Artykuły

Koniec gry według Becketta i Libery

W warszawskim Teatrze Dramatycznym Antoni Libera powraca do dzieł Samuela Becketta. Po świetnych "Szczęśliwych dniach" z wielką rolą Mai Komorowskiej, przyszło nieudane "Czekając na Godota". Najnowsza "Końcówka" to spektakl rzetelny i poprawmy, ale nie porywający.

Niewiele ryzykuję twierdząc, że bez Antoniego Libery właści­wie nie byłoby Samuela Becketta w polskim teatrze. Wieloletni tłumacz, interpretator i przyjaciel ir­landzkiego pisarza, wymieniane­go jednym tchem z Jamesem Joyce'em i Franzem Kafką wśród największych autorów naszego wie­ku, od lat na wielu scenach wy­stawia jego dzieła. Do historii przejdą inscenizacje zrealizowane w warszawskim "Studio" w la­tach 80. z najważniejszą - "Ostatnią taśmą", w której jedną z największych swoich ról stwo­rzył Tadeusz Łomnicki.

Będąc kierownikiem literac­kim Teatru Dramatycznego, Libe­ra wprowadza Becketta na tę sce­nę. Na pierwszy ogień poszły "Szczęśliwe dni", dziś zaliczane do najlepszych przedstawień w dorobku twórcy. Porażką stała się inscenizacja "Czekając na Go­dota", ale do tego tekstu reżyser chyba po prostu nie ma szczę­ścia. Niegdyś w Teatrze Małym wystawiał go w gwiazdorskiej ob­sadzie - tamta próba również za­kończyła się klapą.

"Końcówka" wydaje się logicz­nym dopełnieniem tego cyklu. Swą drugą sztukę Beckett uważał za swe najznakomitsze dzieło. W nim miał urzeczywistnić swo­ją wizję dramatu i teatru, ukazać świat upadły, bez jakichkolwiek uczuć i nadziei. Scena przedstawia niszę, za­mkniętą brudnymi, szarymi ścianami. W centrum ustawiono fotel ociemniałego, spraliżowanego Hamma (Adama Ferency), z boku dwa kubły, z których za chwilę wyłonią się Nagg (Zbigniew Biel­ski) i Neli (Jadwiga Jankowska-Cieślak). Wszystko przykryte jest brudnymi prześcieradłami, wy­gląda jakby od wieków trwało w bezruchu. Beckett portretuje świat tuż po zagładzie. Na ziemi pozostali ostatni ludzie, ale ich śmierć jest tylko kwestią niedłu­giego czasu. Na razie egzystują jak rośliny, prawie nic nie czują, ograniczając się do wypełniania podstawowych potrzeb. W sceno­grafii Ewy Starowieyskiej wszyst­ko wierne jest literze dzieła. Bec­kett zawsze dokładnie wiedział, co powinno znaleźć się na scenie. Dlatego tak wielką rolę odgrywa­ją autorskie didaskalia, ściśle określające kształt kreowanego na scenie świata.

Przedstawienie Libery nie zmienia akcentów sztuki. To po­wolna dokumentacja obumiera­nia człowieka w obcym, wrogim mu świecie. Od tej rzeczywisto­ści nie ma ucieczki. Clov (Jarosław Gajewski), kaleki służący, zaadoptowany przez Hamma, po­dejmie próbę odejścia, lecz i ten wysiłek, podobnie jak czekanie na Godota, okaże się absolutnie zbyteczny.

W programie do przedstawie­nia Libera wyjaśnia znaczenie ty­tułu. Beckett napisał "Końcówkę" najpierw po francusku, potem sam przełożył ją na angielski. W obu oryginalnych tytułach po­jawia się wyraźnie motyw gry. Po­dobnie dzieje się w inscenizacji Teatru Dramatycznego. Mamy po­czucie, że aktorzy cały czas pozo­stają w swoich rolach, z całą świa­domością, że to tylko teatr. Wy­raźnie podkreśla to Adam Ferency, uwypuklając kabotynizm Hamma. Liczy na poklask wierne­go Clova, przyzwyczajonego do roli jego jedynego widza. W tym małym teatrze wiele jest chorej za­leżności, nienawiści skrzyżowanej z trudnym do pokonania przywią­zaniem. Hamm Ferencego głosem dominuje nad otoczeniem, mimo swego kalectwa wciąż dumny, wciąż zapatrzony w siebie, nie zdający sobie sprawy, że jest już tylko wrakiem człowieka. Aktor buduje jednak postać wieloznacz­ną. Od buńczuczności przechodzi do rezygnacji, pod koniec przed­stawienia chyba godzi się już z własnym losem.

Druga kluczowa rola to Clov. Jarosław Gajewski przemierza scenę bardzo szybko, drobi mały­mi kroczkami na lekko ugiętych nogach. Wydaje się, że smakuje własne poniżenie. Dwie bardzo dobre, pełne role. Jadwiga Jan­kowska-Cieślak i Zbigniew Bielski w krótkim dialogu Neli i Nagga również zdołali pokazać całą degradację postaci.

"Końcówka" Libery to spektakl poprawny, uczciwy i rzetelny. Coś jednak powoduje, że nie po­trafimy przejąć się losami bohate­rów. Beckett, drobiazgowy we wskazówkach dla aktorów, nie­wiele pozostawia im swobody. Dzięki teatrowi Antoniego Libery i kreacjom Łomnickiego czy Ko­morowskiej wiem, że możliwe jest przekroczenie wymiaru sce­ny, porzucenie ról i przeistocze­nie w żywych, cierpiących ludzi. Tymczasem ta "Końcówka" to tylko koniec jeszcze jednej sce­nicznej gry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji