Artykuły

Złote Truskawy 2017

Drodzy Państwo, wraz z początkiem anno domini 2018 nadszedł czas podsumowania roku ubiegłego, czyli przyznania ANTYNAGRÓD polskiego teatru - ZŁOTYCH TRUSKAW 2017 - pisze Tomasz Domagała na swoim blogu.

Kryteria nominacji są następujące: fakt obejrzenia przedstawienia w danym roku kalendarzowym oraz absmak po wyjściu z teatru. Kolejność prezentowania nominacji jest przypadkowa.

Złota Truskawa przyznawana jest w kilku kategoriach: adaptacja teatralna, scenografia, reżyseria, choreografia, rola męska, żeńska oraz spektakl. Wybór ten poprzedzają nominacje - liczba nominowanych jest zależna od liczby aktualnych kandydatów. Same nominacje nie są wcześniej zapowiadane, dowiadują się o nich Państwo wraz z ogłoszeniem listy nagrodzonych.

Przyznanie Złotej Truskawy za rolę czy scenografię NIE JEST równoznaczne z przyznaniem antynagrody całemu przedstawieniu - bywa, że w świetnym spektaklu zdarzy się jakiś dysonans, który w żadnym razie nie może stać się reprezentacją całości. "Komisja regulaminowa" może przyznać też szereg wyróżnień, do czego - w myśl dzisiejszej mody - przyznaje sobie suwerenne prawo.

Protokół z posiedzenia jednoosobowej Komisji ds przyznania nagród "ZŁOTE TRUSKAWY 2017":

W dniu 30 grudnia br. "Komisja", zwana dalej Komisją, pod przewodnictwem Komisji zebrała się gdzieś na południu Polski, przy nakrytym zielonym suknem stole, aby przyznać regulaminowe nagrody - "ZŁOTE TRUSKAWY" oraz inne wyróżnienia w dziedzinie teatru za rok 2017. Komisja miała do dyspozycji prawie sto obejrzanych spektakli, swoje "widzimisię", talerz pysznego makowca własnej roboty, butelkę samogonu oraz wiosenną aurę za oknem. Po godzinie Komisja zakończyła I część obrad i przyznała następujące nominacje do ZŁOTYCH TRUSKAW - antynagród w dziedzinie teatru za rok 2017:

Nominacje w kategorii Scenografia

Justyna Łagowska a właściwie Michał Kmiecik ("Krakowiacy i Górale", reż. Michał Kmiecik, Teatr Polski w Poznaniu) Łagowska jest artystką znakomitą - piszę to bez ironii - i jej scenografia do spektaklu Michała Kmiecika była całkiem niezła: pomieszanie elementów współczesnych z tymi "bezczasowymi", właściwymi dla oświeceniowej śpiewogry. Cóż z tego, skoro reżyser postanowił zrobić spektakl tak, jakby tej scenografii w ogóle nie było W tej sytuacji park skejtów, rondo z palmą czy malownicze skrzyżowanie ze światłami pasowało do scenicznej rzeczywistości jak wół do karety. I naprawdę rozumiem, że Kraków Bogusławskiego awansował na Warszawę Kmiecika - wszak mamy dziś Pendolino, więc Krakowiacy i Górale szybko do Warszawy na "ustawkę" dojadą. Chodzi tylko o to, żeby z tej scenicznej "ustawki" zrobić jakiś użytek, w końcu widać, że mało nie kosztowała.

Michał Korchowiec ("Vernon Subutex", reż. Wiktor Rubin, Teatr Słowackiego w Krakowie, tylko akt III) Przesuwane mieszkania są bardzo dobre i w ogóle się ich nie czepiam. W trzecim akcie jednak - wiem, niewielu z nas do tego momentu na widowni dotrwało - pojawia się koszmarek z folderu tandetnego biura podróży z epoki zwanej dziś "najntis". Kilka zastawek podświetlonych na niebiesko, okraszonych dużą ilością sztucznych palm (Rajkowska powinna dostać Paszport Dekady Polityki za to, że na lata zdominowała polską ikonografię). Być może scenografia ta ma być symbolem "niebieskiego raju", ja sfilmowałbym tu raczej "Pamiętniki z wakacji".

Marek Braun ("Zemsta", reż. Anna Augustynowicz, Teatr im. Słowackiego w Krakowie) Trzy zastawki rodem ze szkolnej chałtury, które nikomu nie pomagając i nic nie znacząc, straszą powiewem światowej tandety. Jedyne, co można było z nimi robić w czasie spektaklu, to "miziać się" przez nie rękami, z której to możliwości aktorzy skwapliwie korzystają. O co chodziło z tą przestrzenią - w kontekście sztuki Fredry oraz spektaklu Anny Augustynowicz - do dziś nie wiadomo.

Nominacje w kategorii Choreografia

Tomasz Wygoda ("Berlin Aleksanderplatz", reż. Natalia Korczakowska, Studio teatrgaleria w Warszawie) Minął już prawie rok, a mnie ciągle po nocach śni się scena, w której uroczy seniorzy po siedemdziesiątce, poprzebierani za ochroniarzy, ruszają w dansingowy pląs. Efekt jest upiorny, tym bardziej, że towarzyszy kluczowej scenie spektaklu - przeprowadzaniu dowodu, że główny bohater, a raczej jego alter ego numer 2 - nie ma serca. Dla ciekawskich - serce wylatuje z gumowej lalki i lecąc po paraboli, ląduje gdzieś pod nogami widzów. Choreograf w sumie nie mógł dopilnować swoich tancerzy, gdyż sam w tym momencie grał scenę, wygłaszając jakiś "wiekopomny", "kluczowy" dla spektaklu monolog. O czym - nie wiem. Latające w powietrzu silikonowe organy pochłaniały bowiem moją uwagę w całości. W teatrze mówi się w takich przypadkach, że "lizały szafę". W Studio akurat podłogę - dodam dla ścisłości.

Paulina Andrzejewska ("Kinky Boots" reż. Ewelina Pietrowiak, Teatr Dramatyczny w Warszawie) Oglądając układy taneczne w "musicalu" Teatru Dramatycznego nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że gdzieś je już widziałem. Rączka, rączka, nóżka, nóżka, siup, siup. W głowie kołatało: "Roma romama, roma romama" - wielki przebój Lady Gagi "Bad romance", a przed oczami migała choreografia do jej licznych, wykonywanych na żywo wersji tej piosenki. Popatrzyłem na scenę - była rączka, potem druga, potem nóżka, jedna, druga, w końcu siup i szeroki - pokrywający taneczne braki aktorów - uśmiech. W finale znienacka pojawiły się jeszcze aniołki z pokazu Victoria Secret, a ja zrozumiałem, że - cytując dosłownie Lady Gagę - "wpadłem w zły romans". Romans z mizerią.

Izabela Chlewińska ("Bzik. Ostatnia minuta", reż. Ewelina Marciniak, Teatr Współczesny w Szczecinie) Rozpoczyna się spektakl. Aktorzy w zjawiskowych kostiumach i perukach Katarzyny Borkowskiej pojawiają się na widowni i zabierają nas w lot "do ciepłych krajów". Samolot ledwie wystartował, a już nad widownią zawisa mgła nudnej, pretensjonalnej i niezrozumiałej choreografii, polegającej głównie na odtwarzaniu figur tańca św. Wita w przejściu pomiędzy rzędami foteli. Musiało się to skończyć katastrofą. Aktorzy wili się, biegali, pląsali, nie bardzo wiedząc, po co to wszystko robią. Widz, podobnie jak samolot, odczuwał pewnego rodzaju skołowanie. Performans trwał całą wieczność, a jednak nie starczyło czasu, żeby i spektakl, i widzowie się uratowali. Po kwadransie zniżania lotów zaliczyliśmy glebę. Na szczęście kolejne kilkadziesiąt minut spektaklu wynagrodziło nam w dwójnasób te chwile grozy, aczkolwiek za każdym razem, gdy aktorzy schodzili na widownię, mój system TAWS reagował pulsującym napisem: Terraine Ahead. Pull up!

Nominacje w dziedzinie Muzyka

Brak

Nominacje w kategorii Adaptacja/Tekst/Dramaturgia/Tłumaczenie

Joanna Wichowska ("Mefisto", reż. Agnieszka Błońska, Teatr Powszechny w Warszawie) "Mefisto", powieść Klausa Manna, przetwarzająca na własne potrzeby faustowski mit, obiecywała wiele. Niestety, góra urodziła mysz. Zamiast spektaklu o kolaboracji artystów z władzą (takie mniej więcej były zapowiedzi) wyszedł zlepek pseudo-głębokich skeczy, z których miała się wyłonić odpowiedź na Klątwę Olivera Frljicia. Dlaczego akurat na "Klątwę"? Nie mam pojęcia. Najgorsze, że twórczynie "Mefista" chyba też go nie mają. Adaptacja Wichowskiej ma z "Mefistem" Manna tyle wspólnego, co "hatakumba" pewnego posła z Afryką. Mam wrażenie, że artystki w ogóle nie przeczytały powieści. Obejrzały film i wkleiły scenę z Jandą, czyniąc z niej parodię i sceny, i aktorki. Tylko po co? Czy Janda kolaboruje? Całość przypomina netowe opracowanie "Antygony": "wszędzie tragiczny konflikt niezdolny do współistnienia". Współistnienia z "Klątwą".

Radosław Rychcik ("Wyzwolenie", reż. Radosław Rychcik) "Wyzwolenie" is not enough! Potrzebny jest jeszcze Buszujący w zbożu Salingera oraz Oona i Salinger Frederica Beigbedera. W rezultacie, zamiast buszować w przejrzystości, gubimy się w teatralnej pszenicy. Na scenie rozgrywa się mało zrozumiała, przeintelektualizowana wersja filmu Dangerous Minds (Młodzi gniewni) z Dominiką Bednarczyk jako Michelle Pfeiffer. Osobiście wolałbym jednak niebezpieczne związki między Wyzwoleniem a rzeczywistością. I chociaż w spektaklu Rychcika zboża jest bardzo dużo, chleba z tego nie ma.

Michał Wojnarowski ("Kinky Boots") Koronny dowód na to, że tłumacz to nie poeta ani artysta. Dialogi w "musicalu" Teatru Dramatycznego są tak drewniane, że można by je pożyczoną od Szyszki piłą ścinać i na prawidła do butów przerabiać. Byłoby taniej ze scenografią. Najgorzej jest jednak w piosenkach nieszczęsnej Cyndi Lauper. Ich tłumaczenia z przeciąganiem samogłosek, tam, gdzie przez nieudolność tłumacz nie mógł znaleźć odpowiedniej frazy, to już nie poetycka wycinka, ale wprost harvester grafomanii. Po wysłuchaniu ze sceny tych "perełek" człowiek ma się ochotę poskarżyć najbliższej Komisji, najlepiej takiej do badania katastrof. W imieniu Cyndi Lauper rzecz jasna.

Natalia Korczakowska ("Berlin Aleksanderplatz") Czego tu nie ma!? Histerycznie okrzyczana przez twórców spektaklu "niemieckim Ulissesem" powieść Alfreda Döblina z 1929 roku, Kabaret Boba Fossa, gangsterskie filmy noir lat 30-tych, Wściekłe psy Tarantino i wiele jeszcze cytatów, które można by z tekstu tej adaptacji wyłowić. Niestety, składają się one na bełkotliwy, przydługi, miejscami pretensjonalny tekst na kształt gumowej lalki, będącej Alter Ego 2 głównego bohatera, Franka, która to lalka w III części na skutek działań Alter Ego 1 traci serce. Adaptacja Korczakowskiej ma właśnie takie silikonowe serce. Jest nim Frank Bartosza Porczyka. Łatwo je wyjąć i usadzić w milczeniu na rusztowaniu. Tylko że wtedy bohater jest dead, a spektakl jest dead 2.

Jolanta Janiczak ("Żony stanu, dziwki rewolucji a może i uczone białogłowy", reż. Wiktor Rubin, Teatr Polski w Bydgoszczy/ "Vernon Subutex", reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Słowackiego w Krakowie/ "Rasputin", reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Żeromskiego w Kielcach ) Teksty Jolanty Janiczak to barokowe, przeintelektualizowane kolaże tekstów eseistycznych wszystkich świętych nauki i kultury. Im bardziej krytycznie i eseistycznie - tym bardziej światowo, im więcej intelektualistów i ich "wiekopomnych refleksji" tym większa (uwaga!) sztuka. Ale jak zachwyca, skoro nie zachwyca. Po dziesięciu minutach spektakli na podstawie tych tekstów, i to przy udziale najlepszych aktorów (takich zresztą zawsze słynny duet ma do dyspozycji) usta same otwierają się do ziewania, a ręce gorączkowo poszukują smartfona. Nie ma w tych tekstach ani jednej ludzkiej sceny, ani jednego prawdziwego człowieka. Są bezduszne maszyny, żywe marionetki poruszające ustami, żeby ten - jak często czytam "znakomity", "świeży", "niespotykany" - tekst wyrzucić z siebie i rzucić nam w twarz. Od czasu do czasu zdarza się, że któryś z aktorów - identyfikując się z jakimś cytatem - mówi prawdę, po ludzku porusza, ale też tylko tych, którzy podobnie jako on myślą. Reszta pozostaje obojętna wobec tych średnio odkrywczych myśli. W tekstach Janiczak nie ma postaci, nie ma scen, nie ma życia. Wiktor Rubin naprawdę dwoi się i troi, żeby ożywić je scenicznie, ale zabalsamowany Lenin, poskładany z kawałków i wystawiony nam na scenie do podziwiania, niestety nie ożyje. Vernon Subutex dawał szansę, że Janiczak wreszcie napisze dramat ludzki, a nie zlepek cytatów. Francuska powieść to wdzięczny materiał i niebywała okazja, żeby sprawdzić się na nowym polu. Niestety, znowu poległa. Zeżarła ją dygresyjność i przekonanie, że każdy bohater i wątek w powieści jest ważny. Wyszło o dwie godziny za długo, nudno i znowu o wszystkim, czyli o niczym.

Nominacje w kategorii Aktor

Robert Wasiewicz ("Berlin Aleksanderplatz") Cóż, sam pomysł, żeby każdą kochankę bohatera zagrał przebrany w coraz to inne fatałaszki mężczyzna był nie do końca dobry. To znaczy dawał wprawdzie okazję do zgrywy i dobrej zabawy artystom na próbach oraz części rechoczącej publiczności, ale gdy się mu przyjrzeć bliżej, okazuje się totalnie nieczytelny i niezrozumiały. W kontekście zaś tego, że każdy mężczyzna w spektaklu, łącznie z Frankiem, musi mieć jakieś genderowe, homoseksualne umocowanie - pomysł to po prostu głupi. Wasiewicz udaje te kochanki Franka, parodiując je i w gruncie rzeczy wyśmiewając. To wyraz hipokryzji twórców, którzy z jednej strony wspierają środowiska LGBT, a z drugiej robią sobie jaja z gejów, grając na najbardziej ordynarnych stereotypach "przegiętego" faceta w sukience. Shame. Wasiewicz gra swoje postaci niczym w farsie. Im bardziej widownia rechocze, tym bardziej się wygłupia. Aż żal patrzeć.

Tomasz Wygoda ("Berlin Aleksanderplatz") Dopóki się nie odzywa, jeszcze jakoś się to wszystko kupy trzyma. Monolog jednak przy gumowej lali to już nawet nie jest śmieszne. Na szczęście latające organy i pląsający Uniwersytet Trzeciego Wieku ratują widzów od tej katastrofy. A Porczyk siedzi na rusztowaniu i zawija to wszystko w te sreberka. Patrzy i nie grzmi.

Jacek Beler ("Superspektakl", reż. Justyna Sobczyk i Jakub Skrzywanek, Teatr Powszechny w Warszawie) Grając z osobami z zespołem Downa dla osób z zespołem Downa (spektakl oglądałem w towarzystwie grupy takich ludzi), trzeba bardzo uważać, bo może się okazać, że to, co dla nas jest teatrem, dla nich jest prawdziwe, realne. Oni nie oddzielają tych dwóch życiowych przestrzeni. Jacek Beler w jednej ze scen gra chłopaka, który wygrywa talent show na superbohatera. Gra go dobrze, nie w tym jednak rzecz. W finale tej sceny ogłasza wszem i wobec, że superbohaterów nie ma i nie będzie. W parodii prawicowego "orędzia" (teatr, który się wtrąca) w brutalny sposób pozbawia nas nadziei i złudzeń. Większość aktorów i widzów tego spektaklu bardzo tę scenę przeżyła. I to na serio. Dla nich to nie był teatr. W tym momencie wszystkim nam coś odebrano. Uważam, że tak nie wolno. Dla mnie to było przekroczenie. Beler wykonuje to za każdym razem na scenie, wygląda na to, że bez refleksji. Robi to bardzo dobrze. Tym gorzej dla niego. Stąd nominacja.

Rafał Gąsowski ("Dziady noc I", reż. Piotr Tomaszuk, Wierszalin) Jeśli by mierzyć oscarowe role hektolitrami potu wylanego w czasie spektaklu czy filmu, Rafał Gąsowski pobiłby Charltona Hestona, a "Dziady noc I" wygrałyby w tej kategorii z "Ben Hurem". Tym bardziej, że Supraśl to nie Sahara! Rafał Gąsowski w roli Gustawa to zbiorowe marzenie senne minister edukacji Anny Zalewskiej, każdej szanującej się nauczycielki polskiego, każdej polskiej bibliotekarki i każdego prawdziwego Polaka. Jego Gustaw, co do przecinka i kropki, pieczołowicie, ze świetną dykcją okraszoną ponadprzeciętną aktywnością ruchową, recytuje nam - podobnie jak się recytowało w XIX wieku - frazy wypowiadane przez Gustawa. Ileż tam emfazy, ileż retorycznych zawieszeń głosu, ileż patosu! Ileż walki ze sobą, z reżyserem, z Księdzem, z Bogiem. Najgorsze jednak, że człowieka i życia w tej roli nie ma za grosz. Ani jednego prawdziwego zdania, ani jednego prawdziwego słowa. O nic, poza zagraniem tego dramatu, nie chodzi. O nic.

Piotr Tomaszuk ("Dziady noc I") Kiedyś kochałem Wierszalin. "Merlin" to spektakl-inicjacja w moim teatralnym życiu. Piotr Tomaszuk to dla mnie legenda. Tym bardziej przykro mi było patrzeć, jak wychodzi na początku swoich "Dziadów" jakby obwieszczał wszem i wobec: "a teraz wchodzę - ja, cały na biało, bo mogę; bo jestem tego świata Demiurgiem, Bogiem, to ja ustanawiam czas i ja ustanawiam ten świat". Trwa to w nieskończoność. Do akcji wkraczają następnie przyklejone do przenośnych okien "na glonojada" Dzieci (kolejna nominacja do Truskaw). Coś mówią, powtarzają jakieś słowa, ale niestety tak "faflunią", że ani jedna linijka tekstu nie dochodzi do uszu widza. Może zresztą to nieważne, ważne, że mają swego siwego Mędrca.

Nominacje w kategorii Aktorka

Anna Paruszyńska ("Wyzwolenie", reż. K. Garbaczewski, Studio teatrgaleria) Co tu dużo mówić. Nominacja za słynny pseudo-monolog, który - jak dowiedzieliśmy się od reżysera po spektaklu - był dialogiem z ekranem komputerowym, na którym wyświetlał się Jerzy Trela z "Wyzwolenia" Swinarskiego. Ekran, ustawiony tyłem do widowni, był jednak dla widzów zupełnie niewidoczny, Paruszyńska, niestety, tak. A wystarczyło tylko przesadzić widzów na scenę i wszystko znalazłoby się na swoim miejscu.

Kinga Suchan ("Kinky Boots") Pisałem onegdaj, więc tylko "przekleję": Narzeczona Charliego "leci" aktorską sztampą i okropnie coś udaje. Umyślnie hiperbolizuje tekst, intonację, będącą efektem jakby ciągłego zdziwienia, stroi przesadne miny, wykonuje operetkowe gesty. Nie da się tego oglądać.

Aktorki ("Żony stanu, dziwki rewolucji a może i uczone białogłowy") Wiele się w tym spektaklu mówi o opresyjności wobec kobiet, o przemocy, walcząc tym samym o lepszy los dla piękniejszej połowy ludzkości. Nie przeszkadza to jednak aktorkom, grającym w gruncie rzeczy kobiece bojówki, działające na widowni, przymuszać publiczność - przy włączonym świetle - do różnych reakcji. Niestety, i ja zostałem zaszantażowany przez jedną z Pań i zmuszony do wykonania jakiegoś tam gestu. Teatr to demokratyczny wynalazek, nie da się zmusić człowieka do przeżycia katharsis. No, i nie tędy chyba droga do zmiany mentalności.

Nominacje w kategorii Reżyseria

Ewelina Pietrowiak ("Kinky Boots") Właściwie tej nominacji powinno nie być, bo i reżyserii w tym musicalu nie za wiele. Podczas wokalnych solówek aktorzy po prostu stoją i śpiewają; na scenę z prezentacją rewolucyjnych butów pomysłu żadnego. (A gdyby tak jako buty wyszła para tancerzy i zaprezentowała jakiś oszałamiający układ taneczny?) No, ale to trzeba by wymyślić! Do tego niewykorzystanie prawdziwych drag queens, snujące się po scenie aniołki Loli, mające mniej charyzmy, niż scenograficzne prawidła, plus niewydarzony finał - to wszystko dopełnia obrazu klęski.

Natalia Korczakowska ("Berlin Aleksanderplatz"). W spektaklu Korczakowskiej jest kilkadziesiąt scen. Jeśli chodzi o konwencję, styl i wykonanie - każda z innej bajki. Zamiast jednego, porządnego spektaklu mamy kilkadziesiąt małych, całkiem ze sobą nie połączonych. Mamy teatr Trelińskiego, Warlikowskiego, Jarzyny, Zadary, Kleczewskiej oraz kilku niemieckich reżyserów w liczbie nieokreślonej. Nie mamy za to teatru Korczakowskiej - chyba, że stylem dyrektorki Studia jest kolaż stylów kolegów. Do tego prawdziwe Bizancjum środków: są kamery, w kamerach kamery, i rzut z kamery na ekran, jest plan filmowy, jest gang i jego narracja, jest bohater, jego mnożące się upiorne alter ego, jest homoseksualizm, gender, przebrany w damskie fatałaszki Wasiewicz, androgyniczno-faszystowskie anioły rodem z "Kabaretu" i Bóg wie jeszcze co! Brakowało tylko Angeli Merkel z wytatuowanymi swastykami na piersiach! Na szczęście wszystko kiedyś się kończy, więc i spektakl w Studio po czterech godzinach zniknął w czeluściach teatralnej zapadni. Na widowni pozostała garstka widzów i gorycz spektakularnej klapy.

Ondrej Spišák ("Historia Jakuba", reż. Ondrej Spišák, Teatr Dramatyczny w Warszawie) Jest poruszająca historia, jest znakomity bohater, grany przez jeszcze znakomitszego aktora (Łukasz Lewandowski), ale reżyser, niczym upiorny właściciel karuzeli, musi wciąż kręcić korbą i wrzucać na scenę kolejne powierzchowne, niewiele znaczące scenki. Ma być jak na karuzeli - do przodu, kolorowo i szybko, coraz szybciej! Wprawdzie czasem wiatr podwiewał habity zakonnicom i robiło się ciekawie, ale w ogólnym rozrachunku teatralne przeżycia ograniczyły się do szumu w uszach i mdłości. A wystarczyło zatrzymać ten pęd choć kilka razy, żebyśmy mogli spokojnie popatrzeć i dostrzec bohatera, zastanowić się nad jego losem, doświadczyć czegoś głęboko w sobie. Nie tylko "gastrycznie".

Justyna Sobczyk/Jakub Skrzywanek ("Superspektakl") Gdyby to był tylko spektakl o superbohaterze byłoby wspaniale, a jego reżyserzy odbieraliby ode mnie pochwały w tekście poprzednim. Tak się jednak nie stało. Sobczyk i Skrzywanek postanowili zgodnie z obowiązującą modą pożalić się na dzisiejszą Polskę oraz flirtującą z faszyzmem elitę władzy. Zapomnieli jednak, że zatrudnili w swoim spektaklu aktorów Teatru 21, ludzi z zespołem Downa. W scenach jawnie komentujących rzeczywistość, gdy aktorzy etatowi Powszechnego zagajali rozmowę o tym, jak to ciężko żyć w dzisiejszej Polsce, na twarzach ich niepełnosprawnych kolegów malował się kompletny brak zainteresowania i zrozumienia spraw, o których mowa. Szczytem tej praktyki był lament Julii Wyszyńskiej, która zwierzała się jednemu z kolegów z kłopotów, jakie miała z powodu udziału w słynnej "Klątwie" Frljicia. Mężczyzna siedział obok niej i po prostu czekał, aż skończy. Trudno uwierzyć, by aktorzy Teatru 21 żyli sprawą "Klątwy", pedofilli w Kościele etc. Uważam, że twórcy "Superspektaklu" dokonali olbrzymiego nadużycia. Użyli aktorów Teatru 21 do powiedzenia ze sceny czegoś, co jest kompletnie poza tych aktorów świadomością. To zarazem nieetyczne i żenujące. Zauważyłem też, że aktorzy Powszechnego nie są zachwyceni udziałem w tym przedstawieniu. Wstydziłem się, że w teatrze odbywa się taki seans. Absmak, który pozostał, jest naprawdę absmakiem roku.

Wojciech Urbański ("Tajny Dziennik", reż. Wojciech Urbański, Teatr Dramatyczny w Warszawie) Czterech aktorów siedzi w drobiazgowo odtworzonym mieszkaniu (prawdopodobnie samego Białoszewskiego) sprzed kilkudziesięciu lat. Stanowi ono scenografię o tyle piękną, o ile w przebiegu spektaklu nieistotną i zupełnie niepotrzebną. Aktorzy siadają przed nami i mówią słowami poety, zapisanymi w dzienniku i podzielonymi na kwestie. Że niby partytura rozpisana na głosy. Wyszło super, gdyż zapiski Białoszewskiego są fascynujące. Aczkolwiek można to było zrobić na pustej scenie, dać aktorom książki, żeby podczytywali, posadzić publiczność przed nimi i naprawdę nic by to nie zmieniło. Nie trzeba by było marnować publicznych pieniędzy na honoraria dla reżysera, adaptatorów, scenografa i autora muzyki. Teatru tam nie było żadnego. Słuchowisko na żywo.

Wiktor Rubin ("Żony stanu, dziwki rewolucji a może i uczone białogłowy") Za brak reżyserskiej czujności. Lepiej już tego nie uzasadnię, niż w tekście, który ukazał się podczas Boskiej Komedii: Drugą, niezwykle ważną sceną, pokazującą, jak palący i aktualny we współczesnym świecie jest problem dyskryminacji kobiet, była "scena balkonowa". Bohaterki z balkonu Starego Teatru atakowały mężczyzn, okupujących dwie wysokie mównice i teatralną scenę. Widownia pogrążona jest w ciemności, konieczne staje się więc użycie punktowych reflektorów. Trzymają je w rękach pracownicy techniczni bydgoskiego teatru - oczywiście mężczyźni. Gdy aktorki mają wypowiedzieć swoje kwestie, panowie kierują na nie swoje reflektory. Kobiety zatem "istnieją" w przestrzeni gry wyłącznie dzięki aktywności mężczyzn. Obraz to przygnębiający, lecz zaskakująco prawdziwy. Okazuje się, że nawet w przedstawieniu tak jawnie i manifestacyjnie walczącym o prawa kobiet, górę bierze patriarchat, w którym kobieta ma głos o tyle, o ile mężczyzna jej go udzieli. Spod pudru feministycznej poprawności, rewolucyjnych kostiumów oraz teatralnej mimesis wyziera prawdziwe oblicze świata, w ostatecznym rozrachunku urządzonego i rządzonego przez mężczyzn. I tak nieuchronnie dochodzimy do smutnego wniosku, iż spektakl ów - choć z pewnością ważny i potrzebny - pozostaje zupełnie bezradny wobec porządku świata, który tkwi w naszych głowach od pokoleń.

Nominacje w kategorii Spektakl Roku:

Berlin Aleksanderplatz. Za organy, bynajmniej nie te barokowe, choć za barokowość, plakatowość i "plagiatowość" też. Za całokształt po prostu!

Mefisto Za kompletny rozkrok intelektualno-artystyczny między tym, co się zapowiada, a tym, co się tworzy. Za nieprzeczytanie (lub przeczytanie bez zrozumienia) powieści, którą się zamierzało pierwotnie wystawiać.

Dziady noc I. Za wierność Mickiewiczowi i tekstowi tak wielką, że stała się kamieniem węgielnym karykatury i przykładu kompletnie martwego, nikogo nieobchodzącego teatru. Tym, których te "Dziady" jednak obeszły, spieszę donieść, że stało się tak dzięki Mickiewiczowi, a nie dzięki Wierszalinowi.

Kinky Boots Za dramatyczny pokaz amatorszczyzny i chałtury. Krzysztofa Szczepaniaka przepraszam.

Superspektakl Za przekroczenie granic - tych, za którymi może się znaleźć ludzka krzywda.

ZŁOTE TRUSKAWY 2017:

SCENOGRAFIA: Justyna Łagowska a właściwie Michał Kmiecik ( Krakowiacy i górale, reż. Michał Kmiecik, Teatr Polski w Poznaniu)

CHOREOGRAFIA: Tomasz Wygoda (Berlin Alexanderplatz, reż. Natalia Korczakowska, STUDIO teatrgaleria w Warszawie)

MUZYKA: nie przyznano

ADAPTACJA/TEKST/DRAMATURGIA/TŁUMACZENIE: Michał Wojnarowski, (Kinky boots, reż. Ewelina Pietrowiak, Teatr Dramatyczny w Warszawie)

AKTOR: Robert Wasiewicz (Berlin Alexanderplatz, reż. Natalia Korczakowska, STUDIO teatrgaleria w Warszawie)

AKTORKA: nie przyznano

REŻYSER: Natalia Korczakowska (Berlin Alexanderplatz, STUDIO teatrgaleria )

SPEKTAKL ROKU: Berlin Alexanderplatz, reż. Natalia Korczakowska, STUDIO teatrgaleria w Warszawie)

WYRÓŻNIENIA:

ZŁOTA TRUSKAWA dla Piotra Zaremby za odważne przyznanie sobie miana krytyka teatralnego oraz bezgraniczną wiarę we własną wiedzę, umiejętności i obiektywizm. Złośliwego uzasadnienia nie będzie. Wystarczy pierwsza z brzegu recenzja Laureata.

ZŁOTA TRUSKAWA dla Krzysztofa Garbaczewskiego za kuriozalne wystąpienie podczas debaty KRAJOBRAZ PO BITWIE, odbywającej się w ramach Festiwalu Boska Komedia.

ZŁOTA TRUSKAWA dla Dyrektora Starego Teatru, Marka Mikosa. Sezon mija, a ja niczyja. Przypominam, że "Dom Bernardy Alba" kończy się tragicznie.

DIAMENTOWA TRUSKAWA dla Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Już Państwo wiedzą za co.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji