Artykuły

Jak bies wsią się przeszedł

"Biesy" Fiodora Dostojewskiego w reż. Jacka Głomba w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Jacek Głomb przenosi na scenę Teatru Modrzejewskiej "Biesy" Fiodora Dostojewskiego, żeby opowiedzieć o kompleksie prowincji i mechanizmach manipulacji.

Na widownię wchodzimy między hałdami sprasowanych śmieci - scenografka Małgorzata Bulanda używa ich, malując pejzaż najnowszego spektaklu. I mam wrażenie, że chodzi jej nie tyle o wyświechtane skojarzenie ze śmietnikiem historii, co o złudzenia, które pozwalają nam brać za błyskotki to, co pozbawione jakiejkolwiek wartości.

Na scenie oglądamy niemal cały zespół "Modrzejewskiej" - brakuje Zuzy Motorniuk. A ponieważ większą jego część stanowią aktorki, legnickie "Biesy" w znaczniejszym stopniu niż wcześniejsze realizacje tego tekstu - biorąc także pod uwagę wrocławską sprzed siedmiu lat, w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, z Katarzyną Warnke w roli Stawrogina - mają kobiecą twarz. Na zebraniach tajnego rewolucyjnego stowarzyszenia to panie chcą wieść prym, one też usiłują sprawować władzę i bezlitosną kontrolę nad wszystkim, co dzieje się w miasteczku.

Konsekwencją jest też przesunięcie akcentów - momentami można odnieść wrażenie, że na pierwszy plan wysuwa się nie tyle postępująca zaraza nihilizmu, prowadząca do zbrodni, i postać opętanego złem Stawrogina, ale wątki romansowe. Ich zagęszczenie w trzygodzinnym spektaklu sprawia, że chwilami jest trochę jak w scenie z "Wojny i miłości" Woody'ego Allena, kiedy Soni ze swoich miłosnych komplikacji zwierza się kuzynka: Dasza i Liza kochają Mikołaja, Mikołaj kocha Lizę, ale wiąże się z Marią, która też go kocha. Julia kocha Piotra, który nikogo nie kocha, Barbara Stiepana, który kocha książki i wygodę. Maria Szatow kochała Mikołaja, ale wraca do Szatowa, który kocha ją. Kiriłłow nie kocha siebie tak bardzo, że chciałby pożegnać się ze światem.

I trudno nie odnieść wrażenia, że to kobiety, obdarzone empatią, której brakuje skupionym na sobie mężczyznom, mogłyby uratować świat przed katastrofą, gdyby nie brakło im odwagi i siły przebicia. Głos Joanny Gonschorek, nieśmiałej feministki, na wiecu szybko jednak ginie, stłamszony przez rewolucyjną gorączkę.

Zdecydowana większość spektaklu rozgrywa się w sytuacyjnych scenkach - co chwila ktoś na tę scenę wpada i z niej wypada. Teatr ze swoją magią, z choreografią jak z okrutnego snu, podkręconą przez świetną, budującą nastrój muzykę Bartka Straburzyńskiego uwodzi nas pod koniec pierwszej części, w scenie, w której Stawrogin (Robert Gulaczyk) zostaje przez Lizę (Magdalena Drab) zmuszony do wyznania, że poślubił Marię Lebiadkin (przejmująca rola Magdy Biegańskiej). I pozostawia nas z poczuciem niedosytu, że ten czar tylko raz się zdarzył.

W adaptacji Urbańskiego nie ma wątków ze spowiedzi Stawrogina, w której bohater opowiada m.in. o wykorzystaniu małej Matrioszy. Z prostej przyczyny - całego rozdziału, usuniętego przez carską cenzurę z drukowanej w odcinkach w prasie powieści, nie ma w ostatnim polskim wydaniu "Biesów" w tłumaczeniu Adama Pomorskiego, na którym opierali się twórcy spektaklu. Ten brak części dla wielu teatralnych realizatorów kluczowej, kompletnie zmienia perspektywę postaci Stawrogina. Zamiast ukąszonego przez zło romantyka pojawia się przed nami lokalny uwodziciel, obdarzony rodzajem charyzmy, który pozwala mu bawić się ludzkimi uczuciami, niby drań, ale jednak słodki, koniec końców będący kolejną bezwolną ofiarą jedynego prawdziwego biesa w tym spektaklu - Piotra Wierchowieńskiego w poruszającej kreacji Rafała Cielucha.

To zresztą intrygujące, jak te "Biesy" korespondują z innymi legnickimi spektaklami - tryptykiem rewolucyjnym Lecha Raczaka z jednej strony, a np. "Drogą śliską od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł" duetu Katarzyna Dworak i Paweł Wolak - z drugiej. To tam Cieluch grał tytułowego diabła, który zaraził złem miejscową społeczność. Tym razem działa z podobną skutecznością, a sił dodaje mu sława gościa przybywającego z metropolii.

Głomb bezlitośnie obnaża kompleks prowincji, nieświadomej nieskuteczności każdego, najbardziej rozpaczliwego wysiłku, żeby go ukryć. Dużo nam też te "Biesy" mówią o sytuacji, w której wszyscy się dziś znajdujemy - o mechanizmach kontroli i manipulacji, o łatwości, z jaką można sterować ludźmi. O tym też, że sztandary, pod którymi dokonuje się dzieła zniszczenia, kryją za sobą nicość. Wstrząsające są scena aresztowania Stiepana (Paweł Wolak) i bezradność intelektualisty wobec aparatu władzy. Zepchniętego na margines przez bojowników tej toczącej się gdzieś wysoko nad jego głową wojny o panowanie nad światem, w której naprzeciw siebie stają dyktatura ze swoim aparatem kontroli i bezrozumny chaos, kryjący w sobie przerażającą, rozpaczliwą pustkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji