Artykuły

Tak się rodzi drapieżnik

Drobna jasna postać wyłania się z ciemności. Drży na całym ciele. Patrzy przestraszonymi oczami. To dziewięcioletnia Isobel. Zabił ją Lew. Teraz dziewczynka jest duchem. Żyje w dwóch światach: ludzkim i boskim. Tak zaczyna się "Lew na ulicy" Judith Thompson, wyreżyserowany przez Mariusza Grzegorzka w Teatrze Jaracza w Łodzi.

Isobel przeprowadzi widza przez zwyczajne, a jednocześnie przerażające meandry rzeczywistości. Historia zaczyna się na placu zabaw. Trzeba odrzucić skojarzenia z pogodnymi, beztroskimi chwilami. Bo osaczona przez agresywne dzieci Isobel jest w pułapce. Ich brutalność nie znajduje żadnego uzasadnienia. Dziewczynka ich przecież nie skrzywdziła. Dlatego zwierzęce wręcz zachowania wydają się niezrozumiałe. Opowieść zamyka się na cmentarzu, który symbolizuje koniec i początek. Fabuła sztuki jest skonstruowana na zasadzie puzzli. Z tych kawałków wylania się świat, jaki znamy, jaki nas otacza - zwyczajni ludzie i zwykle życiowe sprawy. Wszystkie postacie są ze sobą powiązane. Powstaje obraz społecznej struktury. Gdzieś w niej kryje się Lew, który zabił Isobel. Duch pragnie odnaleźć mordercę i ochronić przed nim inne dzieci. Kim on jest? Jak się narodził? A może Lew to człowiek skrzywdzony tak bardzo, że przestaje być człowiekiem? Lew, którego poznają widzowie, chociaż jest mordercą, budzi współczucie, bo i on jest ofiarą. Zło rodzi zło - takie przesłanie wydaje się trywialne, a jednak twórcom "Lwa na ulicy" udało się uniknąć banalności. Pokazali anatomię społeczeństwa, które wydaje na świat drapieżnika. To właśnie my jesteśmy jednocześnie jego twórcami i ofiarami.

Grzegorzek jest tym razem również scenografem i autorem oprawy muzycznej. Znakomicie poradził sobie z połączeniem kolejnych wątków dramatu oraz z płynną, niemal niezauważalną zmianą miejsc. Przestrzeń gry jest umowna. Aktorzy, wchodząc na scenę, przynoszą ze sobą potrzebne rekwizyty. Zmiana kostiumów trwa tylko chwilę. Przypominają one kombinezony, na których są namalowane wzory ubrań. Muzyka i światło dopełniają reszty. No i aktorzy. Dzięki roli Isobel można śmiało powiedzieć, że polski teatr zyskał w Mariecie Żukowskiej ważną aktorkę. Kiedy patrzy się na Żukowską, trudno uwierzyć, że jest dorosła. Isobel

w jej interpretacji jest bezbronnym, zagubionym dzieckiem, drżeniem ciała przekazującym emocje, aby za chwilę przeistoczyć się w przerażającą zjawę. Czasem wydaje się, że Żukowska porusza się w spektaklu gdzieś na granicy. Choć ją widzimy, przy lekkim dotknięciu rozpłynie się w powietrzu. W dramacie Thompson pojawia się dwadzieścia sześć postaci. U Grzegorzka gra je tylko pięciu aktorów. Warto przepisać afisz, bowiem Ewa Audykowska-Wiśniewska, Urszula Gryczewska-Staszczak, Matylda Paszczenko, Ireneusz Czop, Mariusz Ostrowski dokonują cudów transformacji. Emanują łagodnością, a za chwilę gniewem. Zagubieniem, aby w mgnieniu oka stać się okrutnymi i zimnymi. Perfekcyjnie oddana paleta wszystkich emocji. "Lew na ulicy" to spektakl, w którym wszystkie elementy doskonale ze sobą współgrają. Świat wykreowany przez Grzegorzka fascynuje i pochłania. Niełatwo się od niego uwolnić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji