Artykuły

Kunclandia

Pracownicy Opery Bałtyckiej walczą z dyrektorem Kuncem za pomocą strajków, pikiet, pism do władz województwa, do prokuratury i PIP, której kontrole wykazują liczne nieprawidłowości. Mimo to Kunc nadal jest dyrektorem. Zwolnił już trzech związkowców, straszy kolejnymi zwolnieniami za rzekomo nielegalne strajki. Jak długo to jeszcze potrwa? Czy pracownikom uda się wywalczyć sprawiedliwość, zanim opera ostatecznie upadnie? - zastanawia się Anna Brzeska w Tygodniku Solidarność.

Warcisław Kunc został dyrektorem Opery Bałtyckiej we wrześniu 2016 roku, po wygraniu konkursu na to stanowisko. Zastąpił poprzedniego dyrektora opery Marka Weissa, pełniącego tę funkcję od 2008 roku.

Kupiono bajeczkę

Już sam wynik głosowania komisji stał się kością niezgody między pracownikami opery a nowym dyrektorem.

- Zatrudniony tydzień wcześniej Konrad Szczebiot, zasiadający w komisji konkursowej z ramienia ministerstwa kultury, okłamał jej członków - mówi Anna Sawicka, przewodnicząca Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność Opery Bałtyckiej. - Uważam, że to miało wpływ na wynik konkursu i sprawiło, że nie wygrał dotychczasowy dyrektor - dodaje. Według Sawickiej kłamstwem była informacja podana przez Szczebiota o planowanym przez resort kultury przejściu Bałtyckiego Teatru Tańca [wówczas prowadzonego przez żonę dyrektora Weissa, w ramach budżetu Opery Bałtyckiej, a więc środków samorządowych - red.] na utrzymanie ministerstwa. Zdaniem przewodniczącej (która także zasiadała w komisji konkursowej) obawiano się więc, że relacje potencjalnego nowego dyrektora z Izadorą Weiss nie będą dobre, a to mogłoby spowodować zniknięcie teatru, mogącego pochwalić się dużym dorobkiem artystycznym. Takiej straty nikt wcześniej nie chciał ryzykować. Informacja o rzekomym rozwiązaniu problemu z BTT dała członkom komisji zielone światło do powołanie nowego dyrektora.

Według związkowców, skoro o wyniku konkursu zaważyła plotka o BTT, powinien on zostać unieważniony. Jednak wiceminister Wanda Zwinogrodzka, odpowiedzialna w resorcie m.in. za teatry i opery, nie zdecydowała się na ten krok. Resort stwierdził, że "nie jest to prerogatywą ministra", zaś informacje o planach MKiDN (o przejściu BTT na budżet państwa) na dzień konkursu były aktualne, natomiast zrealizowane nie zostały "z uwagi na okoliczności niezależne od MKiDN".

Anna Sawicka: - Uprzedzaliśmy o sytuacji również marszałka województwa, a jednak Warcisław Kunc podpisał aż czteroletni kontrakt. Ludzie zaczęli się naprawdę bać, ponieważ okazało się, że konkursowi decydenci niewiele o tym kandydacie wiedzieli. Zrobił na nich wrażenie prezentacją, napisał, że zwiększy publiczność. Kupiono więc bajeczkę.

Szczecińskie "sukcesy" dyrektora Kunca

Warcisław Kunc przez wiele lat kierował Operą na Zamku w Szczecinie. Trudno odmówić mu licznych osiągnięć artystycznych, jednak do spraw finansowo-organizacyjnych najwyraźniej nie miał ręki. W 2011 roku zarząd województwa zachodniopomorskiego oskarżył go o m.in. o zbyt wolne tempo remontu opery, złe zarządzanie środkami, nieprawidłowości w przetargach. Sprawa zakończyła się zawiadomieniem prokuratury i wszczęciem procedury odwołania dyrektora, który zresztą sam złożył dymisję.

Nie było to pierwsze odwołanie Kunca. We wrześniu 2004 roku odwołał go marszałek województwa zachodniopomorskiego, związany z SLD. Gdy jednak w Szczecinie rządy objęła Platforma Obywatelska, Kunc wrócił na stanowisko. Jego polityczne powiązania są zresztą dobrze znane: startował z listy PSL na prezydenta Szczecina.

Dyrektor zaczyna rządy

Pracownicy opery skarżą się, że problemy z dyrektorem Kuncem trwają praktycznie od początku jego rządów. Opowiada Anna Sawicka: - Nagle pan dyrektor oświadczył, że jest tragiczna sytuacja finansowa, chociaż samorządowa dotacja wzrosła o 400 tys. zł, i trzeba zwalniać zespoły artystyczne. Jeszcze zanim objął stanowisko, już odbyły się przesłuchania w balecie i do baletu. Zatrudnił ludzi na stanowiska, których w ogóle nie było w regulaminie organizacyjnym - tzn. producenta i kierownika orkiestry. Został nim Jacek Batarowski, wokalista, który nie ma wykształcenia instrumentalnego.

Pracowników zaniepokoił też brak zgody dyrektora na obecność przedstawiciela związków na spotkaniach pracodawcy z pracownikami.

Warcisław Kunc w wypowiedzi dla "TS" zaprzecza tym zarzutom, zasłaniając się... dowolnością interpretacji przepisów: "Nie złamałem polskiego prawa. (...) Interpretacja prawa nie jest prawem" - pisze w odpowiedzi na pytania "TS". Czy ma rację? "Jeżeli w konkretnej sprawie ma nastąpić kontakt między przedstawicielem pracodawcy a pracownikiem, pracownik ma prawo domagać się co najmniej obecności przedstawiciela organizacji związkowej. Jeżeli dyrektor Opery odmawia pracownikom tego wsparcia (...), narusza zarówno prawo pracownika do obrony związkowej, jak i uniemożliwia organizacji związkowej realizację jej zadań przyznanych przez prawo międzynarodowe i nasze ustawy" - pisze dr Waldemar Uziak, koordynator Działu Prawnego Regionu Gdańskiego NSZZ "S".

Wiele grzechów głównych

Skargi pracowników opery poskutkowały kontrolą Państwowej Inspekcji Pracy już w grudniu 2016 roku i wystąpieniem pokontrolnym. Lista działań, o które wnosi PIP w piśmie do pracodawcy, jest bardzo długa i nie sposób zmieścić tu choćby połowy. Wskazania dotyczyły m.in. przekształcenia 11 umów cywilnoprawnych w umowy o pracę; dostosowania regulaminu organizacyjnego oraz regulaminu wynagradzania do faktycznie obowiązujących w zakładzie pracy; prowadzenia list obecności pracowników orkiestry, wypłacenia wyrównań za tak zwane nadgrania i świadczeń za godziny nadliczbowe.

20 lipca PIP, po kolejnej kontroli, wysłała nowe wystąpienie. Zalecenia dotyczyły np. bezwzględnego wskazywania przyczyny w oświadczeniu pracodawcy o rozwiązaniu umowy o pracę; przekształcenia umów cywilnoprawnych w umowy o pracę - najwyraźniej poprzednie wskazania na niewiele się zdały; stosowania sprawiedliwych kryteriów oceny pracowników, dokonywania zmian w planie przedstawień we właściwym czasie.

Dyrektor Kunc w odpowiedzi na zarzut pracowników, że te zmiany dokonywane są zbyt późno, powołuje się na regulamin pracy Opery Bałtyckiej. Jednak związkowcy twierdzą, że dyrektor po prostu interpretuje go tak, jak mu wygodnie.

Zapytaliśmy dyrektora Kunca, czy te liczne przypadki naruszania praw pracowniczych zostały przez niego już wyeliminowane. Dyrektor nie przyznaje się do niczego, lecz pisze: "Pani stwierdzenia w pytaniu są nieuprawnione. Ja nie dostałem i nie postawiono mi żadnych zarzutów. (...) Myślę, że nikt z moich pracowników, a szczególnie ja, nie chce i nie chciał łamać w Operze Bałtyckiej prawa pracy jak i innych praw". Najwyraźniej więc, skoro formalnych, sądowych zarzutów wobec dyrektora związkowcy nadal się nie doczekali, dyrektor uznał, że nie musi się tłumaczyć w mediach. Niestety, PIP rzeczywiście mogła jedynie zadecydować o nałożeniu grzywny. Kunc próbował podważyć jej zasadność, ale sprawę w sądzie rejonowym przegrał. Odwołał się więc od tej decyzji. Rozprawy w sądzie wyższej instancji jeszcze nie było.

Mięso armatnie PiS-u

Związek o pomoc zwracał się nie tylko do PIP, ale również do marszałka województwa pomorskiego Mieczysława Struka. Pracownicy wymieniają w pismach do niego kolejne niepokojące praktyki Kunca: m.in. odwołanie wieloletniego inspektora orkiestry Łukasza Gruba bez podania przyczyny, mimo że - jak wskazują - miał poparcie niemal całego zespołu; odsunięcie od spektakli i prób jedynego koncertmistrza orkiestry Haliny Jastrzębskiej oraz jedynego koncertmistrza wiolonczel Anny Sawickiej. Piszą także o nierównym traktowaniu pracowników, np. niedopuszczeniu do przesłuchania na stanowisko koncertmistrza orkiestry kandydatki, która na poprzednim egzaminie prezentowała się najlepiej. Dopuszczono za to osobę z zewnątrz, wcześniej odrzuconą przez komisję.

16 lutego 2017 roku związkowcom udało się z spotkać z Mieczysławem Strukiem. - Marszałek mówił wtedy, żebyśmy wytrzymali do końca sezonu, bo jeśli dyrektor Kunc dalej się będzie tak zachowywał, trzeba będzie się z nim rozstać - opowiada Anna Sawicka.

Jednak tak się nie stało

Związkowcy oceniają, że marszałek sprzyja Kuncowi. A przecież w obliczu zbliżających się wyborów samorządowych w interesie władz województwa powinno być uspokojenie sytuacji w operze. Jej upadek będzie prezentem dla politycznych przeciwników. Pracownicy opery podejrzewają, że właśnie polityka decyduje o tym, że nikt ich nie broni przed działaniami Kunca i biernością marszałka.

- Czy mamy być mięsem armatnim PiS-u? Wygląda bowiem na to, że to wszystko zmierza do likwidacji opery. Dla mnie to jest "Kunclandia" - mówi Anna Sawicka.

Spór zbiorowy

Ponieważ pierwsze wystąpienie pokontrolne PIP na początku 2017 roku nie spowodowało żadnych istotnych zmian, na 4 lutego pracownicy Opery zaplanowali strajk. Nie doszło do niego, ponieważ dyrektor... odwołał spektakl "Traviata" w ostatniej chwili. 7 marca udało się jednak zakończyć spór zbiorowy, dotyczący podwyżek, postulowanych jeszcze za rządów poprzedniego dyrektora. Podwyższono wynagrodzenia zasadnicze, na czym skorzystali przede wszystkim pracownicy techniczni. Stracili jednak artyści, ponieważ wraz z niewielką podwyżką wynagrodzeń zmieniono zasady przyznawania wynagrodzenia za spektakle. W rezultacie, jak obliczyli, zarabiają teraz średnio o 100 zł mniej w miesiącu - ponieważ liczba spektakli nie zwiększyła się, jak obiecywał nowy dyrektor. Związkowcy żałują, że w ogóle podpisali porozumienie.

Zawieszenie broni nie trwało długo. Od czerwca między pracownikami a dyrektorem trwa nowy spór zbiorowy dotyczący łamania praw pracowniczych.

Niegospodarność

To jednak nie jedyny zarzut pracowników opery wobec dyrektora. - Marszałek woj. pomorskiego wiosną 2016 r. zarzucał publicznie, że koszty premier "Strasznego Dworu" i "Czarnej maski" były bardzo wysokie, tymczasem wszystko wydaje się przebijać "Cyganeria" wystawiona w Operze Bałtyckiej z wykorzystaniem wypożyczonej scenografii z Magdeburga już za nowej dyrekcji - mówi Anna Sawicka.

Rzeczywiście, koszt "Cyganerii" to ponad 512 tys. złotych, podczas gdy wcześniej wystawiany spektakl "Tristan i Izolda" kosztował 165 tys. złotych, zaś "Czarna Maska" ok. 389 tys. złotych. Jeszcze droższy był "Pinokio" - ok. 700 tys. zł, natomiast "Nabucco" pochłonie aż 800 tys.

Zdaniem pracowników, do tak wysokich kosztów przyczynia się też korzystanie z usług firm zewnętrznych. - Notorycznie zaczyna angażować akustyków, dogłośnieniowców, chociaż mamy własnych na etatach [dyrektor na ten zarzut odpowiada później "TS", że korzystanie z firm zewnętrznych związane jest z obsługą sprzętu, jakiego nie posiada opera - red.]. Staje się to dla nas jasne, czyim kosztem odbywają się te premiery - mówi Anna Sawicka.

Potwierdza to wypowiedź wiceprzewodniczącego KZ NSZZ "S" Opery Bałtyckiej, montażysty scenografii, Adama Jałoszyńskiego: - Zespół techniczny miał pozostać nie zmniejszany do końca roku, a niektórzy pracownicy zostali dyskretnie zmuszeni do tego, by sami odejść - stwierdza. - Już teraz sporo wydarzeń było obsługiwanych przez podmioty zewnętrzne. Moim zdaniem dalibyśmy sobie radę z tym, czym dysponujemy. Jałoszyński sam obawia się utraty pracy. Nie kryje jednak swojej opinii o stylu zarządzania dyrektora: - Ja wciąż pracuję - i to ciężko - bo zbliża się premiera "Dziadka do orzechów". To duża premiera. Bo pan dyrektor robi albo semi--stage, czyli rzeczy okrojone, albo ma manię wielkości. Zamówił scenografię, która nie jest przystosowana do naszych warunków technicznych, są kłopoty z magazynowaniem jej, elementy nie mieszczą się w drzwiach. To niesie dodatkowe koszty. Pracujemy w biegu, na ostatnią chwilę. Premiera jest w czwartek (30 listopada), a nadal nie ma scenografii (z montażystą rozmawiam w środę, 29 listopada - red.). Za rządów pana Weissa to było niemożliwe. To wszystko wynika również z tego, że część osób została zwolniona. O to, dlaczego wystawia tak drogie spektakle, mimo finansowej klęski, zapytaliśmy dyrektora Kunca. Ten odpisuje: "Oszczędności szukamy każdego dnia, zaś zatrudnienie etatowe pochłania ok. 80 proc. dotacji organizatora". Nie ma więc złudzeń, że Kunc możliwość cięcia kosztów widzi przede wszystkim w obszarze zatrudnienia.

Działalność związkowa pozbawia talentu?

- Zarówno związkowcy, jak i inspektorzy PIP wysłali (w sierpniu i październiku) zgłoszenia do prokuratury, której jak na razie jedynym dotychczasowym krokiem jest połączenie obu postępowań. Organizacja związkowa wskazała w nich przede wszystkim na niedopuszczenie przedstawicieli związków do udziału w rozmowach na szczeblu pracodawca - przełożony, odmowę wydania klucza do pokoju związków zawodowych uprawnionym osobom, dyskryminowanie członków związku. Pojawił się w nich jeszcze nowy, lecz najistotniejszy problem: dyrektor Kunc zaczął zwalniać związkowców. Wypowiedzenia dostało już w sumie 10 osób, w tym dwóch członków Komisji Zakładowej NSZZ "S".

Pierwszym ze zwolnionych związkowców był Krzysztof Rzeszutek, chórzysta Opery Bałtyckiej, wieloletni członek "S" i KZ w Operze Bałtyckiej (obecnie na zwolnieniu lekarskim). W ostatnich dniach sierpnia 2017 roku podjął protest głodowy, pozostając jednak w pracy. Według słów Anny Sawickiej był to akt desperacji, próba zmuszenia Warcisława Kunca do podjęcia rokowań ze związkowcami. Rzeczywiście, po 30 godzinach protestu dyrektor zaprosił związkowców na spotkanie. Krzysztof Rzeszutek osiągnął więc swój cel, ale zapłacił za to wysoką cenę - został zwolniony dyscyplinarnie. Spotkanie z dyrektorem nie przyniosło przełomu w sporze między stronami.

Co do samego zarzutu o braku woli spotkania się ze związkowcami, dyrektor Kunc zaprzecza: "Zawsze chcę się spotkać z przedstawicielami związków, kiedy oni chcą się spotkać ze mną" - pisze.

Ponieważ dyrektor zwolnił członka związku pozostającego w sporze zbiorowym, organizacja zyskała prawo do strajków. Dwa kolejne - polegające głównie na planowanych krótkich opóźnieniach w przedstawieniu i wręczaniu widzom ulotek - przeprowadzono podczas wystawiania "Requiem" 28 października oraz 8 listopada, podczas światowej premiery "Sądu ostatecznego".

Prócz Krzysztofa Rzeszutka dyrektor Kunc zwolnił jeszcze dwóch innych związkowców, w tym Annę Sawicką, przewodniczącą KZ NSZZ Solidarność w Operze Bałtyckiej, która w rozmowie z "TS" mówi, że oficjalnie przyczyną jej wypowiedzenia była utrata zaufania i zbyt niski poziom gry: - Tylko że na koniec ostatniego koncertu, który z nim grałam, po solach byłam podniesiona przez pana dyrygenta Kunca. Nic mi nie wiadomo o jakichś wcześniejszych zarzutach wobec mnie - mówi wiolonczelistka, wieloletni pracownik opery, wykładowca, mająca na koncie sukcesy artystyczne i dydaktyczne.

Pracownicy obawiają się kolejnych zwolnień. Mają ku temu podstawy - dyrektor Kunc w listopadzie br. zarządził już jedno przesłuchanie chórzystów, ściągając na nie ekspertów spoza opery. Według relacji pracowników sprawdzana jest nawet umiejętność czytania nut. Artyści są zbulwersowani, ponieważ w ten sposób dyrektor wydaje się kwestionować nawet ich stopnie naukowe czy osiągnięcia wielu lat pracy.

Wiceprzewodniczący KZ "S" Adam Jałoszyński zaznacza, że problem zwolnień dotyczy również innych pracowników: - Pracowało 8 sprzątaczek, zostały 4, zwiększono im zakres obowiązków. Niedawno jedna z pań spadła ze schodów, prawdopodobnie była przemęczona. Pani z inspekcji pracy powiedziała, że w życiu nie spotkała się z takim natłokiem łamania praw pracowniczych i łamania zaleceń inspekcji pracy.

Co dalej?

3 listopada marszałek Mieczysław Struk odpowiedział na rozpaczliwy list związkowców i zaprosił ich na spotkanie. Co ciekawe, zaprosił również "przewodniczącego NSZZ Opery Bałtyckiej w Gdańsku" Jacka Batarowskiego, kierownika orkiestry z nadania Kunca. Problem w tym, że ta organizacja związkowa nie ma nawet KRS. Pracownicy obawiają się, że nowy związek powstał tylko po to, by blokować działania pozostałych.

Na spotkaniu pracownicy usłyszeli głównie obietnice prowadzenia dalszych rozmów z Warcisławem Kuncem. Marszałek Struk zapytany przez "TS" o to, czy zamierza w końcu odwołać dyrektora, zapewnia, że stara się zbierać i konfrontować informacje z obu stron, obiecuje też kolejne spotkania z dyrektorem. "Jestem przekonany, że należy poszukiwać wyjścia z kryzysu na drodze dialogu i wzajemnego porozumienia" - konkluduje.

Tyle że według związkowców tego dialogu nie ma. Adam Jałoszyński: - Nie dostałem jeszcze wypowiedzenia, ale jesteśmy straszeni za udział w akcjach protestacyjnych. Pan dyrektor nie słucha naszych argumentów ani argumentów naszych prawników. Zarzuca nam, że strajki są nielegalne, ponieważ nie osiągnęliśmy pewnego etapu sporu zbiorowego. A my go usilnie informujemy, że strajki nie odbywają się z racji sporu zbiorowego, tylko w związku ze zwolnieniami pracowników związkowych pod ochroną, biorących udział w sporze zbiorowym. Pan dyrektor wykazuje jednak cechy myślenia magicznego. W debacie w programie III telewizji jego pierwsze słowa brzmiały: "ja nie jestem w sporze zbiorowym". Jak rozmawiać z człowiekiem, który wypiera pewne rzeczy? - pyta retorycznie związkowiec.

Pytania o możliwą interwencję wysłaliśmy także do ministerstwa kultury. Jego urzędnicy w odpowiedzi wyrażają zaniepokojenie i informują o wystosowaniu pisma do marszałka z prośbą o "wyjaśnienie sytuacji oraz podjęcie stosownych działań". Zaznaczają również, iż to organizator instytucji kultury (w tym przypadku marszałek) ma kompetencje do podjęcia interwencji, będąc organem nadzoru nad instytucją.

W Operze wciąż trwa spór zbiorowy, sprawa trafiła pod obrady WRDS. Anna Sawicka, której okres wypowiedzenia nadal trwa, jest już po pierwszych rozprawach w sądzie pracy. Wcześniej zwolniony Krzysztof Rzeszutek również walczy w sądzie o przywrócenie do pracy.

***

Opera bez artystów to pusty twór

Z Krzysztofem Doślą, przewodniczącym Regionu Gdańskiego "S", wspierającego Komisję Zakładową "S" Opery Bałtyckiej, rozmawia Anna Brzeska:

Pojawiły się w mediach glosy, że obecna sytuacja w Operze Bałtyckiej to nie wina dyrektora, lecz marszałka Struka, ponieważ dotacje dla opery są wciąż zbyt niskie...

- To nie do końca tak. Pan marszałek jest odpowiedzialny przede wszystkim za działania dyrektora, które ten podejmował, a które powodowały eskalację konfliktu i w żaden sposób nie przybliżały żadnej ze stron do rozwiązania go. Uważam, że właściwy departament urzędu marszałkowskiego powinien na bieżąco monitorować sytuację. Te działania były co najmniej niewystarczające. Zabrakło osoby reprezentującej organ nadzoru, która powiedziałaby dyrektorowi: "panie dyrektorze, przekracza pan granicę, której nie powinien pan przekraczać". Bo ta instytucja bez pracowników, bez artystów funkcjonować nie może. Opera bez artystów to pusty twór, do którego nie da się przyciągnąć widzów. Poza tym opera, wokół której narasta atmosfera niepokoju i konfliktu, nie będzie funkcjonować właściwie.

Oczekują państwo odwołania dyrektora? Co jeśli tak się nie stanie?

- Żądamy zaprzestania zwolnień i łamania praw pracowniczych, wycofania wypowiedzeń udzielonych członkom związku. Chcemy, aby te działania, które podejmował dyrektor, zostały ukrócone. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie bez decyzji personalnych tu się nie obędzie. Odbieram to tak, że pan dyrektor ma problem ze zrozumieniem pewnych treści, które są mu przekazywane, albo rozumie je w taki sposób, który akurat nie służy rozwiązaniu tego problemu.

Sprawy pracowników są już w sądzie pracy. Będziemy pilnowali, by przebiegały sprawnie. Nie możemy pozwolić, by bezprawnie wypowiadano umowy związkowcom, którzy są chronieni z ustawy o związkach zawodowych. Poza tym powody tych wypowiedzeń są nieprawdziwe.

Wiemy, że pan dyrektor prowadzi przesłuchania członków chóru. Co w ten sposób chce oceniać? To tak jakby poddawać profesora Kunca przesłuchaniom, by stwierdzić, czy należy mu się tytuł profesorski. Z tym panem strasznie trudno prowadzić jakikolwiek dialog, jeżeli prowadzi działania, które są całkowicie bezprawne.

Są już jakieś informacje, co dalej z postępowaniem prokuratury?

- Dochodzenie w sprawie naruszeń prawa prowadzi w tej chwili policja. Wnioskowaliśmy do ministra sprawiedliwości, żeby objął te postępowania osobistym nadzorem, by było to postępowanie prokuratorskie. Uważamy, że sprawa jest na tyle skomplikowana, że zasługuje na taki tryb. Poza tym PIP wszczął już nowe postępowanie w operze. Czekamy na wyniki kolejnej kontroli. Zakładam, że będzie kolejny wniosek do prokuratury.

Pan dyrektor zdaje się jednak wychodzić z założenia - jak w dawnej Polsce szlacheckiej - że wnioskami i decyzjami instytucji można podbić sobie płaszcz. Mam nadzieję, że znajdzie się jakaś instancja, która to ukróci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji