Artykuły

Po cienkiej linii

"Wykład" wg Adama Mickiewicza w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Aleksandra Sidor w Teatrzedla Was.

Piotr Tomaszuk jest z pewnością bardzo konsekwentny, zarówno w realizowaniu kolejnych tekstów Mickiewicza, jak i w kształtowaniu świata scenicznego. Dwie poprzednie znakomite premiery na deskach teatru w Supraślu ("Dziady - noc pierwsza" oraz "Dziady - noc druga") pokazują, że reżyser i cały zespół Wierszalina potrafią niesamowicie sprawnie czytać Mickiewicza oraz przekładać jego słowo na realia sceniczne. Nawet tekst, który niełatwo jest przełożyć na język teatralny.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że tekst Mickiewicza, na podstawie którego powstał "Wykład" - "Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego" - to dla mnie totalne kuriozum. Nie cierpię tego tekstu ze względu na różnego rodzaju przekłamania historyczne, nieustanną hiperbolizację wydarzeń i zaprzeczanie postawionym wcześniej tezom; ze względu na operowanie wszelkimi stereotypami dotyczącymi innych narodowości oraz wyznań. Na pewno znalazłabym jeszcze kilka powodów. Gdy zobaczyłam, że po "Księgi..." sięgnął tym razem Piotr Tomaszuk, zapaliła mi się w głowie pomarańczowa lampka, a jednocześnie zaczęła we mnie narastać ciekawość, jak w ogóle można zaadoptować słynną broszurę Mickiewicza. I czy jest to w jakikolwiek sposób możliwe.

"Wykład" przez cały czas niebezpiecznie balansuje na granicy powagi i groteski, a pierwsza scena jest tego najlepszym przykładem. Od razu zostajemy wrzuceni w sytuację tytułowego wykładu. Na scenę wchodzą kolejno aktorzy i zasiadają na walizkach, a z prawej strony wchodzi sam reżyser, który tak jak w "Dziadach" wciela się w rolę Guślarza. Kolejne ustępy Mickiewiczowskich fantazji przekazywane są zebranemu gminowi śmiertelnie poważnie, ale ich reakcje są bardzo infantylne. Ich oczekiwanie na wykład, każda kolejna pauza wypełnione są entuzjastycznym aplauzem lub początkiem tekstu, który każdy z aktorów śpiewał lub też mówił, wchodząc jednocześnie na scenę. Tu najwyraźniej wybija się cytat z "Reduty Ordona", który nieustannie powtarza rozbawiony ksiądz (w tej roli Dariusz Matys) - "Nam strzelać nie kazano!". Gdy rolę wykładowcy-pielgrzyma przejmuje Rafał Gąsowski, przestajemy być zdystansowanymi słuchaczami, bo od tego momentu cały tekst jest perorowany bezpośrednio w naszą stronę.

Scenograficznie wszystko jest niezwykle dobrze przemyślane (przy wykorzystaniu tak naprawdę niewielkich środków). Z tyłu sceny znajduje się drewniana instalacja złożona z połączonych ze sobą łuków. Między nimi rozwieszono zwinięty, biały materiał. Pod koniec zostanie wykorzystany do wyświetlenia czerwono-szarej projekcji. To, co przyciąga największą uwagę (i po prostu zachwyca), to wykorzystanie przez większość spektaklu czarnego tiulu, rozwieszonego między widownią a sceną. Przez prawie cały spektakl wyświetlane na nim będą fale, a cała akcja będzie trwać z tyłu dalej. Czasami ten efekt jeszcze podbijano grą cieni lub na początku, gdy wraz z falami pojawia się pomarańczowy księżyc, a na jego tle postać Pielgrzyma. Kilka razy tę granicę pomiędzy sceną a widownią przekroczy tylko on. I tym razem Gąsowski gra tutaj mistrzowsko, nadaje swojej postaci wyraz szaleńca. Z jednej strony grana przez niego postać wybrzmiewa groteskowo, ale zarazem jest ona niesamowicie hipnotyzująca i przyciągająca. Do tego stopnia, że w pewnym momencie przestałam kolejne słowa tak skrupulatnie analizować. Z kolei sposób, w jaki poprowadzono resztę aktorów, niebezpiecznie przypominał mi ten wyjęty żywcem z teatru Kantora. Przerysowane, często niezdarne i "kwadratowe" ruchy, powtarzanie niektórych sekwencji, brak zindywidualizowania postaci (w tym przypadku nawet księdza). Ale dzięki temu, że była to mocno wyważona przesada, nie można było odczuć fałszu czy nawet konsternacji. Inaczej jest niestety z jedną sceną, która moim zdaniem ociera się już o patos, a ten staje się śmieszny. Chodzi o sekwencję, w której za przykładem Pielgrzyma reszta postaci zakłada czamary powstańcze (a raczej strój je przypominający). Rozumiem, że jej wspomnienie pojawia się w "Księdze..", ale dosłowne przenoszenie tekstu, który już i tak jest pełen afektacji, jest bardzo ryzykowne.

Muzyka była elementem, który realnie podbijał całość, nadawał tempa. Wykonywana była po obu stronach sceny, głównie na akordeonie oraz (prawdopodobnie) cymbałach. Mimo że była to muzyka czysto ilustracyjna, to została ona zarazem bardzo dobrze przemyślana, również pod kątem struktur harmonicznych - wybija się to szczególnie w momencie, gdy partie melodyczne są prowadzone przez oba akordeony. Tak naprawdę jedyny element, który nie był grany na żywo, to polonez "Pożegnanie ojczyzny".

Teatr Wierszalin już dawno zaznaczył się na teatralnej mapie jako jeden z najważniejszych teatrów. Zresztą nie bez przyczyny. Bez względu na to, czy odbierzemy "Wykład" jako groteskowy, czy jako poważny, jest spektaklem wręcz genialnie zrobionym technicznie - zarówno pod względem aktorstwa, scenografii, światła, jak i muzyki. I przy okazji nie traci unikalnej dla tego miejsca atmosfery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji