Artykuły

Dwie premiery

Marcin Duda wszedł na drzewo i nie chce z niego zejść. Drzewo jest sędziwe, wielkie, choć mocno spróchniałe. Rośnie na ziemi Dudy od niepamiętnych czasów, ale teraz zagraża postępowi. Tedy właśnie przebiegać będzie nowoczesna magistrala wiodąca do życia, naturalnie lepszego, i świata, oczywiście piękniejszego od przaśnej codzienności rodzinnej wsi. A wiec drzewo musi być ścięte.

Z tego (pomysłu wysnuł Wiesław Myśliwski swój najnowszy utwór zatytułowany "Drzewo". Nie czytałam maszynopisu, Liczy on podobno 250 stron. Jak na książkę to niewiele, na sztukę teatralną grubo za dużo. Kazimierz Dejmek, troskliwie i poważnie patronujący naszej nowej dramaturgii, okroił tekst Myśliwskiego do przyzwoitych rozmiarów i sam go wyreżyserował. Myślę, że Dejmkowi można zaufać. Zapewne wybrał z obszernego materiału to, co w nim istotne, znaczące i wartościowe. Przedstawienie oglądałam na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu.

Tytułowe drzewo jest oczywiście symbolem. Marcin Duda to nie uparty chłop, który zawzięcie broni co jego, nie obrońca pomników przyrody, ani zagorzały przeciwnik ekologicznej zagłady. Ten symbol posadzony jest na realiach, konkretnych, wiejskich, ale dotyczących także wszystkich nas. Pod drzewo przychodzą ludzie. Robotnicy, inżynier, władza w postaci milicjanta, kum kołodziej, córka i zięć Dudy Robotnicy są życzliwi i wyrozumiali dla dziwactw starego, inżynier tępak i formalista, kołodziej nie rozstaje się z kołem, najlepszy to bowiem jego przyjaciel. Zośka jest troskliwą córką, a Franek dobrym człowiekiem i gospodarzem. Postacie typowe, nawet stereotypowe, co zapewne jest zabiegiem świadomym. W tekście i w przedstawieniu Dejmka także. Przyznać muszę, że czekałam na księdza, nieodzownego przecież w takiej społeczności. Nie przyszedł. Zresztą tyle tu mówi się o Bogu, że przybycie jego ziemskiego reprezentanta wydać by się mogło nietaktem. Jest jeszcze wnuk Dudy. Zjawia się obok niego na drzewie i cytuje filozofów z Seneką na czele.

Pod drzewo przychodzą także umarli. Duchy egzystują na takich samych prawach, co żyjący. Są historią, najnowszą, a więc znaną każdemu Partyzant, szpicel, strażak, kościelny, hrabia z hrabiną, kułak, miejscowa orkiestra i dawno zmarła żona Dudy. Hrabia i hrabina byli niegdyś właścicielami owej wioski. Duda jako chłop mądry i postępowy wojował wtedy z jaśnie państwem. Teraz tylko milicjant wymyśla im od wrogów klasowych. Strażak zginął ratując komuś życie, kułak Sebastian byłby obecnie popieranym za gospodarność farmerem. Partyzant ucieka na chwilę z trumny podczas pogrzebu. Zanudzał wszystkich opowiadaniami i swoich walkach. To on zastrzelił szpicla. Teraz spotykają się pod drzewem, pogodzeni wiecznością. Szpicel jest postacią podejrzanie romantyczną. Wprawdzie skończył tylko cztery klasy, ale był wytrwałym samoukiem. On także cytuje filozofów. Wydał Niemcom pół wsi za zegarek, ubranie i skarpetki, za poczucie władzy i znaczenia. W długim monologu, w III części przedstawienia przeprowadza analizę stanu duszy zdrajcy i donosiciela, usprawiedliwia psychologicznie swą owocną działalność. Gdyby urodził się gdzie indziej, miałby wielkie możliwości, na miarę swych niewątpliwych zdolności. A tak pozostało mu wydawanie ludzi na śmierć, jedyna droga kariery, rekompensata biedy i poniżenia. Przypomina to nieco problem Balladyny z interpretacji lat pięćdziesiątych. Morderstwo jako szansa awansu klasowego. Poza tym wszak Kain zabił Abla, tak było, jest i będzie, człowiek bowiem rozpięty jest między dobrem a złem. Zawsze i wszędzie. Jest jeszcze orkiestra, która wyleciała na minie zaraz po wojnie. Absolutnie niejasna wydała mi się w przedstawieniu funkcja ducha kościelnego. Duch młodziutkiej żony Dudy w białej ślubnej sukni stanie się symbolem śmierci. W zakończeniu spektaklu Frankową kosą zetnie i unicestwi wszystkich tak samo. Jeszcze żywych i już umarłych.

Przedstawienie składa się z szeregu scenek, humorystycznych i lirycznych, satyrycznych i refleksyjnych. Wyreżyserowane jest bardzo solidnie, sens wyprowadzony jasno i przystępnie. Drzewo jest symbolem. Ten symbol starał się Dejmek nadmuchać w metaforę. Drzewo ma w przedstawieniu wiele znaczeń, i to fakt, nawet - zbyt wiele.

A więc drzewo to życie. Człowiek jest gałązką wystrzelającą z konaru, wątłą i kruchą. Łatwo ją złamać. Drzewo jest naturą. Natura ma swój porządek, rytm wiosny i zimy, rodzenia. I umierania. Porządek ten warunkuje nie tylko życie, ale i historię. Drzewo jest przeszłością. Tradycją, od której nie wolno się oderwać, gdyż odcięta gałąź uschnie i pędów nie wypuści, a także historią, która jest bagażem, ale nie można się jej zaprzeć. Wszyscyśmy z niej, z podłości szpicla i z odwagi partyzanta. Drzewo to nasz kraj wreszcie, zmurszały gdzieniegdzie, wystawiony na burze, wichry i zakusy tępaków. Istnieje przecie siła zdolna oprzeć się zakusom i zawieruchom, bronić wartości, jakimi gardzić mogą tylko ludzie bezmyślni i bez wyobraźni. Chłop, mądry i oświecony. Poddał się przemianom, a przecież trwa jak owo drzewo, choć na drzewie. Metafora szeroka, ale niezbyt głęboka, miejscami błotnista niczym kałuża.

Podobała mi się dekoracja Jana Polewki. Ogromne drzewo z okazałym pniem i korona z ruchomych płacht, wznoszących się i opadających na przemian. Na nich z początku wplecione wielkie pająki, potem postacie świętych. Jak ze starych malowideł. W tyle jasny, rozświetlony horyzont. Jakby łąki i pola. Podobał mi się bardzo Mieczysław Voit. Jest jednym z jakże nielicznych już naszych aktorów, który może grać hrabiego bez obawy, te go wezmą za kelnera.

"Godzina prawdy" Krzysztofa Choińskiego "zdobyła III nagrodę w zamkniętym konkursie dramaturgicznym ogłoszonym z okazji 73-lecia Teatru Polskiego w Warszawie". Tak napisano w programie. Sztukę wystawił Teatr Ateneum w reżyserii Zdzisława Tobiasza, jest to dramat w dwóch częściach i trzech dyskusjach, historyczny, ale zupełnie nieprawdopodobny.

Rzecz dzieje się w roku 1832, gdzieś w Prusach, w saloniku pewnego doktora (Piotr Pawłowski). Doktor jest przyjacielem Polaków i pielęgnował powstańca Dembka (Henryk Talar). Nie jest to bezpieczne, gdyż policja pruska niezbyt lubi rewolucjonistów. Dom doktora jest obserwowany, a komisarz policji (Zdzisław Tobiasz) ale na żarty grozi i gospodarzowi i jego gościowi. Dembek zamierza właśnie wyjechać do Francji, aby tam dalej walczyć o wolność. Czeka tylko na nieznanego emisariusza, który ma mu przekazać ważne a tajne informacje. Zagrożenie rośnie. Niespodziewanie pojawia się przyjaciel i współpowstaniec Graniewski (Leonard Pietraszak). Wraca z Francji do kraju, aby próbować odzyskać majątek i robić w Polsce dla Polski, co się da, w ramach tego, co można. Postawa romantyczna (Dembek) zderza się z pragmatyczną (Graniewski) w bardzo długiej dyskusji o patriotyzmie i zdradzie. W jej wyniku panowie spokojnie zabierają się do honorowego pojedynku, a zagrożenie rośnie. Do pilnie śledzonego domu doktora przychodzi równie pilnie śledzona Joanna Godlewska (Barbara Bursztynowicz), a za nią tajemniczy pan (Tadeusz Borowski). To Rosjanin Ułatow, były dekabrysta. Następuje dyskusja druga i okropnie długa, tym razem o charakterze i wadach narodowych Polaków. A zagrożenie rośnie Konspiracja jest tak pełna, że wszyscy wszystko o sobie doskonale wiedzą. Godlewska jest tym oczekiwanym emisariuszem, ale - choć patriotycznych frazesów ma pełne usta - kokietowała kiedyś samego Nowosilecwa. Ułatow zamiast zginąć na szubienicy wraz z towarzyszami ośmielił się przeżyć i stał się carskim dyplomatą. Tak więc wszyscy wszystkim zarzucają zdradę i w dyskusji trzeciej oskarżają się wzajemnie. Mają czas i niebywale zimną krew. A zagrożenie rośnie, rośnie i rośnie. Trzy dyskusje są bardzo patriotyczne i pompatyczne, okrutnie naiwne i sentymentalne. Cieknie z nich nieprawda i gęsty frazes.

Aktorzy nie starali się uratować sztuki. Nie próbują nawet rozmawiać ze sobą. Wygłaszają tekst na pamięć i po kolei. Zamiast godziny prawdy pokazano nam dwie godziny banałów.

Co roku podczas festiwalu sztuk współczesnych dyskutuje się o naszej dramaturgii. Bywa ostro i agresywnie. Zarzuty się krzyżują. Pisarze oskarżają teatry o unikanie sztuk współczesnych, ludzie teatru przysięgają, że chętnie by grali, ale nie ma co i tak to trwa. Już ćwierć wieku. Z tych wzajemnych zarzutów oczywiście nic nie wynika. Niewiele pisze się sztuk, które zwycięsko przechodzą trudną próbę sceny. A jednak próbować trzeba i warto, po obydwu stronach rampy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji