Artykuły

Podstawa kultury czy sztuka luksusowa

- Mamy szczęście, że w naszej sztuce nie istnieją bariery językowe, łatwo porozumiewamy się mową ciała. Dużo wędrowałem po świecie, chciałem poznać różne kultury i style tańca, te pierwotne, a nie wyuczone, w Indonezji, Afryce, Australii. Interesowały mnie kraje, gdzie taniec jest podstawą kultury, a nie sztuką luksusową jak w Europie - mówi choreograf Jiří Kylián w rozmowie z Jackiem Marczyńskim w Rzeczpospolitej.

Rz: Czy to prawda, że jako nastolatek zamykał się pan w swoim pokoju, włączał muzykę i tańczył godzinami?

Jiří Kylián: Tak rzeczywiście było. Improwizowałem w tańcu tak długo, aż padałem z wyczerpania.

Marzył pan wówczas o wielkiej karierze?

- Jeszcze nie, ale wiedziałem, że chcę być choreografem. To prawda, że moim idolem był Rudolf Nuriejew, ale szybko zrozumiałem, że nie zostanę wybitnym tancerzem, a moje myśli, uczucia, idee mogę wyrazić wykorzystując innych tancerzy. Pierwszą choreografię opracowałem, gdy miałem 11 czy 12 lat, choć nie została ona nigdzie pokazana.

W którym momencie zdecydował się pan wyruszyć z Czechosłowacji na Zachód?

- Dopomógł mi przypadek. Do Pragi przyjechała delegacja brytyjskiego Arts Council (odpowiednik Ministerstwa Kultury), by uczestniczyć w otwarciu jakiejś wystawy rzeźby, ale w programie miała także wizytę w praskim konserwatorium i trafiła akurat na prezentację mojej studenckiej choreografii. Od jednej z osób usłyszałem wówczas, iż umiem pokazać nie tylko to, co mam w nogach, ale i to, co w głowie. A parę miesięcy później otrzymałem stypendium do Royal Ballet School w Londynie.

Jadąc tam, miał pan zamiar wrócić do Pragi?

- Zrobiłem to w sierpniu 1968 roku tuż przez inwazją wojsk Układu Warszawskiego. Sam więc mogłem doświadczyć, czym kończy się marzenie o odrobinie choćby wolności. Na szczęście, miałem podpisany kontrakt z Baletem Stuttgarckim, nie zdążyłem też oddać paszportu i opuściłem Pragę 28 sierpnia. Wtedy rzeczywiście byłem przekonany, że nigdy nie wrócę, reżim komunistyczny wydawał się tak mocny. Myślę jednak, że wcześniej czy później i tak bym wyjechał. Zanim wydarzyła się tragedia 1968 roku, czeska kultura - podobnie jak i polska - miała swoje rejony niezależności. Tworzył Vacláv Havel, filmowcy: Miloš Forman czy Jiří Menzel, ale balet skazany był na wszechobecną dominację radzieckiej szkoły. Twórczych doświadczeń musiałem szukać gdzie indziej.

A nie sądzi pan, że tancerze powinni być nieustającymi podróżnikami, bo jedynie w kontaktach z różnymi choreografiami, partnerami, zespołami mogą się rozwijać?

- Zdecydowanie tak. I mamy szczęście, że w naszej sztuce nie istnieją bariery językowe, łatwo porozumiewamy się mową ciała. Dużo wędrowałem po świecie, chciałem poznać różne kultury i style tańca, te pierwotne, a nie wyuczone, w Indonezji, Afryce, Australii. Interesowały mnie kraje, gdzie taniec jest podstawą kultury, a nie sztuką luksusową jak w Europie.

W latach 70. znalazł pan swoje miejsce w Nederlands Dans Theater.

- Miałem 28 lat, postanowiłem przestać tańczyć i zająć się choreografią. Byłem bardzo młodym amatorem, zresztą w tym fachu jest się nim właściwie do końca życia. Nie ma akademii, które kształcą w zawodzie choreografa lub dyrektora artystycznego. Obu tych profesji uczymy się na własnych błędach.

Pan nie popełnił ich chyba zbyt wiele, bo sukcesy przyszły szybko.

- Otrzymałem wspaniały podarunek od losu: ludzi, z którymi mogłem pracować.

Gdyby dziś zaczynał pan życie od nowa, wiele by pan w nim zmienił?

- Nie, zawsze miałem szczęście, właśnie dzięki ludziom. Dla choreografa bardzo ważna jest możliwość kontaktu z tymi, którzy go inspirują i rozumieją. Nederlands Dans Theater to absolutnie wyjątkowe miejsce i mówię to nie tylko ze względu na osobiste doświadczenia. Z tego zespołu wyszło wielu wspaniałych choreografów: William Forsythe, Nacho Duato, Ohad Naharin, Paul Lightfoot. Widać i ja, i oni znaleźliśmy warunki sprzyjające rozwojowi.

Dlatego tak długo dochowuje pan wierności temu zespołowi?

- Nederlands Dans Theater jest tak otwarty na pomysły różnych artystów, że nikomu nie grozi tu artystyczna stagnacja czy nuda. Grupuje ponadto znakomitych tancerzy. Myślę nie tylko o ich umiejętnościach, ale o otwartości na teatr, literaturę, plastykę. Stanowią absolutne zaprzeczenie powiedzenia "głupi jak tancerz". Jaką przyjemnością jest kontakt choćby ze Stefanem Żeromskim, to nie tylko świetny tancerz, ale także znakomity pianista, znawca historii sztuki, interesuje się socjologią. I nie mówię panu tego dlatego, że jest Polakiem, rozmowa z nim jest intelektualną przyjemnością.

W pewnym momencie zaczął pan jednak realizować spektakle z innymi zespołami.

- Tak, ale nie zdarza się to często. Zwykle powtarzam dawniejsze choreografie, nowe przygotowałem z Baletem Stuttgarckim, w Operze Paryskiej, w Tokio, było też kilka realizacji telewizyjnych.

Dla naszej Opery Narodowej też wybrał pan prace z lat 80. i 90.? Jak pan patrzy na nie dzisiaj?

- Choreografowie to ludzie, którzy najbardziej kochają swoje najmłodsze dziecko, i nie jestem wyjątkiem. Czasami tylko zapuszczam się do mojego parku jurajskiego, by odwiedzić jakiegoś dinozaura. Warto bowiem sprawdzić, czy nasze dawne prace wytrzymały próbę czasu, a publiczność też nie powinna żyć wyłącznie tym, co tworzone dzisiaj. Sztuka rozwija się poprzez kontynuację, o czym widz, zwłaszcza młody, nie zawsze pamięta. Myślę, że polskiej widowni pokażę choreografie, które naprawdę były dla mnie ważne.

Jest pan optymistą, jeśli chodzi o przyszłość sztuki baletowej?

- Zdecydowanie tak. Inaczej bym się nią nie zajmował.

A wraca pan czasem do Pragi?

- Chętnie. Moje balety są tam w repertuarze kilku zespołów.

***

Jiří Kylián

Jeden z najwybitniejszych choreografów świata urodził się w 1947 r. w Pradze, tam zaczynał karierę jako tancerz. W 1968 r. został członkiem Baletu Stuttgarckiego, gdzie zadebiutował też jako choreograf. W 1973 r. związał się z Nederlands Dans Theater, którego dyrektorem artystycznym został dwa lata później. Funkcję tę pełnił ponad 20 lat, do dziś pozostaje jego choreografem. Kylián w oryginalny sposób łączy klasyczną technikę tańca z doświadczeniami zaczerpniętymi z innych kultur, zwłaszcza pozaeuropejskich. W Operze Narodowej w Warszawie przygotowuje wieczór "Bridges of Town", zaprezentuje cztery choreografie do muzyki Mozarta, Strawińskiego i Weberna. Premiera w sobotę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji