Artykuły

Pani Dulska w kosmosie

"Dom Bernardy A." Federico Garcii Lorci w reż. Alejandro Radawskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej-Kraków.

Przykry to był wieczór. Smutno się oglądało spektakl, którego reżyser nie zadał sobie pytania, po co go robi. Albo może zadał, tylko nie potrafił na nie odpowiedzieć na scenie.

Bernarda Alba jest najbogatsza i najlepsza w całej hiszpańskiej wsi. To despotka trzymająca żelazną ręką córki i służbę, dbająca o dobre imię rodziny i niszcząca każdy przejaw nieposłuszeństwa i cień szczęścia. Pani Dulska, tyle że w potworniejszym wydaniu. Córki Bernardy pragną się wydostać z rodzinnego jarzma, jedyną drogę widząc w poddaniu się władzy jakiegoś mężczyzny. Mąż Bernardy na początku dramatu szczęśliwie umarł i uwolnił się od żony. Ten wyłącznie kobiecy świat jest żałośnie płaski: małe intrygi, plotki, wystawanie w oknie w oczekiwaniu na mężczyznę, który ma się ożenić z Angustias, najstarszą córką, jest kochankiem najmłodszej Adeli i obiektem uczuć średniej, Martirio.

Reżyser Alejandro Radawski zredukował liczbę bohaterek - z pięciu córek zostały trzy, poza nimi i Bernardą jest jeszcze służąca. Starał się też zredukować realizm, zapewne w nadziei, że dzięki temu automatycznie osiągnie wymiar uniwersalny. Ten plan się jednak nie powiódł.

Srogie makijaże, dziwaczne fryzury

Na pustej scenie ustawione są cztery okrągłe postumenty dla aktorek. Najwyższy dla Bernardy, niższe dla córek. Dla służącej jest podłoga. Hierarchia jest jasna, nawet za bardzo. Aktorki zostały odziane w czerń, w dość wymyślne kostiumy, które zapewne miały charakteryzować bohaterki (staniki Bernardy i służącej zdobią krzyże, najmłodsza Adela błyska pończochami w przecięciach długiej sukni). W połączeniu ze srogimi makijażami i dziwacznymi fryzurami kostiumy robią z córek postaci z filmu science fiction, żeńskie wersje komandora Spocka ze "Star Trek". Starsze pokolenie jest nieco słabiej umalowane.

Czemu to ma służyć, nie bardzo wiadomo, bo chęć odcięcia się od realizmu została już zakomunikowana pustą sceną i podestami. A także stylem gry aktorskiej, polegającym głównie na mówieniu w przestrzeń i wpatrywaniu się w widownię. Niezbyt jest to jednak skuteczne, bo redukuje emocje nie tylko bohaterek, ale i widzów.

Bernarda (Ewa Kolasińska) zatraciła swoją potworność, jest tylko niemiła; można się dziwić, czemu wszyscy jej się tak boją. Służąca (Ilona Buchner) jest w miarę rozwoju spektaklu coraz bardziej poczciwa i ludowa. Nieco życia wnoszą czasami córki (Alina Szczegielniak - Angustias, Maja Wolska - Martirio, Aleksandra Nowosadko - Adela), gdy uda się im trochę poluzować sztywną formę.

Melodramat, ale bez właściwych mu emocji

Mimo tych wszystkich zabiegów, mających zapewnić uniwersalny wydźwięk spektaklu, oglądamy po prostu skróconą wersję starej sztuki Lorki, archaicznie brzmiącą historię z odległego czasu i egzotycznego miejsca, z bohaterkami, które nijak nie przystają nie tyle do współczesnych realiów, ile do współczesnej wrażliwości. A nawet irytują ciamajdowatością i nieustannym myśleniem o mężczyznach jako jedynej drodze do wolności i jedynym szczęściu.

Ponieważ reżyser nie potrafił ciekawie pokazać ani bohaterek, ani relacji między nimi, ani krytycznie spojrzeć na tekst, skupiamy się na fabule i dostajemy melodramat, ale bez właściwych mu emocji. Umiejscowiony w dodatku nie wiedzieć czemu w dziwacznym kosmosie.

Gdyby spektakl był pokazany w jakimś domu kultury, można by na niego machnąć ręką: trudno, były ambicje, ale nie wyszło. Ale jest to niestety pierwsza premiera nowej dyrekcji Starego Teatru. Nijaka, nieudolna, smutna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji