Artykuły

Farsa na Sylwestra

Giovanny Castellanos reżyseruje w Teatrze Powszechnym "Wszystko w rodzinie". Farsę Raya Cooneya łodzianie obejrzą premierowo w sylwestrowy wieczór. Z reżyserem, Giovannim Castellanosem rozmawia Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Izabella Adamczewska: Lubi pan farsy?

Giovanny Castellanos: Jest coś uwodzicielskiego w tym gatunku! Sezon zacząłem w Opolu "Moralnością pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej, czyli typową komedią klasyczną. Potem była "Noc Helvera" Ingmara Villqista, sztuka psychologiczna, bardzo intensywna. Rok kończę farsą, oddechem. Trzy przeróżne gatunki, do każdego musiałem inaczej podejść. W farsie liczy się przede wszystkim warsztat i rzemiosło. Ten gatunek weryfikuje podstawowe prace reżyserskie. Bazuje na szybkiej analizie sytuacyjnej, wymaga matematycznej precyzji.

Jeden błąd i wszystko się sypie?

- Czasami tak jest. Stąd potrzeba analizy. Dla autora wykreowany w tekście świat jest oczywisty, ale na etapie inscenizacji wszystko ma znaczenie. Jeśli aktor nie wypowie kwestii w określony sposób lub, co gorsza, pomyli drzwi, w których trzeba na przykład zostawić jakiś rekwizyt, posypie się logika. Widz zacznie się głowić: a dlaczego weszli tędy, a wyszli tamtędy?

Ma pan poczucie humoru?

- Pewnie. To podstawa!

Reżyser z Kolumbii, farsa - brytyjska, na dodatek realizowana w Polsce...

- Zawsze patrzę na spektakl okiem widza, do którego jest skierowany. W Polsce mieszkam ponad 20 lat, nasiąkłem tą kulturą. Czuję polskiego widza. A w farsach Cooneya fajne jest to, że dowcip jest uniwersalny. Pewnie dlatego ten autor jest tak chętnie grany na całym świecie. Bezbłędnie posługuje się algorytmem, który sam stworzył, jego dowcip zawsze wypala. Sztuki Cooneya są błyskotliwie, bardzo fajnie napisane.

Oczywiście składniki kulturowe zawsze mają znaczenie. Gdybym realizował tę farsę w Kolumbii, wybrałbym inną muzykę i inaczej zaplanował przestrzeń. Sposób grania też by się różnił, bo przecież aktorzy wnoszą do spektaklu swój bagaż doświadczenia i charaktery. Czujemy, kiedy dowcip zaczyna trzeszczeć, a sytuacja nas nie bawi. W ten sposób filtrujemy elementy farsowe. Wyczuwamy, co jest w dobrym guście, a co nie. Co jest atrakcyjne, a co w ogóle nie ciekawi polskiego widza.

Farsy robię tylko w Łodzi, bo Powszechny ma bardzo dobry zespół. Lubię pracować z aktorami tego teatru, bo czują konwencję i doceniają ten gatunek. Wiedzą, że farsa nie jest gorsza od tragedii, nie można robić jej po łebkach. Część obsady premiery, którą teraz przygotowuję, poznałem w dwóch poprzednich spektaklach. Śmialiśmy się, że rzeczywiście jest "Wszystko w rodzinie".

Akcja spektaklu pozostała w Londynie? Nie będzie aluzji do protestu lekarzy rezydentów?

- Nie ulokalniałem na siłę, nie zmieniałem imion na polskie. Cooney wykreował sytuacje tak absurdalne i uniwersalne, że sprawdzają się w każdym miejscu.

Do Polski przyjechał pan na studia. Dlaczego?

- Od dziecka interesuję się teatrem. Już jako trzynastolatek wiedziałem, że chcę studiować właśnie w Krakowie, bo to jedna z najważniejszych szkół teatralnych na świecie. To jeszcze nie była epoka Google'a, więc o twórczości Grotowskiego i Kantora czytałem w książkach. Tłumaczenia - z polskiego na angielski i dopiero z angielskiego na hiszpański - były marne. Wiedziałem, że chcę poznać język.

Trafił pan do Polski śladami Grotowskiego i Kantora, a realizuje pan farsę Cooneya.

- Kiedy zacząłem studia, jeden z profesorów zapytał mnie, czy jestem otwarty. Jeszcze w Kolumbii zakleszczyłem się w rytualnym, trashowym, awangardowym teatrze. Inspirował mnie Brecht, formy oparte na technice Stanisławskiego. Wybrałem drogę środka: nie Niemcy czy Rosję, tylko właśnie Polskę. I wiem, że najbardziej liczy się rzemiosło. Zanim Picasso wymyślił kubizm, pięknie rysował, warsztat miał w małym paluszku.

Farsy robię rzadko. Lżejszy, komediowy repertuar, to dla mnie wentyl bezpieczeństwa. Szybko się nudzę, często zmieniam konwencje.

Czym się różni humor kolumbijski od polskiego?

- W 70 procentach jesteśmy do siebie podobni. Inne podejście mamy do śmierci. W Polsce rysuje się ono w dużo ciemniejszych barwach, macie upodobanie do martyrologii.

My mamy do siebie znacznie więcej dystansu.

W Kolumbii nie macie pewnie dowcipów o blondynkach. Śmiejecie się z brunetek?

- Bawią nas różnice regionalne. W Kolumbii przeplatają się wpływy europejskie, indiańskie, afrykańskie i karaibskie. Mamy cztery grupy etniczne: o odmiennym wyglądzie, zachowaniu i poczuciu humoru. Mniejszość karaibska naśmiewa się z indiańskiej i odwrotnie. Blondynek mamy niewiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji