Artykuły

Drzewo czyli uniwersum w opłotkach

Najgłośniejszym ostatnio spektaklem teatralnym Warszawy jest "Drzewo" Wiesława Myśliwskiego. Lepiej zresztą byłoby powiedzieć, że głośnym i dyskutowanym w wąskim kręgu miłośników literatury i teatru, bo "cała Warszawa" nie biegnie jakoś na ulicę Karasia, aby obejrzeć inscenizację Kazimierza Dejmka. Kolejki po bilety nie ustawiają się od bladego świtu, jak to miało miejsce w przypadku np. "Cyda", "Hemara" czy "Mistrza i Małgorzaty". "Cała Warszawa" jest snobistyczna, a przypięta Myśliwskiemu etykietka "pisarz nurtu chłopskiego" ma słabą moc przyciągania stołecznej publiczności. Jest to oczywiście paradoksalne, zważywszy, że ogromna większość dzisiejszych warszawiaków to ludność napływowa, przybysze z najróżniejszych stron kraju, w tym także z zabitych deskami - wiosek. Ale takie są fakty. I nie należy się specjalnie dziwić - świeżo kreowani mieszkańcy wielkich miast chętnie i bez żalu zapominają o rodzinnej wiosce. I nie lubią, kiedy im się o niej przypomina. Może dlatego niesław Myśliwski - autor "Nagiego sadu", "Pałacu", "Złodzieja", "Klucznika", a także uważanej przez krytykę za jedno z najwybitniejszych dzieł naszej literatury współczesnej książki "Kamień na kamieniu" - jest pisarzem szanowanym, ale nie admirowanym.

Tymczasem sztuka Myśliwskiego jest ważna i należy ją zobaczyć. Skłania nas, byśmy się zatrzymali na chwilę w codziennej bieganinie i zamyślili nad sobą i światem. To prawda, że nie ma w niej nic odkrywczego i prawdą jest, co napisał w "Przypisach do >>Drzewa<< Janusz Majcherek:

"Siła nowej sztuki Myśliwskiego bierze się stąd, że ona niczego nie odkrywa, lecz wszystko przypomina, mianowicie przypomina zagubiony paradygmat egzystencji".

W Teatrze Polskim u Dejmka żadnych fajerwerków inscenizacyjnych - całkowita prostota i skromność, a może przesadna nawet zgrzebność i asceza. Rodzi się nawet podejrzenie, że tym razem nie musi to być wcale metoda, ale zwyczajnie brak pomysłu reżyserskiego.

Na scenie stoi tylko DRZEWO. Wielkie, rozrośnięte, prastare. I wszystko kręci się wokół tego drzewa. Obcy "miastowi" ludzie - inżynier i jego ekipa - chcą je ściąć, bo zawadza przy budowie autostrady. Stary Marcin Duda nie zgadza się. Nie pozwala. Wchodzi na drzewo i nie chce z niego zleźć. Taki właśnie jest jego osobisty protest. W tym miejscu miłośnicy najkrótszych formułek konstatują z zadowoleniem: "Wszystko jasne - ekologia. Drzewo czyli - ekologia". I przypominają sobie może nawet niedawną akcję mieszkańców Bielska-Białej, którzy ponaklejali na drzewach przeznaczonych do wycięcia, nekrologii następującej treści:

Zawiadamiam o tragicznej śmierci DRZEWA

Zasłużonego dla zdrowia i urody miasta, niezastąpionego Przyjaciela Człowieka, które na mocy decyzji Urzędu Miejskiego z dnia 19.02 1988 nr 08.IV.- 8635/16/88 zostało skazane na śmierć przez ścięcie za wysadzanie płytek chodnikowych i deformację krawężnika.

Pogrążona w głębokim smutku ulica Bohaterów Warszawy

Nie jest to jednak w żadnym wypadku prosta realistyczna opowiastka umoralniająca o ochronie środowiska, chociaż przedstawiciele partii "zielonych" byliby do pewnego stopnia usatysfakcjonowani. Po groteskowym początku, przypominającym nieco scenę z filmu Felliniego (wuj-wariat na drzewie wołający: "Kobiety, kobiety!"), z minuty na minutę staje się dziwniej i piękniej.

Wokół drzewa Marcina Dudy (Ignacy Machowski) zaczynają krążyć żywi i umarli. Prawdziwy wiejski milicjant Bronek - na rowerze, w czapce i przy pałce (brawurowo zagrana rola przez Bogdana Baera, aktora o dużej sile komicznej) ma za pomocnika upiora-Poldka, niemieckiego szpicla zastrzelonego w czasie wojny przez partyzantów (Jan Tesarz). Co pewien czas rozlega się wycie syreny alarmowej - to zjawia się z wizytą na ziemi strażak Gabriel (Lech Ordon), co zginął przed laty przy pożarze. Miejscowy przedstawiciel władzy aresztuje puzonistę, a siedzący wciąż na drzewie Marcin Duda śmieje się z milicjanta, że nie rozpoznał tutejszego swojskiego upiora: "Przecież on nasz, to jeden z tej orkiestry, co zaraz po wojnie z wesela wracając przez pole, na minę wlazła i wyleciała w powietrze. Cała orkiestra!". I maszeruje pod drzewem wiejska kapela duchów, szukając swojego puzonisty. A puzonista posadzony. Na 48 godzin. Przychodzą pod drzewo Marcina Hrabia i Hrabina (Mieczysław Voit i Hanna Stankówna), zdmuchnięci przez wiatr historii (w jakich dokładnie okolicznościach - nie jest powiedziane, ale jednego dnia) i toczą dysputy o rewolucji z miejscową władzą ludową w osobach Bronka-milicjanta i szpicla-upiora. Stary sąsiad Dudy - Sebastian (Zdzisław Mrożewski), niegdyś brutalnie rozkułaczony ("Ile ty miałeś tych hektarów? - pyta Marcin. - Dziś byłbyś jak w sam raz"!) przypędza pod drzewo krowinę z łąk niebieskich. A kiedy będą chować we wsi Partyzanta ("co to za długo żył i naprzykrzał się wszystkim swoimi opowieściami"), to i on wyskoczy na chwilę z trumny, żeby porozmawiać pod drzewem ze szpiclem Poldkiem i wyznać mu: "To ja cię wtedy zabiłem". Przyjdzie pod drzewo Marcina zięć, który umarł na serce kosząc łan, a na koniec także i żona nieboszczki - piękna, młoda, w welonie, młodsza od własnej córki. W pewnej chwili zawiruje pod drzewem cały senny korowód zmarłych - niedawno i przed wiekami. Ich głosy słyszy Marcin Duda w każdej gałązce: DRZEWO jest pamięcią o wszystkich umarłych. To dlatego nie można pozwolić, aby je wycięto. Tak jak nie wolno zapomnieć narodowi o własnej historii i tradycji. Drzewo jest pamięcią, pamięć jest życiem. Czy zdołamy uratować drzewo skazane na ścięcie? - pyta Myśliwski.

Rozmawia się pod Marcinowym drzewem o sprawach uniwersalnych; o życiu i śmierci, o dobru i złu, o Bogu i wieczności. Ale rozmawia się w specyficznie polski sposób. Jest coś niesłychanego w żywotności tego nurtu polskiej literatury, który za rzecz zwykłą przyjmuje koegzystencję żywych i umarłych, za rzecz normalną uważa obcowanie z widmami, duchami i upiorami. Właściwie przywykliśmy do tego - od czasu "Dziadów" Mickiewicza, "Wesela" Wyspiańskiego, malarstwa Jacka Malczewskiego - i nie jest dla nas niczym dziwnym syndrom polski: legion cieni zaludniający karty literatury. Także współczesnej.

Wiesław Myśliwski wpisał się w nurt romantyczny literatury polskiej bardzo interesująco. Trzeba koniecznie zobaczyć, Jak śni "sennik współczesny" pisarz, który nigdy nie odszedł od źródła swojej twórczości: od tematu wiejskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji