Artykuły

"Krakowiacy i Górale"

Premiera "Krakowiaków i Górali" Wojcwcha Bogusławskiego i Jana Stefaniego w nowym gmachu Teatru "Muzycznego w Gdyni stanowi inaugurację artystycznej działalności tej placówki kulturalnej. Stąd też atmosfera święta, która nie może ominąć recenzji. Z uwagą śledziliśmy wszyscy postępy budowy obiektu, a następnie przygotowania do artystycznego uruchomiania tej ważnej dla naszej kultury sceny polskiej. Mimo określenia propozycji repertuarowych teatru, jego ogólny artystyczny kierunek jest jeszcze sprawą otwartą i tę otwartość czuje się w samej inscenizacji "Krakowiaków i Górali".

OCENA ary aktorskiej jest tu sprawq nie tak ważną, jak sam kierunek prezentacji utworów^ Na premierę zresztą przygotowano zespół sprawdzony pod względem indywidualnych osiągnięć, możliwości interpretacyjnych, niezależnie" od wieku i stażu, choć już w tych decyzjach rozróżnić można szczególną cechę tej sceny - stawkę na młodość.

Oto na przykład Miechodmuch - postać charakterystyczna w spektaklu, śmieszna, włączona do anegdoty dla ubarwienia konfliktu, skontrastowania obrazu. Dla jej zaprezentowania zaproszono trzech różnych aktorów o podobnych możliwościach scenicznych, ale o wielkim zróżnicowaniu indywidualności. Są to Tadeusz Gwiazdowski - zasłużony "weteran" sceny Teatru "Wybrzeże"' który interpretował właśnie tę rolę na scenie Teatru "Wybrzeże", dalej - Józef Korzeniowski - wieloletni członek zespołu Teatru Muzycznego, cząstka jego minionej historii, a wreszcie Leszek Kowalski, działacz teatrów studenckich, od słynnego "Bim-Bomu" poczynając... Już potrójna obsada tej roli mówi o szczególnym doborze aktorów - choć i tak i nie pozostaje to w, ścisłym związku z wizją Bogusławskiego, który rolę tę napisał wyraźnie dla słynnego basso-profondo, olbrzyma, równie zręcznego podobno na scenie co, i w boju - w czasie insurekcji kościuszkowskiej.

Nie chciałbym więc ograniczać się do opisu jak ten lub ów z aktorów wypadł na premierowym spektaklu, skoro całość zespołu stenowi o obliczu spektaklu. Byliśmy zresztą tak z teatrem związani, że pozwoliliśmy sobie w ramach działu kulturalnego "Wieczoru" na przyjrzenie się spektaklom przy różnych obsadach. Słuszne jest więc zaprezentować całą obsadę - będzie to zgodne zresztą - z samym charakterem premiery - święta.

A więc - Andrzej Kijewski i Jacek Labuda - Bardos student, Janusz Golc i Zdzisław Latoszewski - Bartłomiej młynarz, Sylwia Maszewska i Bożena Zawiślak - Dorota żona młynarza; Teresa Gada, Ewa Hoffman-Łałak, Irena Pająk i Bożena Saulska - Basia, córka młynarza; Andrzej Popiel i Marian Rożek - Wawrzeniec; Maciej Dunal i Daniel Saulski - Stach, syn Wawrzeńca i amant Basi; Jerzy Jeszke i Marek Małecki - Jonek jego przyjaciel; Urszula Kowalska, Barbara Pituch i Grażyna Mścichowska - panna młoda; Marian Czarkowski i Krzysztof Stasierowski - pan młody; Tadeusz Gwiazdowski, Leszek Kowalski i Józef Korzeniowski - Miechodmuch; Ireneusz Naguszewski i Krzysztof Stasierowski - Pastuch; Wanda Dembek i Zofia Świeboda - Baba; Krzysztof Kolba i Zdzisław Tygielski -Bryndas; Wojciech Cygan i Waldemar Czyszak - Morgal; Piotr Kubowicz i Ireneusz Naguszewski - Świstos; Grzegorz Lewkowicz, Krzysztof Kofta i Krzysztof Płóciennik - Kwicołap; do tego balet i zespół wokalny.

Tak pomnożona obsada zapowiada dłuaie utrzymanie tej pięknej śpiewogry na gdyńskiej scenie, a wydaje się, że wyborem utworu teatr utrafił w dziesiątkę. Raz, że jest to dzieło dość szczególne - współgrające przez swoją istotę z ambicjami gdyńskiej placówki. Przecież jest to opera grana z reguły przez teatry dramatyczne.

"Przewodnik Operowy" Józefa Kańskiego umieszcza utwór pod hasłem "Jan Stefani", natomiast "Przewodnik Teatralny", Stanisława Marczaka-Oborskiego pod hasłem "Wojciech Bogusławski". Jest to bowiem istotnie utwór dość osobliwy, w którym dialoq, sytuacje sceniczne, arietki i pieśni, muzyka i taniec mają równe prawa w kreowaniu opowieści o przypadku jaki zdarzył się pod wsią Mogiła koło Krakowa. Druga cecha tego dzieła, (a gdyby rzecz traktować od strony funkcji ideowej, na pewno pierwsza) to jego polskość. Pieśni z tej śpiewogry weszły trwałe do śpiewnika patriotycznego naszego narodu, w czasie powstań zagrzewały do boju, a sam utwór jeszcze za czasów Bogusławskiego był wzbogacany kupletami aktualnymi, wzywającymi często widzów do bezpośredniego działania - na przykład do sypania szańców na warszawskich i praskich rogatkach. Dzieło to towarzyszyło całemu powstaniu kościuszkowskiemu, a potem dziejom Legionów i Księstwa Warszawskiego. W roku 1811 Bogusławski pokazał je w Gdańsku. Jest to spektakl, który każdy Polak ogląda ze wzruszeniem, a cudzoziemiec z ciekawością - bez rozumienia tekstu można bowiem także ulec urokowi tego czytelnego przecież obrazka regionalnego "ze śpiewami i tańcami".

Reżyser Andrzej Ziębiński oparł się w zasadzie na inscenizacyjnym pomyśle Leona Schillera. Pomysł ten zakładał nie tylko pewne uporządkowanie samego utworu i sceny ale akceptował wizję malarską lat dwudziestych, łączącą manierę młodopolską z tak oczywistą w tamtym okresie stylizacją. Co się zresztą dziwić, jeżeli weźmie się pod uwagę, że taki plastyczny obraz narzuciła Zofia Stryjeńska.

W inscenizacji "Krakowiaków i Górali" na scenie Teatru "Wybrzeże" spróbowano odejść od tych utrwalonych kanonów. Częściowo dotyczyło to sceny, ale w dużej mierze scenografii. Muzycznie i wokalnie, z naturalnych przyczyn, było to kiedyś przedstawienie uboższe.

Teraz Zbigniew Bruna - kierownik muzyczny i dyrygent premierowego spektaklu - mógł godnie poprzeć ambicje -Jana Stefaniego i śpiewogra raz po razie brzmi echami współczesnej twórcom opery włoskiej. Wokalnie i muzycznie - mimo że można na pewno na niektóre tematy w tym względzie podyskutować - realizacja utworu stała Wyżej od przedsięwzięć poprzednich, do czego zresztą przyczyniło się tradycyjne już w Teatrze Muzycznym rozśpiewanie, a za nim i roztańczenie całej sceny (kierownictwo choreograficzne Zofii Kuleszanki).

Obraz plastyczny sceny oparł Jeny Krechowicz na wzorcach tradycyjnych. Funkcjonuje tu scenografia zapożyczona z ścisłych wskazań Bogusławskiego i rysunku Lohrmana z roku 1794. Krechowicz elementy dekoracji stworzył w kolorystyce szarej, chyba dla większego kontrastu z barwnością kostiumów, w których z kolei pozwolił sobie niekiedy na dość dalekie i chyba niepotrzebne odejście od pierwowzoru. Trochę te stroje przypominają "Cepeliadę" - zwłaszcza góralskie. Główne postacie z grupy górali przybrane zostały w stroje przypominające huzarów węgierskich, a nie zbójników. Być może chodziło o wynagrodzenie widzowi wrażenia, jakie odebrał po obejrzeniu tła - na pewno uzasadnionego względami przesłania historycznego, ale dyskusyjnego w sferze obrazu plastycznego sceny.

Odnosi się wrażenie, że ta wielka scena trochę także zapeszyła reżysera i choreografa, którzy jakby nagle po* czuli lęk przy budowaniu sytuacji i to zarówno kameralnych jak i masowych. Ale nie bądźmy zbyt drobiazgowi, gdy oferuje się nam tak znakomita zabawę i tak piękne przeżycie w atmosferze autentycznego święta naszej kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji