Artykuły

W królestwie pamięci

"Miasteczko, w którym czas się zatrzymał" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Małgorzata Bogajewska w Teatrze Powszechnym "Miasteczko, w którym czas się zatrzymał" ujęła w metaforę kina. W filmie, tak jak w opowieściach Bohumila Hrabala, historie noszą w sobie ludzie.

Widzowie razem z narratorem (Marek Bogucki) wkraczają do opuszczonego kina. Na widowni siedzą zastygłe postacie Hrabalowskiej prozy. Kino to miejsce, w którym, jak w tytułowym miasteczku, czas się zatrzymał. To królestwo pamięci: film rejestruje przecież to, co już się wydarzyło. Żywy plan wspomagają projekcje, stylizowane na film archiwalny.

Kilkoro aktorów Teatru Powszechnego w rolach bohaterów Hrabalowskich wspomnień wypadło znakomicie, zwłaszcza w epizodach. Masza Bauman połączyła w sobie dziwkę i pielęgniarkę - obie podnoszą na ciele i duchu. W pięknym poetyckim finale w hojnym darze odsłania przed umierającym starcem piersi. Gabriela Sarnecka cudownie ocaliła godność niewiasty, która nadużyła alkoholu. W pościelowym barłogu potrafiła z pęt kiełbasy owiniętych wokół szyi zrobić szal arcyksiężnej. Zupełnie nowe oblicze pokazał Jacek Łuczak. Jako miłośnik technologii i motoryzacji, łączący obie pasje w cotygodniowym rozmontowywaniu motocykla, smutną twarzą pointował wariactwa stryja Pepina w wykonaniu Jana Wojciecha Poradowskiego.

Aktorom pomogła inscenizacja. Bo przedstawienie zawiera w sobie jeszcze kilka pomysłów naprawdę zawadiackich. Rewelacją jest scena gimnastyczno-muzycznej pochwały miejscowego browaru. Panie siedzą dookoła stołu i trzymają na nim nogi. W rytm walenia w bęben podskakują na siedzeniach i krzyczą "Oj!". Panowie prężą się na estradzie; kostiumy z epoki odsłaniają ich łydy. Kończą sekwencję gromkim odkrzyknięciem i upuszczeniem na podłogę Artura Zawadzkiego. To piękne - bo absurdalne. Podobnie jak potrząsanie mamusią narratora (filigranowej postury użycza jej Magdalena Dratkiewicz), którą podnosi na nogi stryj Pepin.

Kontrastuje z tym nieporadność innych fragmentów spektaklu. Nużą monotonne powtórzenia planów: z tyłu aktorzy wciąż tłoczą się w scenach zbiorowych, z przodu ciągle ustawiają się w linii prostej. Nie sposób wybaczyć gonitw w stylu show Benny'ego Hilla. Ale łatwo je zrozumieć: to sposób reżyserki na humor "Miasteczka, w którym czas się zatrzymał".

Same w sobie anegdoty Bohumila Hrabala nie mają pointy. Śmieszą dlatego, że są podane w ogromnej ilości. Po chwili masa krytyczna głupstw zostaje przekroczona; zaczynamy chichotać. Ale reżyserka, zamiast pozwolić płynąć rzece gadulstwa, pocięła tekst na epizody, sztucznie dzielone ciemnością. Porządkują je dodane do Hrabala sztuczne pointy: głośna muzyka, gwałtowny ruch. To niedobry sposób. Arcyśmieszna anegdota o szopie praczu jako sposobie na nudę w spektaklu zupełnie nie bawi. Bo opowiadając ją Poradowski jako stryj Pepin co i rusz wali w stół. Wtedy Bogucki zrywa się i biega dookoła. Po trzecim powtórzeniu widownia zapomina o historyjce, przyzwyczaja się do hałasu i zaczyna usypiać. A szop - gdzieś umyka. Trzeba go złapać. Bo warto. Bo tu tkwi sposób na nudę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji