Artykuły

Axer i sprawa korzeni

1.

Do teatru Axera nie chodziłem. Kiedy przeżywał okres świetności, budowałem zamki z klocków i stawiałem babki piaskowe. Później wszystko się odwróciło: zacząłem mówić grubym głosem i z bezczelną pewnością siebie, tymczasem Teatr Współczesny prządł coraz cieniej. Rzec by można, że nasze - teatru i moje - najlepsze lata przypadły na ten sam okres.

Dziś jednak myślę, że Erwin Axer tworzył teatr, do którego chciałbym chodzić. Jako reżyser był nienachalny, ukryty za aktorem i tekstem. Pod koniec jego pracy na Mokotowskiej niektórzy nazywali go staroświeckim, a słysząc o Teatrze Współczesnym wydymali wzgardliwie wargi. I do nich należy zwycięstwo, mają czego chcieli. Obecni artyści teatru tworzą zgodnie z posłaniem Baudelaire'a: żyć i umrzeć przed lustrem. W teatrze kwitnie podglądactwo, narcyzm, ekshibicjonizm.

2.

Axer podkreśla, że orędownikiem i inspiratorem jego książki był Jerzy Timoszewicz. Istotnie, nie raz słuchałem w "Pamiętniku Teatralnym" tubalnych tyrad wynoszących pod niebiosa zalety Axerowego pisarstwa. Być może właśnie Timoszewicz zaraził mnie Axerem-pisarzem, tak jak niegdyś zaraził mnie namiętnością do eseistyki Stempowskiego, sam chyba zarażony przez Profesora. Z czego wynika wniosek, który będzie w tym artykule jeszcze przywoływany, mniej lub bardziej jawnie. Powiedzmy to tak: w czasach śmiercionośnej epidemii immunologia kultury polega na tworzeniu anty-epidemii, paradoksalnie, jak na to słowo, życiodajnej. Zatem w rzeczy samej uwagi te krążą wokół nosicieli bakcyla.

3.

Z Erwinem Axerem zetknąłem się raz jeden, przez chwilę. Było to właśnie w "Pamiętniku Teatralnym", ostatniej może redakcji, gdzie wpada się od czasu do czasu pogadać bez zobowiązań i specjalnych interesów.

Dygresja konieczna i pozorna: "Pamiętnikarze" żyją po swojemu i wszyscy - licząc z najmłodszym Markiem - są przedwojenni. Jednak omyliłby się ten, kto by sądził, że cierpią na urojenia. Przeciwnie, to kwestia wyboru pozwalającego zachować dystans i miarę rzeczy. Jedynym przedmiotem, który przywędrował do nich z przyszłości, jest szklanka koktajlowa, którą ktoś wyniósł z hotelu Forum, podobno ja. Lecz szklanka owa służy celom sprzecznym ze swym przeznaczeniem. Wypełniana bywa wodą mineralną albo napojem jabłkowym. Leon Schiller z portretu wykrzywia się na nią ironicznie. Ale i szklanka w Pamiętniku jest ironiczna.

Ilekroć zachodzę do Pamiętnika, a czynię to zwykle po drodze, zmierzając z Nowego Miasta do swojej macierzystej redakcji na Saską Kępę, spostrzegam widomą względność czasu. W dwóch nieodległych miejscach toczą się dwie odległe historie. Problem mostu nie wyczerpuje się na rozwiązaniach komunikacji miejskiej.

4.

Zatem dnia któregoś zobaczyłem w "Pamiętniku Teatralnym" Erwina Axera. Dzień był ciepły, wiosenny. Może wczesnojesienny. Axer przyszedł bez płaszcza, w samej marynarce, bardzo eleganckiej. Mówił, że był "we Wiedniu". Właśnie stamtąd wrócił. Witając się, wymieniliśmy jakieś zdanie o Bernhardzie. To wszystko. A jednak zostało mi w pamięci coś znacznie ważniejszego, niż to kurtuazyjne spotkanie: moment zetknięcia się z cudzą pamięcią, przekroczenie granic, do uznawania których nas przyuczono, uobecnienie w żywej postaci czasów i miejsc, które dzięki Axerowi i "Pamiętnikarzom" należą do przeszłości trwalszej i odleglejszej, niż by to mogła objąć ich fizyczna biografia, a które ode mnie - jeśli tylko zdołam podjąć ich wezwanie - żądają przeniesienia w przyszłość, więc związania się z nimi. Słowem, dostrzegłem wtedy istnienie niepodzielnej i nieprzerwanej struktury, rosnący kształt palimpsestu. Który by chciano zubożyć, zrównać z zarobaczoną ziemią. A skoro tak, to zagrożeni perspektywą wykorzenienia, zarażeni wykorzenieniem, jesteśmy obarczeni wysiłkiem konstytuującym obszar ciągłości. Ze świadomością, że budowanie palimpsestu jest wyborem, który poza współbyciem niczego nie obiecuje, domagając się w zamian trudu bez nadziei na kres.

5.

Inaczej mówiąc, istnieje dylemat wyboru wewnętrznej ojczyzny. Może zresztą ten dylemat polega na tym, że nie ma innej ojczyzny, jak tylko wewnętrzna. Kiełkują w nas ziarna pamięci. Wyrasta z nich drzewo. Żyjemy w jego cieniu. W istocie więc pojęcie ojczyzny bardziej należy do czasu niż do przestrzeni. Aleje i parki, powiada Proust, są ulotne. Odnajdujemy je w czasie. I proustowska jest świadomość Axera, gdy pisze o Baden, miejscu swego dzieciństwa: "Jeżdżę tam dość często, bo jedyne to miejsce mojego dzieciństwa, gdzie mogę bywać. Chodzę wokół domu w ogrodzie nad rzeką. Nic się tam prawie nie zmieniło. Pani Loibl przeszła na emeryturę i przeniosła się na pięterko nad sklepem, a potem umarła. Dozorca też umarł. Mój przyjaciel Poldi padł na wojnie. O tym dowiedziałem się później. Pod mostkiem pstrągi stoją tam, gdzie stały. Pra - i praprawnuki tamtych pstrągów. W głębi Helenentalu wielkie ogrody opustoszały i zarosły. Są bardzo piękne. Dom przy Pergerstrasse znowu pomalowali na brudnoliliowy kolor. Źródła dalej pachną siarką. Lubię ten zapach. W parku jest hotel, kort tenisowy i tysiące róż. Po stawie pływają kajaki. Wszystko jest jak kiedyś i nic nie jest jak kiedyś".

Ojczyzna mieszka w stylu, który jest świadomym gestem wyboru. Ziomek Axera, Stanisław Jerzy Lec, powiedziałby: myślę, że jestem.

6.

Skoro już przyszedł mi w sukurs nieuczesany Lec, chcę powiedzieć, że nie znajduję do czytania ciekawszych autorów od tych, którzy noszą w sobie wielość kultur. Jak Vincenz, Iwaszkiewicz, Kuśniewicz, Stempowski, Miłosz. Noszą z pochodzenia lub przez bytowanie w obszarach pogranicza. Wiąże się to u nich z rozluźnieniem namiętności narodowych, z ciekawością innych, z tolerancją i tym szczególnym rodzajem mądrości pełnej dystansu, która naciąga jak napar z ziół, tym bardziej esencjonalny i lepszy, im ziół większa rozmaitość. Podkreślił to gdzieś Kuśniewicz, gdy mówił: "Jestem człowiekiem trzech kultur, bo moja babka była więcej niż pół krwi Francuzką i od dziecka byłem też pod silnym wpływem kultury francuskiej, no, a z drugiej strony ta austriacka. W rezultacie czułem się obywatelem świata raczej, nie związanym z polskim podwórkiem. Jest więc w tym trochę kosmopolityzmu, jeśli tak to można nazwać, choć to słowo nie jest dobrze widziane, bo kosmopolityzm - w odróżnieniu od internacjonalizmu - jest rzeczą karygodną, ale niemniej coś w tym jest: to znaczy ja się dobrze czuję w różnych krajach."

Problem jest niebagatelny, zwłaszcza w sytuacji, gdy gorset ojczyzny, tej geograficznej i tej mitycznej, uwiera. Odnaleźć ojczyznę wewnętrzną znaczyłoby odejść z ringu, na którym sczepiają się nacjonalizmy. W tym sensie rozumiem kosmopolityzm Kuśniewicza - jako wspólnotę ludzi bardziej niż nacji, która jest wspólnotą skłonną do zamknięcia. Więc, powiedzmy, wiersz Nuchima Bomse w tłumaczeniu Miłosza, dialogi lwowskie Vincenza, esej berdyczowski Stempowskiego...

7.

Piszę o tym, bo książka Axera przekracza problematykę teatralną i nie czytałem jej tak, jak się czyta książkę o teatrze. Prawdę mówiąc, teatralia czytam niechętnie, są ciasne. Skupione na swym przedmiocie, teatrze, nie mają oddechu w myśleniu, w ustanawianiu kontekstów. Szczególnie tym ograniczeniem grzeszą książki pisane przez praktyków teatru, aktorów, reżyserów, scenografów. Nawet tak chwalone eseje Jana Kosińskiego nie oparły się czasowi, i z małymi wyjątkami, dokumentują jedynie stan niegdysiejszej publicystyki, jej najlepszych przejawów. A pamiętniki, wspominki teatralne? Na ogół to parę anegdot więcej, lepiej lub gorzej spisanych, czasem cudzą ręką. Zaczynam żałować czasu dla tomów, z których tak mało wynika. Wolę te pięć, dziesięć książek, które trzymam pod ręką i do których stale wracam. Faktem jest, że teatraliów wśród nich nie ma.

Dwie poprzednie książki Axera, "Listy ze sceny" i "Sprawy teatralne", należały do teatraliów klasycznych, to znaczy zamkniętych w swoim temacie, nie takim przecież istotnym, gdy idzie tylko o gatunek sztuki najbardziej ze wszystkich podległy prawom przemijania. Tymczasem "Ćwiczenia pamięci" są książką, która nie mieści się w żadnych szufladkach. Ani to pamiętnik, ani wspomnienia, ani felietony, ani eseje. Raczej wszystkiego po trochu, chociaż trudno znowu postawić zarzut pomieszania materii. Axer ma osobny styl. Nie śmiem wątpić o jego wartościach literackich. Przeciwnie - one właśnie mnie w książce pociągają, zwłaszcza, gdy nadają tekstom - drukowanym przecież w "Dialogu" na prawach felietonu - charakter małej prozy, jak choćby w opowiadaniu (nie widzę innej możliwości nazwania) "Słonie". Oczywiście, tematyka teatralna pojawia się u Axera raz po raz, ale nie jest celem samym w sobie, jest pretekstem pisarskim, punktem wyjścia, anegdotą, spod której wyziera przewrotne, ironiczne uogólnienie. Bo Axer pisze z dystansem, jest wolny od porachunków, namiętności, sporów środowiskowych czy innych. Jednak zawsze trafia w sedno rzeczy, daje pointę bezbłędną, choć wieloznaczną.

Właśnie: to, co napisane wprost, jest jest u Axera historyjką zabawną lub melancholijną. Ale to, co zasugerowane, zamknięte w skrócie myślowym, metaforyczne lub zrównoważone ironicznym kontrapunktem - to wszystko tworzy smak tej książki. Nawet technika narracji ma tu swoje znaczenie. W którymś miejscu Axer pisze: "Z Wiednia do Lwowa jedzie się przez Kraków". Czas historyczny anegdoty należy do przeszłości, jakaś historia wydarzyła się w dzieciństwie. Ale istotny rodzaj czasu kryje się w narracji, która na chwilę przyjmuje czas teraźniejszy. Jakby nic się nie zmieniło. Bo też w pewnym sensie nic się nie zmieniło. Była już mowa o tym, że ojczyzna wewnętrzna mieszka w stylu. Styl jest sposobem obrania tej ojczyzny, dlatego albo odnosi się do czegoś, służy czemuś, albo jest grą form, językiem autotelicznym, jak się to zdarza w nowej prozie. I ten dramat wyobcowania, wykorzenienia i tęsknoty za swoją glebą Axer stale podkreśla. Może najpiękniej czyni to w anegdocie o spotkaniu z Arthurem Millerem, który wybiera się do Radomyśla, skąd pochodzili jego przodkowie i gdzie się urodził. Problem jednak polega na tym, że we wschodniej Europie leżą trzy miasteczka o tej nazwie: na Ukrainie, na Morawach i w Polsce. Jedyną osobą, która mogłaby podać ścisłe informacje w tej mierze, jest ojciec Millera. Ma siedemdziesiąt parę lat i niewiele pamięta. Miller pyta: Tato, tato, gdzie jest Radomyśl? Radomyśl? - powiada ojciec - Radomyśl, synu, jest tam... tam - i pokazuje w kierunku oceanu za oknem.

I te właśnie, a nie teatralne pytania, wydają mi się w książce Axera istotne. Stąd tyle im miejsca poświęciłem, idąc zresztą krętymi ścieżkami. Móc sobie odpowiedzieć, skąd jesteśmy, umieć określić na mapie swój Radomyśl, porzucić go i porzuconego nie opuszczać, choćby nawet za inne przyszło wybrać się morze - to punkt, wokół którego krąży Axer. Dlatego nie postawię jego książki na półce z teatraliami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji