Artykuły

Teatr totalny

"Golem" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Michał Centkowski w Newsweeku.

Najnowsze przedstawienie Mai Kleczewskiej jest doświadczeniem niezwykłym. "Golem" nie jest właściwie spektaklem, to raczej artystyczna instalacja, w której uczestniczymy na własnych warunkach. Sami decydujemy, kiedy w ten świat wchodzimy i kiedy go opuszczamy. Co nie znaczy, że twórcy nie proponują nam opowieści. Rozpisany na wiele głosów przejmujący lament Kleczewskiej i Łukasza Chotkowskiego składa się w wielką i poruszającą opowieść dzieci Holokaustu o pamięci. "Nad tym miejscem nie sposób zapanować. Nic ma specjalnego sensu próbować opowiadać po kolei, jak powstawało dzień po dniu, rok po roku tłumaczy Jerzy Walczak, trochę kapłan, trochę reżyser, trochę mistrz ceremonii. Od kiedy przekonałem sam siebie, że można ratować i naród zamordowany, wiedziałem, że to miejsce musi powstać, wiedziałem, że umarli nie mogą mówić za umarłych, że żywi ustąpią miejsca zmarłym i będą ich rzecznikami, że nie będzie żadnej sfery milczenia".

W pierwszej chwili ogromna sala telewizyjnego studia przypomina nieco zakład dla obłąkanych albo galerię sztuki współczesnej wypełnioną dziwnymi rupieciami: szpitalne łóżko, lampy, mikrofony i krzesła porozstawiane po kątach. A między nimi mechanicznie poruszają się, ubrani współcześnie, acz nieco ekstrawagancko, aktorzy czy raczej performerzy. I opowiadają historie: kolejno, czasem równocześnie, głośno i szeptem, w skupieniu, nerwowo, z ironią albo emfazą. Joanna Przybyłowska opowiada o babci ratującej rodzinę w czasach getta, Marek Węglarski ze szpitalnego łóżka tłumaczy, jak to jest być gotowym na umieranie, Barbara Szeliga jest matką, która widziała śmierć swojego dziecka zastrzelonego przez gestapowca, a Henryk Rajfer jako podstarzały komediant oswaja lęk, dowcipkując o antysemityzmie. Jest jeszcze młoda Żydówka przygarnięta po wojnie przez polską rodzinę i gwałcona przez nowego ojczyma w przejmującej interpretacji Małgorzaty Gorol.

Aktorzy właściwie nie tworzą postaci, są raczej nośnikami opowieści, mówią we własnym imieniu, dając świadectwo. A jednak najbardziej przejmujące jest to, że wszystkie te głosy zlewają się w jeden hipnotyzujący i pochłaniający chaos. W końcu dociera do nas, że jesteśmy w wielkiej sali prób Teatru Żydowskiego, subtelnie przetworzonej przez Wojciecha Pusia. Trwa niekończąca się praca z pamięcią. "Żyd nie jest zdolny do zemsty. Nic umie podsycać w sobie gniewu. Zapala się, wypala. Dzieci, dzieci... Dzieci moje, wnuki moje, czy wy mnie słyszycie? Zawsze tak było, zawsze tak będzie. Urodziłam się jako Żydówka, żyłam jako Żydówka i umrę jako Żydówka" w poruszającym finale zwraca się do publiczności Gołda Tencer, gospodyni tego miejsca, strażniczka pamięci. Są w tym spektaklu dwa golemy. Jeden dawny, zaczerpnięty z legendy, z czarnym, nieludzkim obliczem, grany przez Piotra Siereckiego, przemyka nieustannie gdzieś między bohaterami. Czasem zaciekawiony przystaje na chwilę, razem z widzami słucha, współczuje. Ale nie uratuje dziecka przed gestapowcem ani młodej dziewczyny przed zwyrodniałym ojczymem. Jest tylko legendą. Ten drugi, grany przez Małgorzatę Gorol, którego Michał Czachor próbuje w pięknej scenie od podstaw nauczyć świata, też jest niemożliwy. Bo jest marzeniem o człowieku wolnym od ciężaru pamięci, krzywdy i zła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji