Artykuły

Lowe: Zawadzka

W roli jest zawsze sto procent rolą, nigdy jakąś półprywatną sobą, nie zatrzymała się w Stanisławskim na pierwszym tomie - a to oznacza, że jest zawsze inna. Chociażby w jednym przebiegu zagra ci ze trzy postaci albo trzy płci naraz i się nie pogubisz, którą jest w tej chwili

"Rodzeństwo" Bernharda tylko po polsku się tak nazywa, w oryginale brzmi "Ritter, Dene, Voss", nazwiskami aktorów, których autor chciał w obsadzie i żeby nie było szansy obsadzić mu innych. Tytuł jest obsadą. Ritter i Dene, w tekście też aktorki, w realu podobno się nie znosiły, albo przynajmniej rywalizowały. Jedna próbowała drugą, mówiąc po angielsku, upstage, pokonać na scenie. Bernhard trochę dla śmieszków, a trochę złośliwie każe mówić starszej: "Ja w ogóle nie jestem żadną aktorką / chciałam tylko być wśród ludzi / tylko dlatego / może jakieś niewielkie zdolności". Ale to jest jeszcze nic, bo potem jej daje kwestię na temat tej drugiej: "Twój przypadek jest zupełnie inny / autentyczna aktorka całkowicie świadoma / z największymi aspiracjami / Jesteś dużo lepsza ode mnie".

Wiele aktorek mogłoby powiedzieć "dużo lepsza jesteś" koleżance ze Starego, Małgorzacie Zawadzkiej, która - choć to dziwnie i nieprecyzyjnie zabrzmi - w pewnym sensie jest najlepsza. Ale nie że od tej albo tamtej lepsza, bo w Starym Teatrze jest tyle talentów, że ciężko by robić ranking; "najlepsza" dlatego, że przebija nawet samą siebie, samej sobie robi upstage. W roli jest zawsze sto procent rolą, nigdy jakąś półprywatną sobą, nie zatrzymała się w Stanisławskim na pierwszym tomie - a to oznacza, że jest zawsze inna. Chociażby w jednym przebiegu zagra ci ze trzy postaci albo trzy płci naraz i się nie pogubisz, którą jest w tej chwili (por. Triumf woli i Bitwa warszawska).

Aktorka żyleta, aktorka petarda, aktorka torpeda. Tak o niej mówią reżyserzy, nie wiem, czy publicznie, ale od tego ja jestem, żeby kolportować plotki. Nosicielka takiego talentu, że aż trochę się jej boję. Nie podszedłbym, ale kiedyś w Łaźni zgubiła torebkę, dając mi powód do bycia rycerzem. Artystki gubią, ja znajduję i oddaję, będzie o tym szerzej w dalszej części cyklu "Lowe".

Wiem ze sceny i z Fejsa, że lubi i umie robić sobie jaja. Aktorka jaja. Nie napiszę, że "aktorka śmieszka", bo to by nie oddało kalibru problemu. W "Pawiu królowej" (tekst Masłowskiej, reżyseria Świątka) ona i Paulina Puślednik "robią widzom wieczór", dzięki nim jest śmiesznie do zerwania przepony, a Masłowska albo bawi, albo nie istnieje.

Dwa razy w życiu myślałem, że niemetaforycznie umrę ze śmiechu, i za każdym razem przez nią! Gdy w blogach.pl stawia pytanie swojemu fatygantowi, nakładając szminkę: "Ej, a są u was geje we wsi?", oraz gdy w "nie-boskiej" [na zdjęciu] Strzępki wrzeszczy całe trzy minuty, wyjaśniając potem, że "dają mi tu oglądać dramaty brutalistów przez tydzień".

Dla każdego aktora wystąpić u Strzępki znaczy: będzie grane, znaczy: się pokażę. Bo spektakle tej artystki stoją na aktorach, a jej spektakle krakowskie stoją na Zawadzkiej. Gra w nich bardzo po brechtowsku, metateatralnie, jest sto procent rolą i więcej niż rolą. W "Triumfie woli" jest kobietą i kimś jeszcze więcej: fa'afafine!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji