Artykuły

Lekcja i popis

Lekcja z paru przedmiotów: patriotyzm, racja stanu, świadomość obywatelska i narodowa, zdolność krytycznej oceny rzeczywistości, dojrzałość polityczna, myślenie historyczne i perspektywiczne.

Popis: aktorstwa teatralnego o jakim prawie już się zapomina. Tylko dzięki niemu możliwa jest przejrzystość, głębia i bolesność tej lekcji.

Lekcję zawdzięczamy Adolfowi Nowaczyńskiemu - autorowi i Józefowi Grudzie - adaptatorowi i reżyserowi.

Popis jest dziełem odtwórcy roli głównej Jana Świderskiego oraz jego ideowego protagonisty - Ignacego Machowskiego. Tyle tytułem wstępu na temat ostatniej premiery Teatru Ateneum w Warszawie, spektaklu ważnego, znaczącego i nie najłatwiejszego - "Wielki Fryderyk" Adolfa Nowaczyńskiego. "Fryderyk", w którym Fryderyka - po Solskim, Kamińskim, Chmielińskim i Orlińskim - gra olśniewająco Jan Świderski, wpisując tę postać do kolekcji swoich arcykreacji.

*

Zgarbiony, szurający nogami stary człowiek. Ma lat siedemdziesiąt i tron. Tron państwa, które jeszcze na dobrą sprawę nie powinno okrzepnąć, bo liczy zaledwie sto lat a które - mimo to - już ma poczesne miejsce w rzędzie mocarstw europejskich. On, dzisiejszy starzec, rządził już blisko czterdzieści lat. Tajniki rządzenia zna na wylot. Nie ma żadnych złudzeń i żadnej wiary, w cokolwiek. Zna wartość lojalnych służb swoich dworaków i przyjacielskich awantaży zagranicznych sojuszników. Ufa jedynie sobie, swemu instynktowi władzy, swojej daleko-wzroczności i swojemu egoizmowi. Jednego pragnie: żeby dzieło jego życia przetrwało. To dzieło to państwo.

Zgarbiony, szurający nogami złośliwy staruszek jedynie w tej sprawie potrafi utracić równowagę, ironię i dystans. Z prawdziwą troską patrzy na bratanka, który odziedziczy tron - tak niewiele, jego zdaniem, umiejąc...

Staruszek bywa kapryśny, dziecinny, natrętny jak dziecko, które chce zjeść lody albo ciastko. Wymusza na dworakach realizację swoich zachcianek, prośbą i groźbą, przymilaniem się, łaszeniem, ale i obietnicą twierdzy, egzekucji. Staruszek jest groźbą dzieci swego kraju, złym ludojadem, którego się nie lubi, ale któremu należy okazywać pokorne posłuszeństwo, posłuszeństwo bezwzględne. Staruszek po cichu gardzi tymi posłusznymi - nudzą go, ale buntowników unicestwił w zarodku: co pozostało? Kaprysy staruszka to nie ciastka ani lody dziecka, z łakoci realnych przedkłada nad nie kwaszony ogórek. Kaprysy władcy dotyczą władzy: jeszcze jedno miasto - dla siebie, jeszcze jeden powiat - przyłączyć do swego państwa; jakiś las, czyjeś dobra - anektować. Sąsiada, bogate państwo - nadgryźć, ukąsić, osłabić...

I nadgryza, kąsa, osłabia. Więcej: intrygami i układami, pieniędzmi i szalbierstwami, a także przenikliwością posunięć politycznych doprowadza do pierwszego rozbioru państwa - sąsiada, okrojenia jego stanu posiadania na rzecz trzech mocarstw, z których jego państwo najgorliwiej na tę sytuację zapracowało. Jego państwo, a więc on, utożsamił się z tym pojęciem od dawna. W cudzych i we własnych oczach.

Złośliwy staruszek o niezwykłym rozumie politycznym, zapobiegliwy i gospodarny na własnym terytorium, złotem i dobrobytem płacący za uniformizm myślenia i działania, za szarość egzystencji, za posłuch i spokój. Czytywał, owszem, filozofów, miał młodość górną i chmurną, przyjaźnił się z Wolterem, nadal ceni dobry sylogizm, trafną myśl, zręcznie sformułowany sąd, wszelaką spekulację abstraktami. Ale zaczął rządzić i tamto wszystko - oprawa, ogłada, kultura i patyna cywilizacji - stały się nieprzydatnym luksusem. Luksusem prywatnym. Zaczęło liczyć się co innego: racje kraju, tak jak je pojął i zrozumiał, jak je zaczął dopiero obywatelom swoim szczepić. Nie bez oporów.

Rozrywką staruszka, ale też i posłannictwem, które sobie sam nakazał w imię wyższych racji państwowych, jest łamanie charakterów. Robi to precyzyjnie, metodycznie. Rezultaty są bezbłędne lub prawie bezbłędne: cóż znaczy samobójczy gest Polaka, przecież nie wybór drogi, a tylko usunięcie się z niej... Aktor posługuje się tak wielką ilością środków wyrazu, tak bardzo różnicuje stany, półtony, ćwierćmyśli i ćwierćsugestie wynikające z sytuacji i dialogu, że nie sposób zapisać cały ten arsenał bogactw, skatalogować je choćby...

W finale: tylko zdziwiony, że zmarnowała się szansa na rozwiązanie racjonalne, zgodne ze zdrowym rozsądkiem, że znowu to, co niepojęte spłatało figla. I leciutko zafascynowany tym figlem, taką możliwością rozwiązania choć przecież - jednocześnie - gardzący tym jako ucieczką. Paskudny, ponury, zdziwaczały i myślący jak komputer staruszek - władca. Chciwy, małostkowy, piekielnie inteligentny, trzeźwo oceniający fakty.

Jaki jeszcze?

Wszystkie niejednoznaczności, całą możliwą ambiwalencję tej postaci Świderski wygrywa do maksimum. A nie ma łatwego zadania, chociaż rola jest z tych, co zdają się być napisane dla wielkiego aktora realistycznego.

Staruszek-architekt cudzych klęsk to przecież sam Fryderyk II Hohenzollern (1712-1786), nazwany "wielkim" już za życia. Ten sam "wielki Fryc", którego portret wisiał stale nad biurkiem Hitlera. A cudze klęski, nad którymi pracował intensywnie, to także - nasze przegrane. Nasz rozbiór - pierwszy - był jego dziełem, jak jego dziełem sama idea tego rozbioru. Postać znienawidzona, bohater negatywny, czarny. Obciążony emocjami z wielu skojarzeń: osiemnastowiecznych i dwudziestowiecznych, niedawnych. Polityka germanizacyjna nowych ziem - to także on, prekursor Hakaty. Nadczłowieczeństwo Prusaków - wypracowane jako system ekspansji, nośne narzędzie - znów pomysł Fryderyka.

Grać taką postać to zawsze zabierać głos w dyskusji nad istotą bytu państwowego, to także: komentować. świderski komentuje, pokazując z Fryderyka możliwie wieje. W tym wiele mieszczą się też sprawy godne przemyślenia, bolesne lekcje, znaki zapytania i wątpliwości. Lekcje i wątpliwości także i na dzisiaj.

*

Niełatwą drogę miał Nowaczyński (1876-1944) na polską scenę powojenną. Endeckie sympatie publicysty i działacza politycznego przesłoniły dorobek dramatopisarski, na którym kiedyś - aż do roku 1939 - w poważnym stopniu stał teatr polski. Grywano niegdyś, od premierowego roku 1909 "Wielkiego Fryderyka często i z najlepszymi wykonawcami Grywano "Cara Samozwańca" , "Pułaskiego w Ameryce", "Komendanta Paryża" i "Cyganerię Warszawską".

"Fryderyk" jest dla Polaków najbardziej bolesny. Nowaczyński - pamflecista z nerwem sportretował w nim nie tylko wielkiego Fryca (zwykle tak robił: wielka postać historyczna rzucona na tło stosunków epoki), ale i ideę, którą tamten reprezentował. Idei tej przeciwstawił rodaków. Stąd na dworze Fryca Polacy. Stąd biskup Krasicki. Nie był łaskaw dla rodaków, jak nie był skłonny do pobłażliwości w ogóle. Wróg romantyzmu, apologeta oświecenia, pozytywizmu i trzeźwego myślenia znalazł w tym zderzeniu klasyczną ilustrację, tego, co polskie i tego co zorganizowane, zwycięskie. Choć wynaturzone i zbrodnicze. Trudno się dziwić, że tak trudno było grać "Fryderyka" po II wojnie, niezależnie od niedramatopisarskiej już a czysto politycznej działalności autora w okresie międzywojennym. Resentymenty to także sprawa czasu.

Zagrano tę sztukę rok temu, po raz pierwszy w PRL w Łodzi, u Kazimierza Dejmka. Przedstawienie warszawskie ma wymiar wydarzenia. Publicystyczne, dyskursywne, odwołujące się do widza dojrzałego, krytycznego i tolerancyjnego. Tolerancyjnego czyli nie lubiącego schematów, czarno-białych rozwiązań, szukającego zawsze, w każdej sprawie: tła i motywów. A także umiejącego to, co pożyteczne, znaleźć nawet w tym co z gruntu złe i obce.

Nowaczyński nie oszczędza nikogo i niczego: biskup Krasicki to konformista, dystyngowany pieczeniarz i epikurejczyk, reszta Polaków także nie grzeszy ani nadmiernym rozumem, ani nawet - wbrew schematom - przesadną dumą Kochają gęsty, to prawda, znają się na winie i nie lubią oszczędzać ale kochają też pieniądze i dla nich skłonni są do pewnej porcji upokorzeń...

A przecież Fryderyk-staruszek trochę boi się tej Polski, którą lekceważy. Nie tej realnej, ale potencjalnej, jaka mogłaby być, gdyby... Tych gdyby jest wiele: nie dopowiada ich Nowaczyński ani Gruda, ani Swiderski, choć ten może najwięcej... Warto o nich posłuchać, choć nienowe.

*

Jest jeszcze w tym spektaklu - nie pozbawionym . i wad (tempo, nie wyprowadzone do końca czytelnie, wątki uboczne, dłużyzny) rola majstersztyk, druga obok Świderskiego, druga i bardzo tej pierwszej potrzebna. To Hans Joachim von Zieten - Ignacego Machowskiego.

Stary kombatant wojenny, dawnego stylu oficer, dla którego honor nie jest abstrakcją, lecz zasadą życia, niegdyś zasłużony i bliski Frycowi - dziś zdziecinniały, ale przecież - heroicznie racji swoich broniący. Upominający się o prawdę, godność, piętnujący władcę, nazywający po imieniu jego działalność Machowski nie jest śmieszny ani na moment, chociaż jest śmieszny - w pewnym sensie - cały czas. Wierzy mu się, chociaż zasypia po tyradzie, chociaż ledwie chodzi, chociaż nadaje się do domu starców i teoretycznie - odwaga już go wiele nie musi kosztować, bo niewiele ryzykuje. Ale to co mówi - romantyczne, bardzo "polskie" w tej sztuce, staroświeckie racje - brzmi mocno i serio.

Więcej: czuje to Fryderyk, nawet on. I dziwi się, chociaż nie przejmuje zbytnio. Dialog obu aktorów: Świderskiego i Machowskiego to najlepsze sceny warszawskiego przedstawienia. Najlepsze, bo racje obu są pełnoprawne, o dziwo, ale tak właśnie się dzieje. Że racje "serca" przypadły w udziale starcowi zdziecinniałemu? Cóż, obaj są starcami - młodsza generacja w tej sztuce już takich sporów nie prowadzi...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji