Artykuły

"Proces", czyli okrutna kpina Krystiana Lupy

"Proces" Franza Kafki w reż. Krystiana Lupy, koprodukcja Nowego Teatru, Teatru Powszechnego, STUDIO teatrgalerii i TR Warszawa. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

"Proces" Krystiana Lupy według powieści Franza Kafki był bodaj najbardziej wyczekiwaną teatralną premierą roku. Miał być też deklaracją polityczną. Kto jednak spodziewał się po spektaklu w Nowym Teatrze w Warszawie zbyt wiele, może się rozczarować.

"Proces" powstał wbrew władzy od przeszło roku dewastującej Teatr Polski we Wrocławiu, z którym Lupa przez lata był związany. To właśnie tam przed rokiem miała się odbyć premiera. Skończyło się na Warszawie.

W "Procesie" wystawionym w Nowym Teatrze nie grają aktorzy na co dzień pracującej tam ekipy Krzysztofa Warlikowskiego - jak Jacek Poniedziałek czy Maja Ostaszewska - ale "dysydenci" z Wrocławia. Spora część z nich zdążyła znaleźć zatrudnienie w stołecznych teatrach, które koprodukują przedstawienie - Powszechnym, Studiu, TR Warszawa. Ponieważ ostatnia premiera Lupy z wrocławską ekipą - "Wycinka" wg Thomasa Bernharda - uznana została za arcydzieło i odniosła międzynarodowy sukces, oczekiwania były ogromne.

Jak Lupa spowalnia "Proces"

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Lupa - jedyny chyba wciąż pracujący reżyser, który jest uznawany za mistrza ponad środowiskowymi podziałami, 74-latek, który wciąż potrafi zaskoczyć publiczność i krytykę - zakpił sobie okrutnie z tego napięcia, z towarzyszącej premierze pompy i snobizmu kulturalnego towarzystwa. Lupa jest znany z długich przedstawień, ale tu poszedł w autoparodię - aktorzy do przesady wydłużają każdą czynność, nawet przeniesienie krzesła, z tekstu Kafki wyłapują zdania, które odnoszą się do oczekiwania, pragnienia wyjścia, ciągnącego się w nieskończoność wieczoru w teatrze, z którego wrócić ma pani Bürstner, a na którą czeka w mieszkaniu K. Lupa umie sprawić, by w teatrze godziny mijały szybko jak kwadranse, tu jednak tego nie robi - i mówi o tym wprost.

Reżyser zrobił skrajnie męczący spektakl o zmęczeniu, wyczerpującą opowieść o wyczerpaniu Polską, światem i ludzkością; rzecz nie tyle o paranoi i autorytarnych tendencjach, ile o beznadziei i braku pomysłu na lepsze jutro. Zmęczenie samych postaci przerysowane jest do granic możliwości - poza K. wyróżnia się tu jego chorujący adwokat (Piotr Skiba) na łożu boleści czy zaszczuty woźny sądowy (Wojciech Ziemiański), który z wyczerpania kładzie się i zastyga na deskach sceny.

Główny odtwórca roli K., Andrzej Kłak, męczy się czy jest męczony jak najbardziej dosłownie - pozostaje na scenie nieprzerwanie przez niemal siedem godzin spektaklu. "Proces" to aktorski sukces Kłaka, którego K. stara się beznadziejnie bronić przed tym wypalonym światem dystansem i - słabnącą - ironią.

Dodać trzeba, że K. jest dwóch - drugi to Marcin Pempuś. Jasno oświetlony zjawia się na widowni jako duch Kafki w reakcji na pytanie, dlaczego jego literatura nie zapobiegła Zagładzie (Kafka zmarł 15 lat przed II wojną światową), dlaczego nie uratował sióstr (przeszły przez łódzkie getto i zostały zamordowane w Chełmnie nad Nerem). To kolejny akapit dodany do długiego traktatu o nieskuteczności sztuki, którym również jest "Proces". W "Wycince" sztuka, nawet jeśli niszczyła ludzkie życia i nie odpowiadała na różne ważne pytania, potrafiła uwodzić - tu jest już tylko męczarnią.

Franz K.

Przedstawienie zaczyna się obiecująco. Przypomnijmy - "Proces" Kafki otwiera jedno ze słynniejszych powieściowych pierwszych zdań: "Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany". U Lupy nie spotkamy jednak od razu aroganckich śledczych i strażników, którzy zakłócili K. śniadanie. Pierwsza scena to wieczór w dniu aresztowania, gdy K. sam nie wie, co się wydarzyło i czy w ogóle wydarzyło się cokolwiek. Jest sytuacją tyle wystraszony i zawstydzony, co zażenowany i rozbawiony. Nie rozumie, czy oni tak na serio - i nie wie, jak wytłumaczyć się swojej gospodyni, "strasznej mieszczance" czerpiącej wiedzę z publicystyki TVP (tu epizodycznie na ekranie wystąpił europoseł PiS Ryszard Czarnecki).

"Żył przecież w państwie prawa" - tego naznaczonego naiwnością zdania z powieści w adaptacji nie znajdziemy, choć bardzo by pasowało do "politycznej" i "dzisiejszej" lektury "Procesu". K., jak u Kafki, napędza też seksualna frustracja, libido, popęd do kolejnych modernistycznych figur upadłych kobiet, które zjawiają się na kartach i na scenie. Jak w świetnej, ironicznej scenie między K. a jego współlokatorką (Anna Ilczuk).

Później na jakąś godzinę przechodzimy w klimat znany choćby z "Miasta snu" Lupy - polegiwania na łóżkach pełnego melancholijnej zadumy i emocjonalnego wyczerpania. Bohaterem staje się sam pisarz - zresztą K. nosi w spektaklu imię nie "Józef", ale "Franz". Max Brod (Adam Szczyszczaj), przyjaciel Kafki, czyta futurologiczną książkę o 2017, kiedy to np. jakiś człowiek z rozpaczy "spali się na placu centralnym". O umęczeniu samym historycznym Kafką mówi z kolei narzeczona pisarza, znana z listów Felicja Bauer. Grająca ją Marta Zięba to jeden z najjaśniejszych aktorskich punktów spektaklu (obok m.in. Andrzeja Szeremety jako Kapelana Sądu w finałowej scenie).

Kafka? A może Bernhard?

Pomijając tę długą, opartą na aktorskich improwizacjach scenę, "Proces" jest dość wierną adaptacją powieści, zrobioną "po bożemu". Lupa nie dopisuje Kafce aż tak wiele, choć owszem, w scenie przesłuchania K. na tle buczących i wiwatujących na przemian tłumów mowa o ustawie o sądach, a sędzia śledczy (Michał Opaliński) swoją irytację wzoruje trochę na sejmowej furii Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei gdy K. wychodzi do sądowej poczekalni, wysiadujący tam w nieskończoność upokorzeni podsądni mają usta zaklejone czarną taśmą, jak grający ich aktorzy, gdy protestowali przeciwko niszczeniu wrocławskiego teatru.

Jednak w Nowym nikt artystów, na razie, nie knebluje - a oczy i uszy całej teatralnej Polski zwrócone były właśnie na nich. Czy nie mogli powiedzieć czegoś więcej? Czy aby spośród pisarzy przynależnych do austriackiej kultury znacznie lepiej do mówienia w teatrze o dzisiejszych przemianach politycznych od mistycyzująco-kabalistycznego Kafki nie nadaje się gorzko-nienawistny Bernhard? Lupa wziął go ostatnio na warsztat nie tylko w "Wycince", ale też wystawionym w Wilnie "Placu Bohaterów" opowiadającym o widmie faszyzmu, świetnie przyjętym także w Polsce.

O trudnościach z przenoszeniem Kafki na scenę Lupa opowiadał zresztą w wywiadzie dla "Wyborczej". Jeśli ktoś spodziewał się po "Procesie" zbyt wiele, może się rozczarować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji