Artykuły

"Ślub"

"Ślub" Witold Gombrowicz w reż. Anny Augustynowicz Koprodukcja Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu i Teatru Współczesnego w Szczecinie na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Fanny Kaplan na swoim profilu FB.

Anna Augustynowicz przyzwyczaiła widzów do swojej estetyki, do precyzji inscenizacji, ascezy środków i koronkowej roboty w warstwie pracy reżyserki z aktorami. Tak jest i tym razem, jednak to, co mogło irytować w dość niedawnym wystawieniu "Edwarda II" Marlowe'a, czyli oszczędność działań teatralnych i skupienie na tekście (choć w "Edwardzie II" dodatkowo powierzenie głównej roli Janowi Peszkowi uważam za błąd obsadowy), w "Ślubie" staje się zabiegiem, który wydobywa z tekstu Gombrowicza dość zaskakujące sensy.

Scenografia Marka Brauna jest jak zawsze sprowadzona do niezbędnego minimum. Wielki stół, kilka krzeseł, zaledwie parę rekwizytów, konfesjonał, schody donikąd i wisząca nad sceną pojedyncza czerwona żarówka. W takim otoczeniu odgrywa się dramat Henryka - ni to powracającego w rodzinne strony żołnierza, ni to oniryczny sen snuty podczas wojny.

Role - rewelacja! Dotyczy to każdego z osobna. Ignacy (Grzegorz Młudzik) jest czułym, ale żądnym posłuchu i bezwzględnego szacunku Ojcem/Królem, świadomym swego starzenia i przeczuwającym zbliżający się upadek. Jego bezradność bywa groteskowa, jakby stary mężczyzna chwytał się swej dominującej pozycji ostatkiem sił, a jednocześnie rozdzierająca - Ojciec/Król po detronizacji jest bezradny i oszołomiony. Katarzyna (Joanna Matuszak) jest rozdarta pomiędzy uczuciami do syna a schematami językowymi ustanawiającymi ją w roli matki - stąd jej przyklękanie, rozpościeranie ramion, powtarzanie frazesów o miłości macierzyńskiej przetykane urywanym religijnym zaśpiewem: "Alleluja!" - bo takie jest polskie macierzyństwo, wyniesione do rangi dogmatu, poddane sakralizacji, poświęcające się, bełkoczące te same formułki o syneczku, złotku, skarbie, słonku, no i oczywiście o jedzeniu, bo "naturalnie trzeba coś zagryźć (...) w ten mig naszykuję (...) czym chata bogata, tym rada".

Władzio (Jędrzej Wielecki) i Mania (Magdalena Maścianica) - mały offtop, skądinąd aktorzy o bardzo ciekawej i nieoczywistej urodzie - dwa wyobrażenia młodości, seksualności, dwa obiekty pożądania, co Augustynowicz przenikliwie uwypukla podobieństwem szaroburych, szkolnych strojów. Oboje zawieszeni są między dojrzewaniem a dojrzałością. Mania jest pierwiastkiem żeńskim, skrytym i uprzedmiotowionym wręcz dosłownie, bo jest i Księżczniczką, i Służącą. Jest w niej i bezwolność wyobrażonej narzeczonej pokornie czekającej na powrót Henryka z wojny, i tajemnica, bo Henryk nie pojmuje jej kobiecości, którą Mańka skwapliwie skrywa za szeregiem wyuczonych gestów, za wielokrotnie nakładanym ślubnym welonem. Władzio to męskość i chłopięcość jednocześnie - nonszalancja i ciągłe powtórzenia, że mu wszystko jedno; witalność, odwaga bycia tu i teraz, pewna bezrefleksyjność, jakby Władzia porywał prąd sił życiowych i brak zakłopotania, bo Władzio wie, że w Henryku rodzi się zazdrość, Władzio jest świadomy swej seksualności, czy wręcz tego, że jest projekcją Henrykowego pożądania. Ta para kapitalnie rozgrywana jest w konstelacji z Henrykiem, ale także jako dalekie echo postarzałych rodziców bohatera.

Pijak (brawurowa rola Arkadiusza Buszko) to ogolony na łyso, przypakowany dziarski chłopak w watowanej kurtce nazywanej w latach 90. flekiem i wysokich, sznurowanych glanach. Mniej w nim współczesnego ONR-owca, więcej zbuntowanego skinheada. To doskonały trop. Augustynowicz trochę uwspółcześnia jego rolę, osadza ją w kontekście społecznym i politycznym, robi to nienachalnie, ale jednocześnie bardzo precyzyjnie lokuje element wywrotowy w neonazistowskiej subkulturze, nie w przebranych w garnitury, koniunkturalnych i fantazjujących o przejęciu władzy współczesnych faszystach będących raczej grzecznym pieskiem populistycznej prawicy. Powiem też szczerze, że dla mnie - jako osoby, której dzieciństwo przypadało właśnie na lata 90. - było to spojrzenie nie tylko celne, ale na swój sposób pełne nostalgii. Pijak jako skinhead jest żywą tkanką polskiej duszy, mrocznym id, ale niepozbawionym romantycznego rysu buntownika. Tak jak Henryk, trochę - i indywidualnie, i społecznie - za tym Pijakiem tęsknimy, trochę się go boimy. Wypieramy go i pragniemy nim być jednocześnie. A Buszko jest przy tym wywrotowcem, który gestem swojego palica wbija klin w święty obrazek, na którym matka z ojcem, poświęcenie i surowa hierarchia stoją razem z ukochanym synem-dziedzicem i jego narzeczoną, uosobieniem skromności i wierności.

W końcu Henryk! Grzegorz Falkowski, związany z Teatrem Powszechnym w Warszawie, po prostu błyszczy. Rozlicza się ze swoją rodziną, przeszłością, narzeczoną, pożądaniem, czy raczej homoseksualną fantazją erotyczną uosobioną we Władziu, w końcu z Pijakiem, który w spektaklu Augustynowicz jest oczywiście mrocznym alter ego Henryka.

Henryk jest także demiurgiem, reżyserem spektaklu, który krąży po scenie, przestawia aktorów dramatu z miejsca w miejsce, by wyciągnąć ołówek z kieszeni i dokonać skreśleń w tekście.

I w tym właśnie znajduję najciekawszy rys inscenizacji Augustynowicz.

Gombrowicz się zestarzał. Nie ma co z tym polemizować. Dla pokolenia mojego, czy pokoleń młodszych "Ślub" nigdy nie będzie miał siły tej, którą miał w kanonicznej inscenizacji Jerzego Jarockiego, którą oglądała publiczność w dużej mierze doświadczona tragedią II wojny światowej i opresyjnością PRL-u. I - na marginesie - miejmy nadzieję, że tej siły już nie odzyska.

To, co najciekawsze u Augustynowicz to skojarzenia jawnie Freudowskie, by nie powiedzieć wręcz, że Henryk jest na poły reżyserem spektaklu, na poły odgrywa coś pokroju ustawień Hellingerowskich (abstrahuję tu oczywiście od tego, co sądzę o psychoterapii w wersji alt-medowej).

Całość jednak nie porywa. Jest to perfekcyjnie postawiony spektakl, który grzęźnie w Gombrowiczowskiej formie. Dla wielu będzie to pewnie herezją, ale trudno. Augustynowicz tropem psychoterapii otwiera sobie bardzo ciekawą furtkę w interpretacji dramatu, ale zatrzymuje się gdzieś w połowie. Trudno właściwie ocenić, czy ta ostrożność wynika z obaw przed spłyceniem wymowy tekstu, czy wiąże się jednak z pewnym uwięzieniem w języku Gombrowicza, który na scenie nie robi już większego wrażenia, a przynajmniej nie po przetwarzanym i bezustannie remiksowanym Brechcie, performatyce, eksperymentach z nowymi mediami itd. Nie chodzi tu o inscenizację, bo nie jestem wielką fanką współczesnych zabiegów, które rezygnują z narracji, hybris, anagnorisis, katharsis i wszystkich klasycznych elementów, które czynią spektakl wstrząsającym na rzecz stworzenia nowej (z reguły niezbyt udanej) formy, która staje się bardziej muzealną instalacją niż zmierzeniem się z najważniejszymi zagadnieniami stojącymi od tysięcy lat przed ludzkością (a te zawsze lepiej wypadają w formie narracyjnej, o ile reżyser ma warsztat i tego nie sknoci). Sądzę, że Gombrowicz po prostu się trochę wypalił. Rozmawiałam zresztą o tym ze znajomymi i mają podobne wrażenia. Padła nawet hipoteza, że jest to dramat, który należy raczej rozpatrywać jako świadectwo problemów i zagadanień ważnych dla pewnej formacji intelektualistów i awangardystów połowy XX wieku. W wieku XXI "Ślub" to niestety trochę ramota. I nie pomaga fakt, że wiele działań scenicznych jest tu upchniętych w gadaninie Henryka. W XXI wieku ciężko jest zaakceptować fakt, że aktor opowiada o tym, co się dzieje na scenie. Naprawdę wiele się w tej kwestii zmieniło.

Spektakl uważam zatem za bardzo udany. Reżyseria oszczędna, role poprowadzone z chirurgiczną precyzją, pięknie zaakcentowany Freudowski aspekt relacji między bohaterami, dość konserwatywna i minimalistyczna estetyka (not my favorite, bo jestem pokoleniem Mtv, ale umiem docenić, jeśli jest dobrze zrobione). Niestety grzęźnie to w skostniałym tekście i to niemiłosiernie.

Strzałów zatem nie będzie.

Ale zachwytów też nie.

Jest zacnie i stabilnie. Na pewno warto ten spektakl zobaczyć.

*

"Ślub"

Witold Gombrowicz

reż. Anna Augustynowicz

Koprodukcja Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu i Teatru Współczesnego w Szczecinie

Premiera: 10 września i 21 października 2016

Spektakl obejrzany w ramach Festiwalu Boska Komedia w Krakowie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji