Artykuły

Nie taki diabeł straszny, jak go malują

"Klątwa" wg Stanisława Wyspiańskiego w reż. Olivera Frljića w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w Teatrze dla Was.

"Klątwa" ukazała się w 1899 roku w krakowskim "Życiu", piśmie redagowanym wówczas przez Stanisława Przybyszewskiego. Trzydziestoletni wtedy Stanisław Wyspiański, autor tej tragedii, odpowiadał za szatę graficzną pisma. Nie uchodził jeszcze wtenczas za pierwszego twórcę Młodej Polski. Za równego romantycznym wieszczom zaczęto uważać go dopiero po sukcesie "Wesela", a więc dwa lata później. Triumf "Wesela" był momentem zwrotnym w jego karierze dramatopisarskiej. Oznaczał zmianę generalną w sytuacji artysty i uczynił go jednym z największych. "Klątwa" powstała natomiast w okresie, kiedy twórczość pisarska zaczęła zajmować coraz więcej miejsca w działalności Wyspiańskiego i kiedy stała się wręcz jej drugim równoległym nurtem.

"Klątwa" opowiada o wydarzeniach, które rozgrywają się w Gręboszowie pod Tarnowem, we wsi dotkniętej plagą suszy. Mieszkańcy zastanawiają się nad przyczyną kataklizmu. Ksiądz przekonuje ich, że może to być kara za ich grzechy, ale oni nie przyjmują tych oskarżeń. Odpowiadają, że może to być kara, ale za jego uczynki. Ksiądz romansuje bowiem z Młodą, gospodynią mieszkającą w jego domu, z którą ma dwoje dzieci. Traci u nich autorytet moralny i przestaje być ich duchowym przewodnikiem. Mieszkańcy zasięgają porady u Pustelnika, który radzi im, by rozpalili za wsią stos i złożyli rytualną ofiarę z płodów rolnych, co pomoże odżegnać klątwę. Warto zwrócić uwagę na podobieństwo z "Królem Edypem" Sofoklesa. Ksiądz oczywiście potępia wiarę w pogańskie zabobony. Straszy nawet anatemą. Pomimo że sam jest chłopskim synem, a wiadomo, że stan kapłański był i jest nadal często jedyną drogą awansu wiejskiej młodzieży, uważa się za ważniejszego od wiejskiej gromady. Matka Młodej, która przybywa do Księdza również mówi o konieczności odkupienia win. To przed nią Ksiądz wyznaje, że boi się zakazanej miłości (zarówno w życiu doczesnym, jak i wiecznym). Młoda błędnie interpretując słowa Pustelnika, i podsłuchaną rozmowę Matki z Księdzem, dochodzi do wniosku, że we wspomnianej ofierze rytualnej musi złożyć swoje dzieci i siebie. Udaje się więc w kierunku stosu. Po chwili widać dym idący z ogniska. Mieszkańcom wsi ukazują się trzy gołąbki (dusze zmarłych powracają pod postacią ptaków jak w "Dziadach" Mickiewicza). Traktują to jako znak od Boga i wiarę, że za chwilę plaga się skończy. Jak się okazuje, Młoda wrzuciła do ognia jedynie swoje dzieci. Z płonącym kawałkiem drewna w ręku biegnie w kierunku wsi i odgraża się, że podpali wioskę. Zostaje ukamienowana przez ludzi. Umiera na stopniach plebanii. Ksiądz nie przychodzi jej z pomocą. Rozpętuje się ogromna burza. Pioruny zapalają strzechy chałup. W tym samym czasie zaczyna się ulewa.

Wyspiański często bywał w Gręboszowie. Z tamtych stron pochodziła Teofila Spytkówna, jego żona. We wsi miał rzeczywiście wtedy miejsce konflikt między mieszkańcami a księdzem, ale także pomiędzy dwoma duchownymi następującymi po sobie. Szło głównie o ingerowanie Kościoła w sprawy polityczne. Ze strony mieszkańców wsi spór wiódł wójt Jakub Bojko. Jednym z argumentów, których używał, by zdyskredytować oponentów, było wytykanie duchownym ich romansów. Nie miejsce na to, by analizować rzeczywiste inspiracje Wyspiańskiego. Można jednak przypuszczać, że wysnuł je ze współczesnego sobie społeczno-politycznego tła. Niewykluczone, że znalazł je również w legendzie z pobliskiego Biecza zapisanej przez Witolda Fuska w 1938 roku, do której czytający te słowa musi dotrzeć już samodzielnie.

Trzeba przyznać, że jak na czasy Wyspiańskiego temat "Klątwy" był bardzo śmiały. Trzeba przyznać również, że śmiały jest także i dzisiaj. Pomimo upływu ponad stu lat "czarnogrodztwo" nie zmniejszyło jakoś specjalnie swoich granic, a Kościół wciąż wtrąca się w sprawy państwa. Tragedia nie doczekała się inscenizacji za życia autora właśnie ze względu na kontrowersyjną tematykę. Obecnie również najchętniej umieszczono by ją w indeksie ksiąg zakazanych. Przygotowania do wystawienia "Klątwy" zaczęły się w roku, w którym została opublikowana, ale cenzura austriacka odmówiła wydania zgody na realizację przedstawienia. Po raz pierwszy wystawiono ją w 1909 roku w Teatrze Wielkim w Łodzi. By uniknąć konfliktu, akcję dramatu przeniesiono do średniowiecza. Pomimo tego prasa konserwatywna i katolicka domagała się zdjęcia spektaklu z repertuaru. Wszystkie późniejsze inscenizacje spotykały się z taką samą dezaprobatą ze strony nie tylko duchowieństwa. Dlaczego więc ta, którą zaproponował Oliver Frljić miałaby zostać przyjęta z entuzjazmem?

A powinna. Tak ją w każdym razie przyjmuję. Spojrzenie Chorwata na katolicyzm w Polsce wydaje się być bardzo interesujące. Przede wszystkim dlatego, że przygląda się temu wyznaniu z imponującym dystansem. Dzięki temu trafia w punkt. To była moja pierwsza myśl po wyjściu z Teatru Powszechnego. Oglądałem ten spektakl pod kątem jego kontrowersyjności. Podobnie jak każdy inny okrzyknięty kontrowersyjnym w naszym kontrowersyjnym kraju. "Klątwa" trafia bardziej niż "Golgota Picnic" czy "Śmierć i dziewczyna". Nie dlatego, że jest bardziej wyzywająca, bo nie jest, ale dlatego, że żarty się naprawdę skończyły. Nie ma tu scen, które mogłyby wywoływać zgorszenie, przed którymi należałoby się wzbraniać czy na czas ich trwania zasłaniać oczy. Właśnie dlatego, że nie jest ewidentnie gorszący gorszy. Ale gorszy prawdą. Nie tych, którzy ją do siebie dopuszczają, ale tych, którzy żyją w świecie podszytym hipokryzją, którzy wiedzą, po co Bóg stworzył Adama i Ewę, ale udają, że nie mają pojęcia, którzy wstydzą się swojego atrybutu kobiecości lub męskości, którzy klęczą przed figurą (nomen omen), a diabła za skórą mają... To była moja druga myśl po wyjściu z Teatru Powszechnego. Trzeba w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że przedstawienie, które wyreżyserował Oliver Frljić, nie jest w żadnym razie zamachem na świętość, na Kościół jako taki czy na Pana Boga. Trzeba czytać ten spektakl jako głos w sprawie polsko-polskiej, jako niezgodę na takie czy inne postawy ludzi, ale także jako wyraz niezgody, by w kraju świeckim władzę sprawowały władze kościelne. Nieformalnie, ale jednak. Zanim nazwie się kogoś antychrystem, trzeba najpierw zrobić sobie rachunek sumienia i zastanowić się czy samemu nie jest się złym duchem, czy w wolnym kraju ludzie mają prawo wyrażać swoje zdanie, czy w wolnym świeckim kraju, by nie być zaszczutym, trzeba deklarować wiarę w Boga, czy człowiek ma prawo rozporządzać ciałem drugiego człowieka, czy społeczeństwo naprawdę ma się za ciemną masę, czy niewierzący musi stawać się zakładnikiem wierzącego, czy wierzący musi stawać się zakładnikiem fanatyka, czy sytuacja jest konsekwencją paktu kościelno-świeckiego, który z Bogiem niewiele ma wspólnego, czy księża są rzeczywiście bez winy? Myślę, że to są pytania, na które odpowiedzi można odnaleźć w warszawskiej "Klątwie".

"Klątwa" Frljicia nie jest "Klątwą" Wyspiańskiego. Ponieważ widz nie zobaczy na scenie w całości tej drugiej opowieści, czułem się w obowiązku przedstawić jej zarys w drugim akapicie. Nie oznacza to jednak, że to tylko prowokacja. Spektakl rozpoczyna się od rozmowy telefonicznej jednej z bohaterek z Bertoltem Brechtem, nieżyjącym już wybitnym dramaturgiem i inscenizatorem, podczas której oczekuje ona porady w zakresie przygotowywanej w Warszawie przez Frljicia inscenizacji. Scena dobrze przygotowana i ważna. Pojawia się w niej wątek Polski, Warszawy, ale nie w pozytywnym aspekcie. "Gdzie Polska? Gdzie Warszawa?" wydają się być aluzją do słów "Przychodzę z dalekiego kraju" wypowiedzianych przez Karola Wojtyłę 16 października 1978 r. na balkonie bazyliki św. Piotra w Watykanie, kiedy to pokazał się światu jako nowy papież. Do widza dociera, że kraj ten za chwilę znowu może być bardzo daleki i odcięty od reszty świata. Rozmowę kończą powtarzane przez aktorkę słowa, które miała usłyszeć w słuchawce: "A, jak z Polski, to zapytajcie papieża". Nie jest to wierny cytat, gdyż nie udało mi się go w rzeczywistym brzmieniu zapamiętać. W tej samej chwili aktorzy wciągają usadowioną na platformie "figurę przypominającą papieża". To ważne. Oczywiście trudno nie domyślić się, że rzeźba imituje Jana Pawła II, zwłaszcza że w tle słychać głoszone przez niego kazanie, ale w spektaklu nie ma jednoznacznego wskazania. Widzowie są świadkami sceny, która może wprowadzić w konsternację. Bohaterka Julii Wyszyńskiej, pięknej i bardzo zdolnej aktorki, pada na kolana i zaczyna uprawiać z figurą seks oralny. Nie należy jednak wpadać w panikę. Scena ta jest konsekwencją poprzedniej. Ukazuje silny związek władzy świeckiej z władzą kościelną. Dobitna, bo dobitny środek teatralny. Scena ta ponoć rozwścieczyła przeciwników przedstawienia. Wyszyńska poniosła karę. Telewizja nie wyrzuciła jej z dwójkowego serialu, bo nie było takiej możliwości, ale wstrzymała premierę spektaklu Teatru Telewizji, w którym zagrała główną rolę, co w jednej z teatralnych kwestii spuentowała. W każdym razie nie ma cenzury i nie należy jej łączyć z brakiem zaproszeń do telewizji czy filmów, których producentem jest telewizja publiczna. Uczciwie przyznam, że była to jedyna scena, co do której można mieć mieszane uczucia, ale trudno uznać ją za zbędną czy nieprzemyślaną. Wręcz przeciwnie. Niektórych mogła zszokować również tabliczka, którą aktorzy przyczepili do figury, a raczej jej treść: "Obrońca pedofili". Po tej scenie dzieje się przez chwilę jak w "Klątwie" Wyspiańskiego. Młoda. Dzieci. Chór wieśniaków. Publiczny lincz. I tak dalej. W końcu przedstawienie powstało przecież na motywach.

Partie z "Klątwy" Wyspiańskiego mieszają się na scenie z monologami napisanymi wcale dobrze przez dramaturgów zaproszonych do współpracy przez Frljicia (Agnieszka Jakimiak, Joanna Wichowska, Goran Injac). Aktorzy (każdy doskonały i prawdziwy w swojej roli) wyrażają nimi nie tylko problemy w postawionych przeze mnie wyżej pytaniach, ale rozprawiają także nad kondycją współczesnego artysty, jego współczesnej roli. Znamienne jest powtarzanie słów: "Wszystko, co dzieje się w teatrze jest fikcją". To z myślą o tych, którzy nie potrafią odróżnić aktora od bohatera. To tylko tak asekuracyjnie, by komuś nie przyszło na myśl machać im przed nosem kodeksem karnym. Przedstawienie, przynajmniej według mnie, oparte jest na głębokiej ironii, która staje się dobrze skrojoną zasłoną, sprawnym katalizatorem. Genialny pomysł na walkę z cenzurą. Niewykluczone, że wkrótce trzeba będzie uciekać się coraz częściej do takich właśnie sposobów.

Przejmująca i dotkliwa (przekonująca) wydaje się być ostatnia scena. Aktorka ubrana w kombinezon pilarza ścina ustawiony na środku sceny ogromny surowy krzyż (scenografia kapitalna). Kiedy krzyż ten z ogromną siłą pada na podłogę, oczom publiczności ukazuje się rozświetlony orzeł. Trudno o jednoznaczną interpretację. Czy chodziło o pokazanie, że symbol władzy kościelnej przysłania nasz symbol narodowy i trzeba temu położyć kres? Czy chodziło o to, że człowiek podporządkowany jest symbolom, przez co tak naprawdę trudno mówić o jego pełnej wolności? Kiedy aktorzy zaczynają gasić poszczególne żarówki, widzom ukazuje się przed oczami ptak, który przypomina gołębia... Ale o gołębiach już było. Pozostaje więc wiara!

***

Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, pedagog, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz - "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko"; jego teksty można przeczytać w "Polonistyce", "Teatrze", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu"; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, wortalami: "Dziennik Teatralny"; od 2013 recenzent wortalu "Teatr dla Was".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji