kiedy udało mu się zdemaskować Kasjusza) i zarzucić mu sprawki nieczyste i kompromitujące - stara się nad tym przejść; czym prędzej do porządku, żeby nie zakłócać miłej przyjaźni. A nad ciałem martwego przyjaciela wygłasza panegiryk aż zabawny w swojej naiwnej przesadzie skoro karierowicza, warchoła i zdziercę nazywa "ostatnim z wszystkich Rzymian", któremu "równego" Rzym nigdy nie wydał.

Czy wierzy do końca w swoją ideę? Jeżeli wierzy w cokolwiek, to w fatum ciążące nad historią Rzymu, które jest przeciw niemu, bo rządzi nim duch zabitego; Cezara. Ten duch nawiedza go raz po raz jak wyrzut sumienia, że śmiał przeciwstawić się naturalnemu biegowi dziejów, któremu przewodził człowiek o tyle więcej, znaczący niż on sam. Walczy więc uczciwie, choć bez przekonania do końca, i uczciwie, z przekonaniem, jak na Brutusa przystało, umiera. I taki to człowiek, którego jedyną wartością była uczciwość i czystość moralna, miał być następcą Cezara, tym, który nada nowy kierunek historii świata! A swoją drogą, cóż to za pomysł przewrotny, żeby z najbardziej aktywnego "demokraty" zrobić szlachetnego1 niedorajdę i zestawić go z fenomenalnie: niemoralnym i chytrym Antoniuszem! Ileż to gorzkiej wiedzy o historii i ile gorzkich pouczeń może zawierać taka historiozoficzna sugestia, która niedoświadczonej i młodej "demokracji" przeciwstawia metody władców, zaprawionych w sztuce rządzenia. Takie to i inne problemy można odnaleźć w tym dziele o zabójstwie największego z cesarzy i o tym, co z tego wynikło.

* * *

Przedstawienie "Juliusza Cezara" w Teatrze Nowym w Łodzi w reżyserii Kazimierza Dejmka ma całkiem wyraźnie określony charakter. Jest bardzo jasno pomyślaną i niezmiernie teatralnie podaną dyskusją o problemach zawartych w "Cezarze". Nie ma tu żadnych zbędnych efektów ani scen, które nie służyłyby głównemu nurtowi myśli i spraw, jakie się w dziele rozgrywają. Dejmek określił tekst i ograniczył jego niezmierne możliwości inscenizacyjne, które już tylu przed nim reżyserów uwiodły. Poprzestał na jednej dekoracji (Iwony Zaborowskiej i Henri Poulaina), niezbyt w dodatku odkrywczej i niezbyt konsekwentnej w stylu. Wszystko się tu dzieje na dwóch kondygnacjach; schodów, przedzielonych proscenium z) dwoma obeliskami antycznych kolumn,) jako jedynym symbolem czasu. Natomiast umieszczona w głębi abstrakcjonistyczna konstrukcja w stylu Szajny, choć zmieniał kształty i także po swojemu służy treściom spektaklu, odbija nieco sztucznie od logicznej prostoty wszystkich jego elementów.

Zaczynam od dekoracji, bo odgrywa ona w tym przedstawieniu rolę niebylejaką. Na owych banalnych i bezpretensjonalnych schodach, których bardziej "nowocześni" scenografowie wydają się już unikać, wygrał Dejmek różne melodie i problemy "Cezara" jak na wielostrunowym instrumencie. Na nich, jak na szachownicy, rozplanował wielotorową akcję. Tu na proscenium i niższych stopniach dzieją się sceny związane z normalnym trybem wydarzeń, zanim one dojdą do stanu wrzenia i scen przełomowych. Na całym obszarze, od najniższego stopnia, który graniczy z widownią, do samego wierzchołka! rozmieszczona jest scena w senacie, najznakomitsza w całym spektaklu, obmyślana w każdym geście, pełna napięcia i tragizmu, teatralna i żywa. Do Cezara, stojącego u góry, zbliżają się powoli po schodach "petenci" w sprawie Publiusza Cymbra, tu go dopadają i mordują i stąd śmiertelnie raniony stacza się Cezar po schodach, by umrzeć na gładkim proscenium, jakby go śmierć zniżyła do rangi śmiertelnych.

Jednej rzeczy zabrakło owym schodom a tłumów. Dejmek "wyludnił" swój spektakli z mas, których wprowadzenie stanowiło zawsze najtrudniejszy problem inscenizacji "Cezara". Nie zrobił tego pewnie dla uniknięcia trudności, ale z przekonania i wedle z góry powziętych założeń. Rolę mas spróbował zastąpić w dwojaki sposób. Dwaj rzemieślnicy, ci sami, którzy na początku manifestują na cześć Cezara wypowiadają teraz zza kulis swoją aprobatę dla exposé Brutusa. A zamiast wznoszących okrzyki tłumów skrzeczy i skrzypi megafon, ale dźwięki jakie z siebie wydobywa przypominają raczej skrzypienie szyn kolejowych i gwizdy lokomotyw, niż pomruk czy entuzjazm tłumów. Nikną też w znacznej mierze słowa i kwestie, jakimi tłum odpowiada na przemówienia obydwu mówców. Jest to zresztą najpoważniejszy defekt spektaklu. Wspaniałe mowy obydwu mężów, pełne demagogicznej wirtuozerii, które zdają się nie do pomyślenia bez zbiorowego adresata, zmieniają się w monologi skierowane do niemej publiczności.

A może o to właśnie szło reżyserowi, że dzisiejsza publiczność lepiej potrafi odpowiedzieć na pytania, jakie stawiają Brutus i Antoniusz, niż niemądry i ciemny lud z czasów Cezara? Może też uznał, że w dyskusji i w walce, jaka się toczy w utworze, lud ma rolę podobną do szarej eminencji, od której wiele zależy, choć ma ona tak niewiele "do powiedzenia". A może pragnął po prostu oszczędzić ludowi kompromitacji, której mu autor nie oszczędził?

Tak czy inaczej do precyzyjnie logicznego i dynamicznego spektaklu zakradł się jakiś błąd, który w jednym miejscu zaczepił mocno napięty łańcuch wydarzeń. W walce dwóch ugrupowań czy obozów, jaka się w sztuce rozgrywa, lud musi koniecznie odegrać jedną scenę: powinien zdecydować, kto z dwóch pretendentowi na miejsce Cezara zwycięży: Antoniusz; czy Brutus. Bez tego nie ma dalszego ciągu. Może dobry magnetofon zagrałby to w zastępstwie ludu. A tak powstała logiczna wyrwa: dla tych, co nie dosłyszeli "wyroku" magnetofonu, ucieczka Brutusa i Kasjusza mogłaby wyglądać na niczymi nieuzasadnioną dezercję. A swoją drogą, jakże to dziwnie pomyśleć, że jeszcze w 1885 roku teatr Meiningeńczyków zachwycił naszą publiczność "nowoczesną" techniką, użytą właśnie w "Juliuszu Cezarze"!

W "Idach marcowych" Wildera czytamy w liście Cycerona taką oto charakterystykę kilku współczesnych znakomitości: "Marek Antoniusz będzie miał zawsze lat szesnaście, a różnica między tym wiekiem a jego prawdziwymi latami czyni zeń widowisko zaiste żałosne. Mój przyjaciel Brutus jest od dwunastego roku życia statecznym i rozsądnym pięćdziesięciolatkiem. A Cezar w wieku lat czterdziestu jest jako Janus, patrzy w przód i w tyli w wiek młodzieńczy i sędziwy". Szekspir oczywiście nie miał obowiązku znać Wildera. Obydwaj czerpali może z różnych źródeł, a także z własnej wyobraźni, dlatego doszli do nieco odmiennych rezultatów. Wilder miał np. o wiele gorsze mniemanie o Brutusie, o jego charakterze, przeszłości) i bezinteresowności jako przywódcy spisku. Za to Cezarem był głęboko, może głębiej niż Szekspir, urzeczony. Tak samo zresztą jak Shaw.

Przytoczyłam Wildera, Szekspira i Shawa przeciw Sewerynowi Butrymowi. Bo jego Cezar nie jest podobny do żadnego innego w całej bogatej "cezarologii". Jest za to bardzo podobny do Sokratesa Butryma ze sztuki Platona. Obydwaj, Sokrates i Cezar, znaleźli się zresztą w podobnej sytuacji: dostali wyrok śmierci i próbują "filozoficznie" zapanować nad własną sytuacją. Jak na filozofa tej miary, Sokrates Butryma jest jednak nazbyt smutny i nazbyt przejęty swoim losem; brak mu filozoficznego dystansu do wyroków, wydawanych przez ludzi, którzy o tyle mniej od niego wiedzą o życiu i śmierci! Alei jest za to bardzo ludzki i bardzo pięknie, po prostu, mówi prześliczny tekst Sokratesa.

Ale Sokrates nigdy nie był tak bliski naszej wyobraźni i potrzebie ideału jak Cezar. Nikt z widzów nie kochał się w czasach szkolnych w Sokratesie, nie podziwiał jego czynów, fantazji i przygód, nie zachwycał się urodą i wdziękiem, nie zazdrościł jego przyjaciołom i kochankom. Iluż to poetów wyobraźnię podnieciła postać Cezara, jak fascynująca musi być siła jego działania, skoro nawet poeci współcześni, którym świat teraźniejszy wydaje się niezróżnicowany i szary, znajdują w jego postaci i świecie tyle nieporównalnego z niczym blasku! Dlatego Cezar nie może być ponurakiem ani cholerykiem, nie może być chory na podagrę ani wyglądać na chorego, choć mógł mieć ataki epilepsji, które, jak twierdzą kronikarze, nie psuły mu dobrego humoru, ani nie szkodziły fantazji.

U Wildera jest taka scena, w której po nieudanym zamachu dość poważnie raniony Cezar wyrywa się lekarzowi i żonie, żeby się udać na ucztę do przyjaciółki, gdzie jakby nigdy nic roztacza wszystkie blaski swojego nigdy i niczym niezmąconego uroku. Drwił z wróżbitów, z niebezpieczeństw i gróźb, choć życie kochał pewnie bardziej niż ci, którzy więcej niż oni o nie dbali. A Butrym wydaje się najbardziej przejęty troską o zachowanie swej ziemskiej powłoki. Scenę z wróżbitą i cudowny monolog Cezara na temat fizjonomii Kasjusza odgrywa z wyrazem twarzy, który patrzącym może nasunąć skojarzenie z nim samym, który także wydaje się nie mieć umysłu skłonnego do myśli wesołych i bezpiecznych. Albo też scena z Kalpurnią, gdzie Cezar się stara, jak może, uspokoić żonę, która miała niedobry sen, a nie mogąc jej przekonać, ustępuje z miłości czy z dobroci serca. Jakże skwapliwie i chytrze korzysta jednak z "interwencji" Decjusza, żeby się wyrwać Kalpurnii i udać na owo tragiczne posiedzenie senatu ! Wstępuje na Kapitol niemal bosko beztroski i dziecięco lekkomyślny, nie bacząc na ostrzeżenia i wróżby ludzi przyjaznych i wiernych.

A Butrym ma od początku minę szlachetnego skazańca, który poznał swój los, i bardzo się nim przejął, a tylko z monarszej przekory czy dumy nie chce mu przeciwdziałać. Bardzo cenię Butryma, ale - nie ubliżając jego dojrzałemu aktorstwu - wydaje mi się, że w rolach bardziej słonecznych niż Konstanty i Sokrates próbuje się poruszać jak słoń wśród porcelany, zgarniając pod siebie błyszczące okruchy, żeby nikt nie zauważył szkód, jakich niechcący narobił.

Natomiast Brutus w wykonaniu Tadeusza Minca wydaje się spełniać wszystkie postulaty, wypływające z roli, z wyjątkiem jednego; brak mu ekspresji i blasku indywidualności szlachetnej i czystej, jakim, musi promieniować Brutus, a takie kalibru odpowiedniego dla zabójcy Juliusza Cezara. Widzowi, który niezależnie od swoich przekonań, z przyzwyczajenia czy z przekory, żywi dla Cezara sentyment, byłoby jednak przyjemniej stwierdzić, że ten, który zabił Cezara, reprezentuje jakąś godną Cezara miarę. W łódzkim spektaklu zwykły człowiek zabija zwykłego człowieka. Obydwaj, Cezar i Brutus, mają reputację ludzi niezwykłych, ale widz dowiaduje się o tym z relacji osób postronnych, bo sam nie ma okazji do podziwu. Minc jest naprawdę uczciwy i ma nawet często na twarzy grymas człowieka o niepokalanej prawości, który szczerze boleje nad niegodziwością świata. Ufa też szczerze wszystkim łobuzom i łotrom, którzy się garną do spisku, i uważa ich za ludzi szlachetnego serca i czystych rąk. Może go za to właśnie wybrali wodzem, bo wedle kwalifikacji sądząc powinni byli wybrać Kasjusza, którego gra Zygmunt Malawski. Kasjusz Malawskiego na stanowisku Brutusa byłby właściwym partnerem sprężystego i pełnego ognia Mieczysława Voita jako Antoniusza. Kto wie, jakby się wtedy potoczyły losy imperium.

Kasjusz i Antoniusz to dwie najmocniej zagrane postacie, to filary całego spektaklu (nie licząc bardzo dobrych, ale mniejszych objętością i znaczeniem ról, jak Porcja Zofii Petri i Kalpurnia Barbary Rachwalskiej, jak flegmatyczny i chytry, bardzo wyrazisty Kaska Ludwika Benoit, świetny w sylwetce Oktawiusz Emila Karewicza, lirycznie zagrany Lucjusz Witolda Zatorskiego, Pindarus Józefowicza, że wymienię tylko niektórych). Malawski-Kasjusz ma charakter i siłę, a także jasną orientację w sytuacji i w ludziach, na których, w przeciwieństwie do Brutusa, zna się aż nadto dobrze. To wyższej rangi kombinator i gracz polityczny, w którego ręku szlachetny naiwniak Brutus staje się łatwym narzędziem. Godnym natomiast Kasjusza kontrahentem w polityce jest w spektaklu przebiegły i pełen młodzieńczej, werwy ryzykant - Antoniusz. Obydwaj wiedzą o sobie wszystko, wiedzą też, że po śmierci Cezara nie ma dla nich obu miejsca w imperium. Komedia lojalności, jaką Antoniusz zręcznie i z pasją zagrał nad) ciałem świeżo zabitego Cezara, nie zmyliła) tylko Kasjusza. On jeden patrzył na Antoniusza wzrokiem wszystkowiedzącym i przewidującym i byłby go chętnie uraczył sztyletem, nieobeschłym jeszcze od krwi Cezara, zamiast mu podać rękę, kiedy tamten swoją ofiarował chytrze spiskowcom.

I jeszcze w jednej scenie zabłysnął temperament sceniczny Voita: w sławnym, przemówieniu do ludu rzymskiego przeciw, spiskowcom - w obronie zabitego Cezara. Mówił naprawdę porywająco i wszystkich chyba przekonał, że zabójstwo Cezara było w rezultacie tylko politycznym gestem, niesprawiedliwym w założeniu i nieobliczalnym w skutkach.

Lepsi i gorsi mówcy i gracze występują w tym spektaklu - wielkiej politycznej! debacie na bardzo zasadnicze tematy. Ale mimo że głosy ich dźwięczą nierówno, argumenty pozostają jednakowo ważkie i dają wiele do myślenia. Reżyser przesunął też akcent końcowy sztuki, która u Szekspira kończy się hołdem triumwirów, złożonym zmarłemu Brutusowi, a u Dejmka gestem i słowami Oktawiusza (z jednej z poprzednich scen):

Dobywam miecza przeciwko spiskowcom.

Kiedyż, myślicie, wróci on do pochwy?

Nigdy, dopóki nie będzie pomszczona

Każda z trzydziestu i trzech ran Cezara

Albo dopóki na drugim Cezarze

Sztylety zdrajców znów mordu nie spełnią.

Innymi słowy: historia ma wyraźne skłonności do powtarzania się, a jej przywódcy przyczyniają się do odnawiania procesów, które wydawały się pewnie współczesnym jednorazowe i niepowtarzalne. Ale, gdyby ludzie i czyny związane z ich imionami, a także problemy wynikające z tych czynów umierały bezpowrotnie - czy warto by dziś wystawiać Szekspira? Przedstawienie Juliusza Cezara w Teatrze Nowym, które jest jednocześnie polską prapremierą tej sztuki po wojnie, daje na to odpowiedź.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji