Artykuły

Prawda, której nic nie złamie

"Żeby nie było śladów" Cezarego Łazarewicza w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

W repertuarze warszawskiego Teatru Polonia pojawił się niedawno przejmujący spektakl "Żeby nie było śladów", który przenosi nas w mroczne czasy komuny, przypomina rzeczywistość stanu wojennego i panującego wówczas reżimu politycznego. Scenariusz powstał na podstawie książki autorstwa Cezarego Łazarewicza. Reportaż szczegółowo opisuje historię Grzegorza Przemyka - młodziutkiego maturzysty, śmiertelnie pobitego przez milicję w maju 1983 roku. Wielu z nas pamięta jeszcze pogrzeb Przemyka. Wzięło w nim udział kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Była to pierwsza wielka manifestacja przeciwko władzy komunistycznej od czasu wprowadzenia stanu wojennego. Na zdjęciach widać matkę, przyjaciół i tłumy ludzi z podniesionymi w geście viktorii palcami dłoni. Jak przedstawić reporterską opowieść na scenie, by nie nużyć, a poruszyć serca i sumienia? Reżyser Piotr Ratajczak stara się odpowiedzieć na pytanie, czy pamięć o niesprawiedliwości, zbrodni, kłamstwach, machinie propagandy i manipulacjach oraz o sprawcach, którzy nigdy nie ponieśli konsekwencji, wciąż trwa i przemawia z całą mocą.

W czwartek 12 maja 1983 roku świeżo upieczony maturzysta Grzegorz Przemyk pojawił się z kolegami na warszawskim Placu Zamkowym, by radośnie świętować zakończenie egzaminów. Rozbawienie młodych ludzi zostało zauważone przez milicjantów, którzy zażądali od licealistów okazania dowodów osobistych. Grzegorz Przemyk odpowiedział, iż "po zawieszeniu stanu wojennego, nie ma już obowiązku noszenia przy sobie dokumentów". Odpowiedź nie spodobała się funkcjonariuszom. Przemyk został zatrzymany, a wraz z nim jego kolega Cezary Filozof. Krnąbrny chłopak został zabrany do pobliskiego komisariatu przy ulicy Jezuickiej 1/3. Do milicyjnej nysy wsiadł też dobrowolnie Cezary Filozof. Na komisariacie trzej milicjanci pobili nastolatka, a czwarty - obserwujący całe zajście - wydał rozkaz: "Bijcie tak, żeby nie było śladów". Wycie z bólu, straszliwe krzyki bitego pałką oraz kopanego chłopaka słychać było na korytarzu i poza nim - zezna to po fakcie Cezary Filozof, jedyny świadek skatowania Przemyka.

Pobitego maturzystę zanieśli do karetki sanitariusz Jacek Szyzdek oraz kierowca Michał Wysocki. Po upływie dwóch dni Grzegorz Przemyk w wyniku ciężkich urazów jamy brzusznej umiera. Lekarze porównują stan jego wewnętrznych organów do organów człowieka przejechanego przez samochód. Kilka dni później w kościele św. Stanisława Kostki odbywa się msza pożegnalna. Za trumną syna idzie cierpiąca matka, znana poetka i opozycjonistka Barbara Sadowska, podtrzymywana przez księdza Jerzego Popiełuszkę. Władze od początku tuszują całą sprawę, powstaje specjalna grupa operacyjno-śledcza, która ma ukryć kompromitującą prawdę, odwrócić uwagę od milicjantów i przerzucić odpowiedzialność za zbrodnię na kierowcę karetki oraz sanitariusza. Cynizm rządzących, zacieranie śladów, zmiany okoliczności, tuszowanie wydarzeń wciąż przerażają i porażają skalą. Śledztwem sterują najwyższe władze i państwowe instytucje. Mechanizmy zakłamania, przeinaczania faktów, manipulowanie postępowaniem sądowym okazują się niezwykle skuteczne - prawdziwi winni do dnia dzisiejszego nie ponieśli żadnej kary.

Młodych widzów ta długa opowieść na pewno nie znuży, może jedynie nieco dziwić, szokować, skłaniać do refleksji nad totalitaryzmem, który za nic miał ludzkie istnienie. Wielu młodych ludzi nigdy nie słyszało o sprawie Przemyka, ponieważ największa zbrodnia lat osiemdziesiątych rzekomo się "przedawniła", a oprawców uniewinniono. Starsi, którzy pamiętają tamte wydarzenia, słuchają z zapartym tchem i bolesnym smutkiem. Spektakl jest bardzo dynamiczny, przesycony głośną muzyką, ze starannie przygotowanym ruchem scenicznym, odpowiednio dobranym do aktorskich wypowiedzi i rozgrywających się wydarzeń. Oszczędna scenografia, bez zbędnych elementów, podkreśla charakter inscenizacji. Nie oznacza to, iż brakuje w niej emocji. Wręcz przeciwnie - intensywność uczuć i wrażeń udziela się wszystkim. Wzrok przyciągają metalowe barierki, a mechanizm ruchomego fragmentu sceny wystarczy, by zmieniać miejsce i czas akcji. Reżyser przypomina widzom polskie utwory lat 80. Wraca klimat tamtych dni, któremu towarzyszy bardzo osobista nostalgia. Rozbrzmiewają słowa piosenek naszych najlepszych zespołów: Dezertera, Manaamu, Lady Pank, Republiki. Mocne, wieloznaczne, czasem wręcz oskarżycielskie. Adrian Brząkała, czyli Grzegorz Przemyk, już nie ze sceny, tylko tuż nad widownią intonuje "Obławę" Jacka Kaczmarskiego - "Krąg śniegu wydeptany! W tym kręgu plama krwawa! Ciała wilcze kłami gończych psów szarpane!". Emocje szarpią sercem, wzruszenie maluje się na twarzach oglądających.

Adrian Brząkała, student Wydziału Aktorskiego łódzkiej Szkoły Filmowej, wcielając się w postać Grzegorza Przemyka, stara się jak najwiarygodniej oddać charakter i wygląd swojego bohatera. Miałam okazję podziwiać grę tego młodziutkiego aktora w przedstawieniu "Mgnienie" i nie ukrywam, że ujął mnie swoją świeżością, techniczną precyzją, wyczuciem roli. Podobnie oceniam jego kreację w "Żeby nie było śladów". Kreśli przed publicznością portret zwykłego licealisty z niezwykłymi pragnieniami - chce stać się poetą, zbuntowanym i krnąbrnym. Za duży sweter, potargane włosy - Brząkała bardzo przypomina swego bohatera, ale ma w sobie coś indywidualnego. Na scenie stoi młodzieniec z głową pełną marzeń; chłopak, który zna twórczość Charles'a Baudelaire'a i innych francuskich poetów wyklętych, dyskutuje o Miłoszu, cytuje Rafała Wojaczka i wcale nie chce umierać jak męczennik. W spektaklu, dość wiernie opartym na tekście Cezarego Łazarewicza, autor adaptacji Piotr Rowicki dodaje coś, co wybiega poza reporterskie dokumentowanie i obiektywizm. Zastanawia się, kim byłby młody dziewiętnastolatek, gdyby nie dotknęła go śmierć. Pozwala mu spełniać marzenia. To z pewnością czyni go dużo bliższym współczesnym młodym ludziom. I jeszcze więcej - po latach Przemyk rozmawia ze swoim oprawcą, funkcjonariuszem Ireneuszem Kościukiem. Ta niezwykle przejmująca scena została doskonale zagrana przez Adriana Brząkałę i Wojciecha Chorążego. Trzeba zaznaczyć, że Ratajczak postanowił, iż sześcioro aktorów wcieli się w role wielu osób uwikłanych w całą sprawę - zbrodniarzy, przyjaciół, ludzi odpowiedzialnych i przypadkowych. Wykonał sprytny zabieg reżyserski, ograniczył liczbę aktorów na scenie, ale nie zmniejszył dramatyzmu wydarzeń. Wręcz przeciwnie. Oczywiście takie posunięcie to również spore wyzwanie dla występujących, jednak Jolanta Olszewska, Wojciech Chorąży, Paweł Pabisiak, Michał Rolnicki bardzo dobrze radzą sobie z tą zmiennością.

W pojedynczej roli pojawiają się tylko Adrian Brząkała - Przemyk i Agnieszka Przepiórska - Barbara Sadowska, najważniejsze postaci dramatu. Agnieszka Przepiórska gra z wielkim wyczuciem, choć trochę nierówno - czasem staje się nienaturalna. Mimo tego wzrusza, pokazując tragedię matki, która traci dziecko i cierpi. Staje się Barbarą Sadowską, poetką, kobietą niekonwencjonalną, prowadzącą swobodny tryb życia. Sadowska to znana działaczka Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom, stale inwigilowana przez SB, kilkakrotnie aresztowana. Co więcej, na kilka dni przed zatrzymaniem syna zostaje pobita, a nieznani sprawcy łamią jej palec prawej ręki i grożą, że "następnym razem zatłuką jej syna". Widząc ogromną niesprawiedliwość i kłamstwo, misternie sfingowane dowody oraz prowokację, odmawia udziału w procesie, który rzekomo ma wskazać winnych śmierci Grzegorza. Sylwetka aktorki - przygarbione plecy, nieukojony ból w oczach - mówi więcej niż jakiekolwiek słowa. Kolejną ważną, tragiczną postacią, która pojawia się w spektaklu wielokrotnie, jest główny świadek Cezary Filozof - w tej roli Michał Rolnicki. To właśnie on przeszkadza w zakończeniu sprawy i przez całe lata się nie złamie, choć zapłaci za to wielką cenę. Bardzo długo podejmowano liczne działania zmierzające do jego zastraszenia, próbowano wrobić w karalne działania, nielegalne sprawy, nawet spreparowano wypadek samochodowy. Niewygodny świadek Cezary Filozof widział, jak milicjanci biją Przemyka i zdecydował się o tym mówić. W spektaklu bardzo wiarygodnie pokazano zaszczucie Cezarego, ciągłe śledzenie, nawet przez najbliższych (choćby ojca), podsłuchiwanie rozmów. Bezskuteczne - mężczyzna nigdy nie zmieni swych zeznań, stając przeciwko całemu okrutnemu systemowi. Niezłomność prostego chłopaka budzi wielki podziw. Oprócz niego pojawiają się inni uczestnicy tragedii, ich słowa uderzają, bolą. W pamięci pozostają zeznania kolejnej ofiary bezdusznego systemu, Michała Wysockiego (Wojciech Chorąży), niesłusznie oskarżonego kierowcy karetki, szantażowanego i dręczonego.

Niestety, adaptacja Piotra Rowickiego ma też wady. Nie na miejscu wydają się odniesienia do obecnej sytuacji politycznej Polski, drażnią nachalne aluzje i naciągane teksty, które zmieniają wymowę całości. Niepotrzebnie. Mimo tych zgrzytów spektakl jest bardzo dobry i warto go zobaczyć. Aby chronić i zachować pamięć o zbrodniczych machinacjach komunistycznego systemu. Nigdy i nikomu nie wolno godzić się na bezkarność zbrodniarzy oraz manipulację sumieniami, na niesprawiedliwość wobec ofiar. W przedstawieniu "Żeby nie było śladów" dążenie do prawdy, jednej z najważniejszych wartości ludzkich, jest priorytetem, nawet jeśli cena za jej odkrywanie przerasta nasze siły. A kłamstwo zawsze pozostanie kłamstwem. I nic tego nie zmieni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji