Artykuły

Piotr Czajkowski po parysku

"Dziadek do orzechów" Piotra Czajkowskiego w choreogr. Françoisa Mauduita w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Spektakl to murowany sukces frekwencyjny, ale już niekoniecznie bezdyskusyjny sukces artystyczny

Nie dane mi było obejrzeć premiery "Dziadka do orzechów" w Operze Bałtyckiej w pierwszej obsadzie, z Marią Kielan w roli Klary, nad czym szczerze ubolewam, bo epizodyczne partie, jakie ta solistka tańczy w obsadzie drugiej, pokazały, że to talent czystej wody. Niezwykła swoboda i lekkość jej tańca to jedno, a drugie to sceniczna osobowość, coś, co sprawia, że grana przez nią postać staje przed nami jak żywa i budzi żywe emocje.

Nie chcę tym swoim ubolewaniem umniejszać jakości występu Min Kyung Lee w roli Klary w drugiej obsadzie. Ba, powiem nawet, że pas de deux Min Kyung Lee z Michałem Lewandowskim było dla mnie ozdobą drugiej części i że ostatecznie przekonało mnie do całego widowiska. Niemniej...

Czy nie głębiej od tego dopracowanego technicznie fragmentu nie zapadł mi w pamięć moment wcześniejszy, w końcówce pierwszego aktu, gdy ta sama para tancerzy odegrała pierwsze poruszenie serca zakochujących się w sobie Klary i Tancerza? Było to pokazane delikatnie, subtelnie, tak właśnie, jak to się w życiu zdarza. Takich wiarygodnych emocji chciałoby się mieć tu więcej.

Mój kłopot z przekonaniem się do "Dziadka do orzechów" w choreografii i reżyserii Francoisa Mauduita polega na tym właśnie: to widowisko z wielu względów może się podobać, wróżę mu zresztą duże powodzenie u widzów (dość powiedzieć, że bilety do końca grudnia są już wyprzedane). Ale "podobać" to jeszcze nie wszystko. Chciałoby się, by balet Czajkowskiego dostarczał też żywszych wzruszeń, by czasem chwycił za serce, w innym momencie rozbawił, a raz czy drugi - przynajmniej tę dziecięcą widownię - odrobinę nastraszył. Tymczasem choreograf wydaje się tak skupiony na tym, by zarazić nas swym entuzjazmem dla piękna klasycznego tańca, że zadanie rysowania postaci i ich charakterów zostaje jakby na drugim planie. Bardziej ma nas ten "Dziadek do orzechów" zachwycić, niż poruszyć.

Nic w tym niby niewłaściwego, gdyby Mauduit swojej choreografii nie ułożył do innej opowieści, niż ta, jaka utrwalona jest w "klasycznym" libretcie. U Mauduita wędrujemv nie po baśniowej Krainie Słodyczy, tylko po XX-wiecznym Paryżu, którego klimat wnętrz, a także elementy architektury odwzorowuje scenograf Justin Arienti na pół symbolicznie, na pół realistycznie - np. widzimy na scenie metaforycznie "przetworzoną" charakterystyczną kopułę gmachu Opery Paryskiej z półkolem okienek. Taneczny występ na scenie tej Opery, wejście do zaczarowanej Krainy Sztuki, jest marzeniem dziewczęcego serca Klary, marzeniem, dodajmy, spełnionym. Sam ten zabieg jest oczywiście dopuszczalny, czemu nie, tylko że weryzm, a nie baśniowość tak zmienionego libretta narzucać powinien określony typ aktorstwa, którego idealnym wypełnieniem wydała mi się rola - właśnie rola - Serge'a Lifara, czyli dyrektora Opery, w wykonaniu Ruaidhriego Maguiera. Ten tancerz i aktor w jednym jest w całym przedstawieniu prawdziwymi mistrzem ceremonii. Mało jest w tym przedstawieniu podobnie wyraziście, mocną kreską zarysowanych charakterów.

Rozumiem jednak, że cała ta opowieść pozostaje tylko pretekstem dla pokazywania tego, co jest tu najważniejsze: piękna tańca. Stąd też pewnie wziął się pomysł z II części, który wydał mi się najbardziej ryzykowny. Otóż dyrektor Lifar, chcąc zauroczyć Klarę powabami Krainy Sztuki, aranżuje dla niej pokaz kilku scen z najbardziej znanych baletów. Czemu wydało mi się to ryzykowne? Zawsze oczywiście jest rzeczą przyjemną obejrzeć np. "Taniec Czterech Łabędzi", no ale jednak gdy widz wybiera się na "Dziadka do orzechów", umawia się przy tej okazji z realizatorami na jedną tylko partyturę. Tak mi się do tej pory wydawało. Muzycznym mikstem w II części przedstawienia byłem nieco skonsternowany.

Pomysł ten pozwolił za to Mauduitowi jeszcze liczniej wprowadzić na scenę Opery Bałtyckiej uczniów gdańskiej Szkoły Baletowej, którzy odgrywają w tym przedstawieniu niebłahą rolę, i to od pierwszych scen. W ten sposób szczęśliwie zakończyła się trwająca wiele lat niepotrzebna separacja gdańskiej baletówki i baletu Opery Bałtyckiej. Uczniowie, w bardzo różnym wieku i o - siłą rzeczy - różnej dojrzałości scenicznej, wnoszą w to przedstawienie wiele uroku i autentyczności. Dobrze wpisuje się to w ramy zmienionego libretta: skoro jest to opowieść o dojrzewaniu do kunsztu i artyzmu, różne etapy tego dojrzewania są tu czymś naturalnym. Choć oczywiście ma to swoje konsekwencje, bo jednak szkolny i profesjonalny poziom wykonawców niekiedy dość wyraźnie się różnią...

Tak jak przyklasnąć trzeba, mimo ostatniej uwagi. Domysłowi zaproszenia uczniów gdańskiej baletówki na scenę, tak też na jednoznaczną pochwałę zasługuje decyzja, by widowisku towarzyszyła, przynajmniej na większości przedstawień, orkiestra, a nie muzyka odtwarzana z taśmy. Skoro ten "Dziadek do orzechów" pragnie mówić o trudnej i pięknej sztuce baletu, niechże to robi w zgodzie z zasadami. W jego edukacyjne działanie wierzę, tak jak i we frekwencyjny sukces. Jeśli jednak "Dziadek do orzechów" miał za cel dostarczyć Operze Bałtyckiej poczucia podwójnego sukcesu: i frekwencyjnego, i artystycznego, co w obecnej sytuacji tego teatru byłoby niezwykle potrzebne, trudno mi nie powiedzieć, że tego drugiego celu Opery Bałtycka była, moim zdaniem, bliższa po poprzedniej baletowej premierze, czyli "Pinokiu". Nadal zatem na taki bezdyskusyjny artystyczny sukces czekamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji