Artykuły

Prymasa gra dla aktorów

Piąta rocznica śmierci kard. Józefa Glempa, przypadająca 23 stycznia, stanowi okazję, by przypomnieć nieznane fakty z jego działalności. Należą do nich niewątpliwie okoliczności jego zaangażowania w mediacje między aktorami a władzami państwowymi w stanie wojennym - pisze Milena Kindziuk w Sieciach.

OTWARTE DRZWI KOŚCIOŁÓW

Chociaż idea protestu aktorów zrodziła się już 18 grudnia 1981 r., to za formalne rozpoczęcie strajku tego środowiska uznaje się 13 stycznia 1982 r. To wtedy twórcy zrezygnowali z występowania w teatrach, a zwłaszcza w radiu i telewizji, będących nośnikiem propagandy PRL. W geście sprzeciwu wobec polityki Jaruzelskiego i wobec osadzenia w więzieniach kolegów aktorów, wielu oddawało też swoje legitymacje partyjne i występowało z PZPR. Jak stwierdził później Andrzej Szczepkowski na jednym ze spotkań duszpasterstwa środowisk twórczych, "aktorzy przez lata byli narzędziami propagandy, jednak wydarzenia stanu wojennego sprawiły, że stali się świadomi swojej roli i bardziej niezależni".

Wtedy twórcy zbliżyli się do Kościoła, szukając w nim oparcia i zrozumienia. Zaczęli wystawiać swoje sztuki w świątyniach, zwłaszcza te o charakterze religijno-patriotycznym. "Mówiło się o tym, żeby pospieszyć aktorom z pomocą, umożliwiając im występy - w miarę możności wynagradzane - w kościołach, salach katechetycznych i seminariach duchownych" - zanotował w swoich "Zapiskach na szczęście nie więziennych" warszawski biskup Kazimierz Romaniuk.

Taką pomóc Kościół zaoferował, przekazując działaczom opozycji: "aktorom, reżyserom filmowym i teatralnym, kompozytorom i plastykom, a w końcu muzykom oraz poetom swoje budynki, struktury duszpasterskie i najlepszych kapłanów. Komunikacja między światem kultury a jego odbiorcami była wyśmienita" - pisze prof. Jan Żaryn w "Dziejach Kościoła katolickiego w Polsce". Działo się to zresztą w myśl działań ówczesnego duszpasterza środowisk twórczych ks. Wiesława Niewęgłowskiego, który dążył do nawiązania bliższych relacji między twórcami a Kościołem i który pomógł w przygotowaniu pierwszego spotkania tego środowiska z ówczesnym arcybiskupem warszawskim Józefem Glempem.

SPOTKANIE BEZ PRECEDENSU

Miało do niego dojść 9 marca 1982 r. Dzień przed planowanym spotkaniem ks. Niewęgłowski przekazał prymasowi na piśmie konkretne sugestie, tłumacząc, że po wprowadzeniu stanu wojennego, kiedy zawieszono wszystkie związki i stowarzyszenia twórcze, nastąpiło "zerwanie łączności między rządem a środowiskami twórczymi.

Stąd spotkanie Księdza Prymasa ze środowiskami twórczymi jest bez precedensu. Środowiska jednoznacznie opowiadają się tym samym, z kim są i na kogo liczą".

Duszpasterz środowisk twórczych zapewniał też Józefa Glempa, że przeszły one w ostatnich latach ewolucję, jeśli chodzi o stosunek do Kościoła, i że "nie jest to sprawa wynikła po 13 grudnia. Z pozycji życzliwego spoglądania na Kościół środowiska twórcze przeszły do identyfikacji z Kościołem. Upatrywanie w Kościele jedynego autorytetu jest novum". Dalej ks. Niewęgłowski wyjaśniał, że środowisko to jest "poddane ciężkiej próbie i odpowiedzialność Kościoła za nie jest tak wielka jak nigdy dotychczas w historii naszego narodu. Jest to i szansa dla tych ludzi, i szansa dla Kościoła" (pismo ks. Niewęgłowskiego do abp. Glempa pt. "Pro memoria" z 8 marca 1982 r.).

To pierwsze spotkanie z aktorami odbyło się 9 marca przy okazji przedstawienia sztuki Eliota "Mord w katedrze", granej w katedrze warszawskiej. Została wtedy nawiązana bardziej formalna współpraca. Prymas poparł życzenie, by kościoły umożliwiały twórcom ich występy.

DELEGACJA DO PRYMASA

Sytuacja w środowisku aktorskim stawała się jednak coraz trudniejsza. W maju 1982 r. ukazał się komunikat NSZZ "Solidarność" do artystów scen polskich i filmu, który głosił, że "kolaborantem jest ten, kto użycza swego nazwiska, twarzy, głosu lub talentu dla celów propagandowych i usprawiedliwiania przemocy". I dodawał: "W naszym środowisku kolaborantem jest ten, kto realizuje lub występuje w spektaklach i filmach TV, słuchowiskach radiowych i audycjach".

Ta data wyznaczyła zatem pewną cezurę. Od tej chwili aktor, który decydował się na współpracę z mediami reżimowymi, spotykał się z odrzuceniem przez środowisko, a teatr generalnie zszedł do podziemia. Powstał też niezależny Teatr Domowy (artyści występowali w prywatnych mieszkaniach) powołany przez Ewę Dałkowską, Emiliana Kamińskiego, Andrzeja Piszczatowskiego i Macieja Szarego. Szybko jednak się okazało, że tego rodzaju dorywcza praca - czy to w mieszkaniach prywatnych, czy w kościołach lub salkach katechetycznych - w dłuższej perspektywie nie gwarantowała aktorom stałego źródła utrzymania. Po kilku miesiącach zaczęli się oni borykać z problemem braku środków do życia. W tej sytuacji aktorzy ponownie zwrócili się o pomoc do Kościoła, tym razem już bezpośrednio do prymasa. Delegacja składająca się z czterech osób - Andrzeja Łapickiego, Gustawa Holoubka, Kazimierza Dejmka i Andrzeja Szczepkowskiego - udała się na audiencję do Józefa Glempa i wystosowała oficjalną prośbę, by to właśnie on zwrócił się publicznie do aktorów z prośbą o ich powrót do pracy. Ten zabieg miał udowodnić całemu społeczeństwu, że strajkujący artyści nadal są przeciwni reżimowi Jaruzelskiego, na scenę natomiast są gotowi wrócić tylko z uwagi na autorytet prymasa, który ich o to prosi, oraz na autorytet Kościoła.

SŁYNNY APEL DO AKTORÓW

Glemp na tę prośbę przystał. Obiecał aktorom, że im pomoże i przy najbliższej okazji skieruje do nich apel o powrót na scenę i do mediów.

Do wystosowania takiego przekazu prymas wykorzystał jako pretekst zakończenie VII Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej 26 listopada 1982 r. Tego dnia w kościele Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Warszawie zostało wystawione przedstawienie "Modlitwa o zmierzchu". Po jego zakończeniu prymas spotkał się z aktorami i wygłosił przemówienie, kierując do nich słynny apel. "Cieszymy się, że twórcy są w kościołach. I że słowo, które słyszymy od nich w kościołach, będzie trwałym zwyczajem. Pozostaje jednak bardzo ważny problem na przyszłość: Bóg nie może się zamknąć tylko w kościołach, nie możemy na przyszłość zbytnio teatralizować kościołów, tak jak nie chcielibyśmy z naszych teatrów robić liturgicznych kaplic. Trzeba, żeby te instytucje miały w prawidłowym społeczeństwie właściwe sobie role. Żeby to, co jest twórcze, co jest inspirującą myślą chrześcijaństwa, mogło być wypowiadane tam, gdzie znajduje się twórca, bo ma on do tego prawo i Naród ma prawo tego oczekiwać" - powiedział kard. Józef Glemp.

Prymas solidaryzował się zarazem z konfliktami moralnymi środowiska. "Wiem, drodzy nasi Twórcy, że wśród Was jest bardzo wielu, którzy zdecydowali się nie w pełni wykorzystywać swoje możliwości, nie w pełni uzewnętrzniać swój talent. Była to decyzja sięgająca postaw moralnych, bardzo poważna sprawa sumienia, sprawa o wymiarach społecznych, bo cały Naród przeżywał głęboki konflikt" - podkreślał. I wskazał rozwiązanie: "Wielu pyta: co dalej? I nie byłoby moje słowo pasterskim, gdybym nie odpowiedział na owo pytanie. Po to jestem, żeby odpowiedzieć". Po czym skierował do twórców wyraźny, jednoznaczny komunikat: "Uważam, że ci nasi bracia, którzy w prostocie, po przemyśleniu aspektu moralnego odcięli się od wykonywania swoich czynności w określonych instytucjach, powinni teraz do nich wrócić. O to bym prosił, byśmy na Boże Narodzenie mogli się spotkać choćby przed ekranami telewizorów".

Prymas nie nakazywał, ale zachęcał i apelował, używając osobistych wyrażeń, takich jak: "proszę Was" czy "o to bym prosił". Zdawał sobie jednak sprawę ze złożoności sytuacji i z wagi swego apelu, dlatego na zakończenie dodał: "Tyle mojego duszpasterskiego słowa. Wybaczcie".

Wiedział też, na co się sam naraża. Świadomie jednak poświęcił swój autorytet, by wyświadczyć pomoc niemającym z czego żyć aktorom. Ostatecznie dzięki jego mediacji artyści przerwali strajk i z podniesionym czołem wrócili do pracy.

"PROSZĘ WAS"

Najpewniej Józef Glemp zdawał sobie sprawę z możliwości dwuznacznej interpretacji i wymowy tych słów, wskazał bowiem intencję swego przekazu: "Jeżeli taką prośbę przedkładam, to niechaj nikt, kto mnie słucha czy kto mnie nagrywa, nie interpretuje tych słów jako namawianie do współpracy z reżimem - nie uważa tej wypowiedzi za łamanie charakterów. Niech takie słownictwo, proszę Was, nigdy nie będzie stosowane w odniesieniu do Kościoła, do wypowiedzi prymasa. Mówię to z najgłębszym przeświadczeniem moralnej odpowiedzialności".

Prymas za ten apel brał całą odpowiedzialność na siebie, tłumacząc ponadto, że z jednej strony współpraca z "instytucją złą" budzi konflikt moralny, z drugiej jednak - "instytucji zupełnie złych" w istocie nie ma. "Świat nie jest święty. Świat jest do uświęcenia. A świat czyniący źle zmieniają ludzie. Trzeba więc iść w świat. Bo taka jest postawa chrześcijańska: iść naprzód".

NIEZROZUMIAŁE ECHO ŚWIATA

Słowa prymasa jednak w ówczesnych warunkach - w kontekście stanu wojennego, a także ataku Mieczysława Rakowskiego na aktorów i odwołania kilku dyrektorów warszawskich teatrów - w powszechnym odbiorze zostały potraktowane negatywnie. Niemal powszechnie podejrzewano Glempa o sojusz z władzą, wyrażano żal, że łamie aktorom charaktery. Co więcej - ten sposób myślenia, jak na ironię, przejawiali nawet sami aktorzy, nie wszyscy bowiem byli wtajemniczeni w plan wspomnianej grupy czterech artystów. "Mówiono nawet, że to była mała zdrada" - przyznawał jeden z aktorów (na łamach książki Małgorzaty Molędy-Zdziech pt. "Obecna nieobecność. Aktorski bojkot telewizji i radia w stanie wojennym"). To wtedy o prymasie zaczęto mówić ironicznie "towarzysz Glemp". Zwracał zresztą uwagę na złożoność tej sytuacji również duszpasterz środowisk twórczych ks. Niewęgłowski, który podkreślał, że słowa prymasa wzbudziły "duże poruszenie zarówno ludzi kultury, jak i społeczeństwa". Chociaż padały też głosy pozytywne. Jak pisze Małgorzata Molęda-Zdziech, jeden z aktorów przyznawał: "Moi koledzy byli u ks. Prymasa, prosząc go o wypowiedź. Ksiądz Prymas podjął to z myślą o nas".

Aktorzy szybko dali jednak odczuć prymasowi swą niechęć. "Wkrótce po apelu, jaki wystosowałem, udałem się do nich na spotkanie, na zaproszenie ks.Niewęgłowskiego" - wspominał kard. Glemp w rozmowie, jaką z nim na ten temat przeprowadziłam, przygotowując książkę "Ostatni taki Prymas". "Panował tam chłód. Pamiętam Krystynę Jandę, która tak na mnie patrzyła żałośnie. Część aktorów nie wiedziała, że ja tylko wypełniłem ich prośbę"- podkreślał.

Sam jednak przez całe lata publicznie nigdy nie wyjawił genezy swego wystąpienia, pozostając do bólu lojalnym wobec grupy inicjatywnej czterech aktorów. Nie usiłował się bronić przed niesprawiedliwymi atakami i formułowanymi zarzutami, nie wydał żadnego oświadczenia, nie wystosował komunikatu. To bardzo charakterystyczne dla niego: gdy w sumieniu był przekonany do swoich racji, to mu całkowicie wystarczało, by to zrobić; nie dbał natomiast o kształtowanie swego publicznego wizerunku. Oklaski traktował jak "echo świata", nie czekał na nie. Inną miarą mierzył świat. Taki był także w wielu innych sprawach, zwłaszcza w skomplikowanych czasach PRL. Dlatego był często nierozumiany przez współczesnych, ale jest coraz bardziej doceniany z perspektywy lat.

Taka jest jednak logika dziejów. "Każdego z takich jak ty świat nie może przyjąć od razu" - pisał Norwid. Pozostaje więc nadzieja, że wspomniany przez Norwida "późny wnuk" przyzna Glempowi rację i odda mu należne miejsce w historii. X

Dr Milena Kindziuk jest wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autorką biografii kard. Józefa Glempa pt. "Ostatni taki Prymas"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji