Artykuły

René Pollesch: U mnie nie jest ważna fabuła

- Tak jak muzyka współczesna nie potrzebuje melodii, tak współczesny teatr nie potrzebuje fabuły, komunikuje się z widzem poza nią - mówi René Pollesch przed premierą spektaklu "Kalifornia/Grace Slick" w TR Warszawa.

Jeden z najważniejszych niemieckich reżyserów pracował już w TR Warszawa, wystawił tu dwa błyskotliwe spektakle "Ragazzo dell'Europa" i "Jackson Pollesch", w których aktorzy dyskutowali ze swoim wizerunkiem czy opierali się powszechnemu przymusowi kreatywności. Tym razem punktem wyjścia do pracy nad spektaklem była Kalifornia lat 60.

ROZMOWA z René Polleschem, reżyserem

IZABELA SZYMAŃSKA: Był pan w Kalifornii?

René Pollesch: Nie.

To skąd pomysł, żeby stała się tematem spektaklu?

- Gdy przyjeżdżam do teatru, w którym pracuję, przywożę ze sobą jakąś sprawę, temat. Tym razem inspiracją była wystawa z Berlina z 2013 roku poświęcona książce "The Whole Earth Catalog". Była ona przodkiem Google'a. Jej redaktor Stewart Brand, hipis, zebrał narzędzia potrzebne do przetrwania poza miastem. Za tą książką stało przekonanie, że jeśli wszyscy ludzie na świecie będą wiedzieli wszystko, to świat będzie lepszy. Przyjechałem do Warszawy z tym katalogiem, a zastanawiałem się, jak mogę go użyć. Ale ponieważ wieczór teatralny nie powinien być o mnie, o tym, co ja uważam za interesujące, następnym krokiem było przeczytanie go z aktorami i sprawdzenie, co ich w tym zaciekawi, bym na tej podstawie mógł napisać tekst na scenę.

Tym razem pracuje pan z trójką aktorów: Agnieszką Podsiadlik, Tomaszem Tyndykiem i Justyną Wasilewską.

- Tomek i Agnieszka znają mój sposób pracy. Potrzebuję jednego dnia na napisanie monologu. Aktorzy, czytając tekst na próbie, mogą powiedzieć, że to ich nie interesuje, nie ma nic wspólnego z ich życiem, Warszawą, Polską dziś. Nikt się na to nie obraża, bo wiemy, że mogę wykorzystać ten tekst gdzie indziej, moja praca nie idzie na marne - to ułatwia aktorom mówienie "nie". Dzięki temu, gdy wychodzą na scenę, wypowiadają tekst, który ich obchodzi, z którym się zgadzają. Kiedyś dostałem komplement od aktorki. Grała wtedy w "Wiśniowym sadzie" i u mnie. Powiedziała, że kiedy grała w "Wiśniowym", cały spektakl myślała o reżyserze, bo podczas prób opowiadał, że w jego życiu było tak jak w sztuce Czechowa, wypełnił ten spektakl sobą, co aktorkę przytłoczyło. A w moim spektaklu takiego przytłoczenia nie ma, bo u mnie nie jest ważna fabuła. Tak jak muzyka współczesna nie potrzebuje melodii, tak współczesny teatr nie potrzebuje fabuły, komunikuje się z widzem poza nią. Robię taki teatr od lat i są na niego widzowie.

To co Kalifornia lat 60. ma wspólnego z nami dziś?

- Żyjemy w czasie wielkich zmian, zmieniają się instytucje kultury, zmienia się polityka, co widać i na przykładzie Niemiec i Polski. A wiele z tych zmian dokonuje się dzięki nowym technologiom. Katalog "The Whole Earth" pokazuje, że te zjawiska nie wzięły się znikąd, wiemy, gdzie się rozpoczęły - w Kalifornii. To w Palo Alto, w Dolinie Krzemowej konkretni ludzie stworzyli naszą historię.

Ciekawe wydało mi się, że historia człowieka to historia podróży na zachód, z Europy do Ameryki, ze wschodniego na zachodnie wybrzeże. Katalog pokazał, że ekspansja musiała skończyć się na Pacyfiku, on był murem. Chcąc dalej podbijać świat, kierunek podboju zmienił się więc z horyzontalnego w wertykalny, czyli w to, czym zajmuje się NASA - kosmos. A po jego podbiciu, też w latach 60., wektor wertykalnej linii skierowano do wewnątrz, do człowieka. I dziś mamy ten świat, w którym powinniśmy eksplorować nas samych, realizować siebie, świat, w którym dzięki nowym mediom każdemu człowiekowi wydaje się, że jest centrum świata.

Hipisi 50 lat temu określili kształt społeczeństwa. To, przez co dziś przechodzimy, zaczęło się tam. A jeśli wiesz, skąd to przychodzi, to możesz coś na to zadziałać.

Ten świat mocno się dziś chwieje.

- Wystawa, o której wspomniałem na początku, była bardzo krytyczna. Najbardziej dotkliwa była diagnoza, że krytyka już dziś się nie sprawdza. Katalog, który miał zebrać wiedzę potrzebną do przetrwania, był tylko pozytywny. Dziś Google ma też tylko pozytywny przekaz: "Don't be evil". Podobnie Facebook i Twitter, też stało za nimi myślenie, że jeśli ludzie będą mogli napisać i powiedzieć, co chcą, to będziemy mieli lepszy świat. A przecież jest tam masa skrajnych prawicowców. Właściciele tych mediów mówią: "Nie piszemy tych treści, daliśmy tylko narzędzie". A nam, użytkownikom, coraz bardziej wydaje się, że jednak powstały po to, żeby zbierać nasze dane i sprzedawać je. Gówno ich obchodzi, jaki wpływ na społeczeństwo ma ich wynalazek i co tak naprawdę się tam dzieje. Tylko jak to dzisiaj krytykować? Przyjrzyj się polityce. Kiedy krytykujesz Trumpa, jego wskaźniki się podnoszą. Słowa krytyka, zamiast coś zmienić, wskazywać alternatywę, wzmacniają pozycję krytykowanego w danej społeczności. To jak "efekt Streisand", znasz go?

Nie.

- W latach 70. robiono zdjęcia z samolotu domowi Barbry Streisand. Kiedy próbowała tego zakazać, stawały się one coraz bardziej popularne i pożądane. Podobnie jest dziś w mediach. W Niemczech większość ludzi chce włączać się w pomoc uchodźcom, 70 proc. jest za tym, żeby mogli połączyć się z rodzinami, a w gazetach czytasz tylko o mniejszości, która się temu przeciwstawia, ale tych informacji jest tak dużo, że możesz mieć wrażenie, że jesteśmy prawicowym krajem.

To jakie jest wyjście?

- Póki co nie widzę go. Słyszałaś o sytuacji w Volksbühne? To jedna z najważniejszych scen w Berlinie, która ma nowego szefa. Jego idea wywróciła do góry nogami to, czym jest kultura, bo głównym zarzutem wobec teatru było to, że produkcja spektakli jest kosztowna. Powiedziałem, że nie pracuję z nową dyrekcją. Zapytałem sam siebie, jak mogę napisać coś przeciwko nowym władzom. I to było niemożliwe, bo cokolwiek mówiłem, słyszałem: "Oczywiście, że jesteś przeciw, straciłeś pracę". Gdy tłumaczyłem, że chodzi o politykę, ustalenie tego, jaką rolę odgrywa kultura, dlaczego powinna być dotowana, to mój głos był odbierany tylko jako głos przegranego.

"KALIFORNIA/GRACE SLICK". Tekst i reżyseria: René Pollesch, scenografia, kostiumy: Nina von Mechow.

Występują: Agnieszka Podsiadlik, Justyna Wasilewska, Tomasz Tyndyk.

Premiera w piątek, 8 grudnia o godz. 19 w TR Warszawa (ul. Marszałkowska 8). Następne spektakle: 9 grudnia o godz. 19 i 10 grudnia o godz. 20.

Bilety: 70 zł (normalny), 30 zł (ulgowy).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji