Artykuły

Uśmiechy i grymasy

"Miasteczko, w którym czas się zatrzymał" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Bohumil Hrabal to fascynujący twórca, autor wspaniałych powieści i opowiadań, cudowny filozof pochylający się nad codziennością i wszystkimi naszymi niedoskonałościami. To twórca kochający życie i ludzi, pełen ciepła i humoru. W "Miasteczku, w którym czas się zatrzymał", wyreżyserowanym w łódzkim Teatrze Powszechnym przez Małgorzatę Bogajewską, miłości jakoś nie widać. Wszystko, co dobrego można powiedzieć o tym przedstawieniu, widzowie zawdzięczają aktorom. Młoda pani reżyser, niestety, mówiąc kolokwialnie, nie ogarnęła tekstu, nie potrudziła się, by wydobyć zeń to, co najszlachetniejsze: afirmację życia, miłości i bezgraniczną tolerancję wobec drugiego człowieka.

Bogajewska skutecznie wskazywała kierunki wejść i zejść, dla zdynamizowania wątłej akcji przykazała aktorom biegać i fikać kozły czy trzeba, czy nie (i tak zdarzały się dłużyzny). Artystkę zawiodła jednak techniczna sprawność reżyserska - zamiast mozaikowej budowy dzieła, mamy rozmigotane przedstawienie naznaczone dodatkowo elementarnymi błędami: sceny kończą się i zaczynają bez przyczyny, rozdzielają je "dziury", to znów zachodzą na siebie tak, że aktorzy przeszkadzają sobie wzajemnie, a fragmenty wypowiadanego tekstu przepadają, bo nie sposób ich rozwarstwić.

Wstyd powiedzieć, ale są też sceny tak ustawione, że jedni aktorzy zasłaniają drugich, a bynajmniej nie symultaniczne granie było założeniem formy.

Szkoda też, że Bogajewska nie uwierzyła do końca dowcipowi Hrabala i zaproponowała widzom rozrywkę dość niewybredną, a mianowicie śmiech ze śpiewanych po czesku piosenek. Może to zabawne, gdy Czesi śpiewają, że "piwo je dobre srana", jednak chyba teatr nie powinien być miejscem kultu takich żartów.

Miłośnikom czeskiego humoru i osobom lubiącym sentymentalne roztkliwienie przyjemnie będzie patrzeć, jak główny bohater (przekonujący i szczery Marek Bogucki) z zakątków pamięci przywołuje najpiękniejsze i najtrudniejsze chwile z życia jego rodziny. Centralną postacią uczyni stryja Pepina (odrobinę wystylizowany na Falstaffa Jan Wojciech Poradowski), niepoprawnego optymistę i... pasożyta, którym opiekuje się brat (Jacek Łuczak), i nieco szaloną bratową o artystycznej wrażliwości (bardzo stylowa, subtelna i energiczna Magdalena Dratkiewicz). Wokół nich znaleźli się sąsiedzi, przyjaciele, znajomi z ulicy, pracy, sklepu (zabawna Gabriela Sarnecka jako alkoholizująca się rzeźnikowa, w każdym epizodzie nienaganna Masza Bauman, zabawny Michał Szewczyk, wyraziści w wielu swoich rolach: Artur Majewski, Mirosław Henke, Paweł Audykowski, Artur Zawadzki).

Mnie za bardzo do śmiechu nie było, w czym nie byłem wyobcowany, ale przyznać muszę, że widzowie przyjęli spektakl życzliwie, miarowo klaszcząc w rytm marszowej, granej na żywo muzyki (serdeczne gratulacje dla zespołu Jakuba Przebindowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji