Artykuły

Wierszalin znów wzywa duchy. Ewangeliczny Mickiewicz na scenie

"Wykład" wg Adama Mickiewicza w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej-Białystok.

W Supraślu Wierszalin znów zanurza się w świat Mickiewicza, przedziera się przez jego myśli i wizje. Tym razem to wizje trawestujące Ewangelię, wystylizowane i meandryczne. Ale to, co niełatwe byłoby do czytania w oryginale, Piotr Tomaszuk i jego zespół zamienia w poezję teatru i wizualną ucztę. Do zobaczenia w piątek i sobotę (2-3.02) o godz. 19.

Mickiewicza czytać trzeba, to wiemy. Ale Mickiewicza nie czytamy. Jednym wieszcza "zepsuło" nierozważne szkolne maltretowanie jego twórczości, inni są zbyt leniwi, by odkrywać go po swojemu na nowo. Ale mamy Teatr Wierszalin. Piotr Tomaszuk wraz z zespołem podjął wysiłek przypomnienia, jak bardzo Mickiewicz może być interesujący i niekiedy aktualny. I jak interesująco można o Mickiewiczu opowiadać. Tak było w przypadku spektaklu "Dziady. Noc Pierwsza". Tak było w przypadku spektaklu "Dziady. Noc Druga". Dwóch pasjonujących widowisk, które intrygująco zinterpretowane i zagrane potrafią pochłonąć, nawet gdy ogląda się je po raz kolejny.

Nieznośny patos

Teraz zaś przyszedł moment, w którym Wierszalin po wieszcza sięga po raz trzeci. Tym razem po utwór cięższego kalibru, m.in. ze względu na stylizację przypominającą biblijne przypowieści. To "Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego", tekst wydany krótko po upadku powstania listopadowego, tuż po napisaniu "Dziadów, części III".

Co istotne - w swej publicystyce polityczny, mocno związany z sytuacją Polaków u zarania Wielkiej Emigracji i osadzony w owej rzeczywistości. W połączeniu z ewangelicznym sznytem, patetyczną nutą i mesjanizmem "Księgi..." są utworem dość hermetycznym, niełatwym do przebrnięcia. Czytany na scenie może stać się wręcz mieczem obosiecznym.

Natchniona fraza, biblijne frazeologizmy, opowieści o wolności i jej odkupicielskiej roli, rozbiory Polski porównane do męki Chrystusa, a wyzwolenie do zmartwychwstania... - czy to wszystko może porwać widza? Raczej nie.

Teatr "Księgi" ratuje

A jednak Wierszalin wychodzi z zadania zwycięsko. Tomaszuk "Księgi" sprytnie skraca, przeplata z innymi fragmentami swoich utworów, snuje własną autorską opowieść i tworzy "Wykład". To dobry tytuł - Wierszalin rzeczywiście wykłada nam Mickiewicza, opowiada o nim po swojemu, przedziera się przez gąszcz, który do tej pory niektórych odstraszał.

Inscenizacyjnie "Wykład" zachwyca - ekipa Tomaszuka znów dowodzi, że ma talent do uwodzenia widza obrazem, sugestywnie mówionym, tak trudnym przecież tekstem i muzyką generowaną na żywo. I nawet gdy treść Mickiewicza widzom umyka, i gubi się gdzieś po drodze - to jednak "Wykład", za sprawą teatralnych środków, intryguje.

Ba, rzec można wręcz, że to właśnie teatr "Księgi" ratuje: oczyszcza je z patyny, chropowatości, toporności i dodaje poezji.

To, co niełatwe byłoby do czytania w wersji pierwotnej, surowej - Wierszalin zamienia w wizualną ucztę. Pełną powagi. Ale też niekiedy z przymrużeniem oka.

Tak właśnie na oczach widza dzieje się magia. Magia teatru.

Szpieg na pewno

Już początek jest ciekawy.

Z kątów wychylają się postaci. Kobieta z walizką, ksiądz z krzyżem, żołnierzyk z błędnym spojrzeniem. Mruczą coś pod nosem, chwili trzeba, by zorientować się, że powtarzają najbardziej znane frazy z innych mickiewiczowskich utworów, m.in. "Reduty Ordona", "Świtezianki", "Trzech Budrysów", "Pana Tadeusza".

Różnorodne towarzystwo, trochę zagubione, jakby zeszło właśnie z XIX-wiecznych kart, a jednocześnie jakby wyjrzało z "Umarłej klasy" Kantora. Niczym przywołane duchy, krążące gdzieś w próżni. Lub podróżni, ciągle w drodze, bez swojego miejsca. "Księgi" mówią właśnie o polskim narodzie w podróży, pielgrzymującym do utraconej ojczyzny i wolności. W zaczynającej spektakl scenie groteskowa gromadka zdaje się być narodu metaforą. Ale też kąśliwą i ironiczną. Niech no pojawi się w tym gronie kolejna osoba, reszta zaczyna szeptać: "Szpieg?", "Może jednak nie szpieg...", "Szpieg na pewno!".

Zaczyna się wykład - przybywa... no właśnie, kto? Sam Mickiewicz? Któraś z jego postaci? Guślarz?

W tej roli reżyser - Piotr Tomaszuk. Z rozwianym włosem, w powadze i natchnieniu, łącząc poprzednie dzieła Mickiewicza z "Księgami" - wyjaśnia: "Wezwano mnie, bym zabrał głos w imieniu swojego narodu...". I tytułem wstępu opowiada: o wierze w jednego Boga, która była na początku; o świecie, w którym nie było praw, była tylko wola Boga i wolność; o naczynieniu sobie bałwanów; o narodzie, który jako jedyny dochował wiary panu swemu - narodzie polskim; i o zabiciu polskiej wolności....

Gromadka potakuje, pokrzykuje, aprobuje.

Pielgrzym zmienia twarze

Ale wtrąca się obcy, potencjalny szpieg - Tułacz, Pielgrzym (Rafał Gąsowski): "Naród polski nie jest bóstwem jak Chrystus. I dlatego pielgrzymując, w otchłani zbłądzić może". Wychodzi na pierwszy plan, przejmuje pałeczkę, zajmuje uwagę. I snuje opowieści, niczym apokryfy, w biblijnej stylizacji.

To, co Gąsowski mówi, to jedno. Nie wszystkie mickiewiczowskie wizje o udręczonej Polsce między narodami, choćby mocno skrócone przez reżysera, zapamiętamy - tekst naszpikowany jest trudnymi konstrukcjami językowymi, ma biblijną retorykę, czasem sens może zwyczajnie umknąć, lub znudzić.

To, jak Gąsowski mówi - to drugie.

A mówi pięknie. Ciężar tekstu spoczywa przede wszystkim na nim, to ogromny wysiłek, ale Gąsowski radzi sobie z nim znakomicie. Jest sugestywny, nawet jeśli czasem przerysowany. Momentami jak natchniony kaznodzieja, momentami jak szaleniec, z obłędem w oczach. Nieustannie się przeistacza, personifikując ideę opiekuna. Raz zdaje się być dawnym wcieleniem Konrada z III części "Dziadów", potem gawędziarzem, sternikiem łódki rozchybotanej na morzu, przewodnikiem zagubionych dusz. By wreszcie przyjąć postawę Chrystusa Frasobliwego - jak z przydrożnych kapliczek.

Zbudzą się jutro

Miesza się w spektaklu patos i ironia (z przewagą patosu), a zderzenie owe daje ciekawy efekt. Gąsowski w jednej chwili jest natchnionym mówcą, za chwilę zaś zmienia intonację i mówi tak, jakby puszczał oko do widowni. Postaci z innych tekstów Mickiewicza w swoich groteskowych gestach niekiedy przypominają marionetki, które wyrwały się spod kontroli.

A pod koniec, gdy wydaje się, że tylko biblijny, pełen emfazy ton pozostanie w głowach, gdy opowieść o trudnym pielgrzymowaniu zdaje sięgać najwyższych, wręcz nieznośnych nut... - Tomaszuk w swoim stylu przełamuje nastrój, podrzucając różne tropy.

Tułacz-Pielgrzym pochyla się nad zmęczonymi rozbitkami i mówi nagle tekstem z "Dziadów", jednocześnie na swój sposób diagnozując całą Wielką Emigrację (i współczesność też): "Usnęli? W pijaństwie, w swarach i rozkoszy? Zbudzą się jutro, biedne czaszki trupie. Śpijcie spokojnie, jak zwierzęta głupie".

W finale pielgrzymi, już w długich szatach, zaczynają wirować w rytm poloneza Ogińskiego "Pożegnanie ojczyzny", a w mickiewiczowską tonację zdają się wkradać ikoniczne motywy z polskiej literatury. I nie jest to tylko chocholi taniec.

Kontekst i poza nim

Tomaszuk, używając Mickiewiczowskiej frazy, stawia pytania o bycie Innym poza swoją ojczyzną, bycie Obcym, o tożsamość. Tekst niekiedy brzmi anachronicznie - wyjęty z kontekstu XIX-wiecznego nie zawsze odnajduje się w obecnym, można też z nim polemizować, odczytując go dosłownie (jak choćby frazę: "Cywilizacja prawdziwie godna człowieka musi być chrześcijańska. Zaprawdę powiadam wam - nie wy macie uczyć się cywilizacji od cudzoziemców, ale macie ich uczyć prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej").

Mickiewicza trzeba czytać jednak też między wierszami, a wtedy może zabrzmieć przenikliwie - jak choćby opowieść o byciu Innym w obcym kraju. "Jesteście między cudzoziemcami jako rozbitkowie na brzegu cudzym...".

Skoro XIX-wieczny Polak-tułacz tak się czuje, dlaczego tak czuć się nie może współczesny tułacz - uchodźca w XXI wieku?

Koncert na słowo i dźwięki

To kolejny spektakl Tomaszuka wizualnie uwodzący widza - niezwykle malarski, wręcz filmowy. Niewielka scena Wierszalina znów fascynująco się przeistacza - z salki wykładowej w okręt, z okrętu w dalekie puste przestrzenie. Przesłony, odpowiednie oświetlenie, multimedialne sztuczki sprawiające, że aktorzy zdają się przebywać na falującym morzu, zawieszeni w półśnie, na skraju jawy (świetna scenografia Mateusza Kasprzaka) - wszystko to powoduje, że spektakl ma intrygujący klimat. I działa na wyobraźnię.

Nawet jeśli z Mickiewicza widz zapamięta tylko kilka fraz - to raczej na pewno zapamięta nastrój opowieści. To koncert na słowo i dźwięki, poetyzujący Mickiewicza. Dźwięki zresztą - jak w każdym spektaklu Wierszalina - są tu równie ważne jak słowo i obraz.

Za muzykę do spektaklu, podobnie jak wcześniej do "Dziadów", odpowiada Adrian Jakuć-Łukaszewicz wspólnie z Piotrem Tomaszukiem. Zainstalowani z obu stron sceny generują niepokojące brzmienia - za pomocą rur, akordeonu, fletów, cymbałów, za lirę w pewnej chwili chwyta też Gąsowski.

Wibrujące dźwięki, co i rusz zmieniające tonację, dopełniają tekst i obraz, nadają słowom rytm. Jest w nich mrok, jest smutek, ale czasem też przebiegną zaskakujące energetyczne tony etniczne z pogłosem hip-hopu. Efekt jest ciekawy.

Bez tej improwizacyjnej muzyki spektakl - kojarzący się z wędrówką duchów - nie miałby takiej siły wyrazu. Bez niej patetyczny tekst nie nabrałby delikatniejszych tonów.

Słowem: "Księgom..." pomógł Wierszalin.

*** Teatr Wierszalin - "Wykład" w reż. Piotra Tomaszuka. Występują: Rafał Gąsowski (Pielgrzym), Dariusz Matys (Ksiądz), Piotr Tomaszuk (Guślarz), Monika Kwiatkowska (Wdowa), Katarzyna Wolak (Dziewczyna), Bartłomiej Olszewski (Żołnierz).

Najbliższe spektakle: piątek-sobota (2-3 lutego) oraz 17, 23, 24 (godz. 19).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji