Artykuły

Horubała czyli poza

Publicysta Andrzej Horubała wydał wyrok na Teatr Telewizji. Zero w tym argumentów, za to pogarda wobec emocji "naiwniaków" - potężna. W tygodniku Sieci odpowiada mu Piotr Zaremba.

Z jednej strony skończyła się era autorytetów, krytyków kładących książkę czy premierę jednym skrzywieniem ust i westchnieniem: słabe. Z drugiej pod wpływem internetu preferuje się lapidarność i agresywność przekazu. To pod wpływem tej tendencji redakcja "Do Rzeczy" opatrzyła artykuł Andrzeja Horubały tytułem "Nienawidzę Teatru Telewizji".

On zaś zaprezentował niechęć do tego teatru, kiedy odrodził się po latach. "We mnie po prostu coś się skręca na te pozory myślenia, pozory sztuki głębokiej, pozory sztuki drapieżnej" - to słowa Horubały na marginesie spektaklu "Biesiada u hrabiny Kotłubaj". Zawiedli wszyscy. Robert Gliński, autor tej adaptacji Gombrowicza, który nie dość, że wyreżyserował coś banalnego, to jeszcze prezentował w postscriptum do przedstawienia "banały na licealnym poziomie". Także Krzysztof Kłopotowski, Jakub Moroz i Dariusz Gawin, którzy w tym samym postscriptum opowiadali, że "z jednej strony tak, a z drugiej inaczej". W czym się mylili, czym nie dorośli do umysłu niebanalnego? Horubała krzywi usta.

Z Horubałą bywaliśmy po tej samej stronie, czasem po stronach różnych. Zawsze jednak miałem wrażenie, że czytam teksty bardziej o jego ego niż o tym, co ocenia. Ale nigdy jeszcze dezynwoltura w owym "wstałem lewą nogą, nie podobało mi się, i co mi zrobicie" nie przybrała tak kuriozalnej postaci.

Kiedy bycie enfant terrible staje się manierą, jest ona nie mniej nieznośna niż naiwny entuzjazm. Wbrew temu, co pisze Horubała, to nie zachwycanie się obecnym Teatrem Telewizji, lecz naśmiewanie się z niego jest dziś modne. A zarazem choć kokietuje, że "naraża się prawicy", bicie w reżyserów: Glińskiego, Wawrzyńca Kostrzewskiego, Krzysztofa Langa czy Pawła Woldana nie jest biciem w PiS. Natomiast zapętlenie się we własnej kokieterii grozi śmiercią lub kalectwem.

Ależ ja tylko piszę, co czuję - mógłby replikować Horubała. W porządku, przytoczmy zatem fragment, kiedy naśmiewa się z mego, jak łaskawie przyznaje: szczerego, lecz i beznadziejnie naiwnego odbioru "Listów z Rosji" [na zdjęciu] Kostrzewskiego, które ogłosiłem przedstawieniem wybitnym: "Pokazana przez moment twarz zamordowanego w Szłisselburgu młodego cara Iwana - będzie mi się śnić po nocach - zapewnia nas Zaremba, no a ja przecież nie mam kompetencji, by zaprzeczyć, nie wiem, co tam śni się Piotrowi, może i zjawi mu się buzia aktora Marcina Bubółki z doczepionym zepsutym zębem. Takie to panie, horrory". Redaktor Horubała powiadomił mnie, że teatr to coś umownego, a aktorom doprawiają sztuczne zęby. Powiadomił też świat, że mamy różne wrażliwości.

Uwaga, iż różni ludzie coś przeżywają na różny sposób, to truizm. Pisząc swoje, też subiektywne oceny, zwykle o tym pamiętam. Odnosząc się do widowisk, staram się polemizować z koncepcją, z myślą, z sensem i z brakiem sensu. Czasem wyrażam także rozczarowanie czy brak emocji. Ale staram się nie epatować tym, że ziewam wtedy, gdy inni się przejmują. Bo równie dobrze może to być informacja o zdarzeniu artystycznym jak o moim zmanierowaniu.

U Horubały Piotr Adamczyk plącze się po planie "Listów z Rosji" "z uśmieszkiem", a przecież: "Puste to wszystko dla mnie, tępe, niedrapieżne". Aktorzy w "Bracie naszego Boga" robią uduchowione miny, a Horubała czeka, kiedy wybuchną śmiechem. Informowanie go, że na planie widowiska Woldana według tekstu Wojtyły panowało skupienie i nikt nie sposobił się do śmiechu, byłoby stratą czasu. To nie jest przecież opowieść o przedstawieniach. To opowieść o Horubale. O pozie. Horubała się martwi, że "rozłożono tekst Wojciecha Tomczyka o Piłsudskim". Rozmawiałem z autorem na premierze "Marszałka". Był z niej zadowolony. Ale kogoś, kto pozuje, fakty nie interesują. Nawet ten prawie milion widzów, który czegoś w "Marszałku" szukał.

W finale Horubała ogłasza, że akceptuje język telewizji, ale nie akceptuje języka Teatru Telewizji. Przecież to jest właśnie język odrębny - od filmu i od teatru. Czy chodzi tu o brak głębi, który może się przytrafić również teatrowi i filmowi? Czy o sztuczność konwencji, która nie raziła przez tyle lat? Myślę, że autor dąsów sam nie umiałby tego objaśnić.

Tym bardziej nie spytam, co dobrego wynika z tego, że wielu Polaków odnalazło w tych przedstawieniach coś, co zbyt słabo znajduje w profesjonalnym teatrze, może nawet kinie. Horubała od takiej refleksji woli narrację w stylu: "Arkadiusz Janiczek, etatowy esesman, tu CW "Bracie naszego Boga" - [przyp. red.] z wniebowziętym, kompletnie niewiarygodnym uśmiechem braciszka zakonnego". Widziałem ze 20 ról Janiczka, w żadnej nie grał esesmana. Z całą resztą jest tak samo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji