Artykuły

Mirosław Połatyński: Nie raz czułem, jak walę pyskiem w ziemię

Aktor Teatru im. Jana Kochanowsldego w Opolu od 13 lat robi karierę w Kanadzie. Mirosław Połatyński skończył tam reżyserię i założył kompanię teatralną, z którą jeździ po całym świecie, promując polskie i kanadyjskie spektakle.

Zanim wyjechał do Kanady, przez 20 lat był znanym aktorem opolskiego teatru. Na koncie ma 36 głównych ról w blisko 80 przedstawieniach, sympatię i uznanie widzów m.in. za role w "Kolacji dla głupca", "Matce Joannie od Aniołów" czy "Mr Love". Do Opola trafił w 1983 roku, dwa lata po ukończeniu filmówki w Łodzi.

- Tutaj stawiałem pierwsze kroki, uczyli mnie znakomici aktorzy. Od lat mieszkam w Toronto, ale Opole to mój krwiobieg. Gdy przylatuję do Warszawy w sprawach zawodowych i mam choć dwa dni przerwy, od razu łapię pociąg do Opola. Pierwsze co, to idę na Rynek - mówi Mirosław Połatyński, aktor, reżyser i producent.

Jak wspomina pracę w Teatrze im. J. Kochanowskiego? - Początkowo pracowałem w Radomiu ze świetnymi aktorami i byłem nawet aktorem sezonu, ale to opolski teatr i Opole mnie ochrzciły - przyznaje. - Moje pokolenie było ofiarą stanu wojennego. Gdy przyłączyliśmy się do bojkotu telewizji komunistycznej, wszystko było dobrze, ale potem inni aktorzy wrócili do telewizji i seriali, a my byliśmy pomijani. Mieliśmy niepisany wilczy bilet. Teatr w tamtym okresie był jednak bardzo kreatywny. Tamta władza miała świadomość, że w teatrze dzieją się rzeczy różne, że tam się nie popuszcza. To były czasy nie do przebicia, pełne ciekawych ludzi, wolnościowo myślących, jak Grotowski, Kantor czy Tomaszewski. Środowisko było bardzo twórcze, był nacisk na zawodowstwo i prawdziwy, kreatywny teatr. - Wówczas wiele grałem i robiliśmy ciekawe rzeczy, jednak czułem się tak, jakbym tracił poczucie styku z rzeczywistością. Podjąłem decyzję małej hibernacji, która w końcu trwała trzy lata - wspomina.

W tym czasie prowadził m.in. własny biznes i ładował akumulatory, by znów wrócić na scenę. - Taka przerwa była po prostu higieniczna. Trzeba było przedmuchać receptory emocjonalne - śmieje się. - Ale nigdy nie planowałem opuścić sceny. Po drodze była też praca na czarno w Niemczech :wykładanie kafelków, lepienie plakatów na dużych billboardach, a nawet... renowacja starych mebli. - Czasem trzeba się oderwać. W każdym zawodzie. Moje prace mnie wzbogaciły, nauczyły pokory - mówi aktor.

Uczył też w akademii teatralnej w Burghausen, ponieważ biegle mówi po niemiecku. - Dostałem trzeci rok i opiekę nad reżyserami. Robiłem z nimi po niemiecku m.in. "Trzy siostry" Czechowa, fragmenty Kleista czy Schillera - wylicza. - Poznałem niemiecki brutalizm i hiper-naturalizm w teatrze. Myślę, że takie podejście bierze się z kultury. Niemcy robią świetne spektakle, z dużą pompą, ale myślę, że za dużo analizują. W teatrze trzeba uwierzyć emocjom i wewnętrznemu wariactwu. Polscy aktorzy nie mają z tym problemu. Stąd się wzięła moja potrzeba reżyserii. Składałem podania na różne uczelnie, ale okazało się w Europie był limit wieku. Nagle zapragnąłem przestać być elementem instrumentu w orkiestrze, ale składać ten instrument do kupy z różnych elementów...

Jak przyznaje, nie potrafi żyć "średnią energetyczną", stale go nosi. Być może to właśnie dlatego Połatyński w 2003 roku zdecydował się przerwać rozwijającą się karierę, marząc, by z aktora stać się reżyserem.

Początkowo nie planował wyjazdu do Kanady na stałe, pojechał tylko odwiedzić mamę. Ktoś polecił mu York University, uczelnię słynącą z wysokiego poziomu. Na dwa wolne miejsca zdawało 47 osób. Najpierw jednak intensywnie uczył się angielskiego od podstaw.

- To były kwestie decyzji, determinacji i logicznego myślenia. Rynek w Kanadzie jest brutalny. Aby uczyć się tam reżyserii, musiałem zdać język na najwyższym poziomie. To była nauka angielskiego od ósmej do piętnastej, bez słowników. W Polsce uczono pisać rozprawki, a ja musiałem pisać od groma esejów w czterech rodzajach! W tym czasie poznałem również ludzi z całego świata.

Jego zdaniem to, jak obcokrajowiec odnajdzie się w Kanadzie, zależy od niego samego. - I tego, z czym się tam przyjedzie. Ja założyłem, że jeśli chcę robić w tym zawodzie cokolwiek, to muszę skończyć studia. Wielu przyjeżdża z nastawieniem typu: "To ja im teraz pokażę. Przyjeżdżam jako lekarz i nie będę zmieniać pieluch". Pokora to podstawa, swoje trzeba przejść. Sam nie raz czułem, że pyskiem walę w ziemię. Z aktora z wieloletnim doświadczeniem i z pedagoga musiałem spaść na pozycję studenta - opowiada. - Na naukę angielskiego dałem sobie niecałe dwa lata i udało mi się. Tam nie ma czasu, żeby na próbie patrzeć w słownik. Jest dyskusja na temat roli, tak jak w Polsce.

Paszport aktorowi daje teatr, a nie film

W Kanadzie po raz kolejny wrócił do wykładów - na swojej uczelni w trakcie studiów. Uczył podstaw aktorstwa, monologu, improwizacji. W końcu stał się asystentem szefa wydziału. Problem pojawił się, gdy trzeba było z roli aktora wcielić się w rolę reżysera. - Myślałem sobie: czego oni ode mnie chcą. Bez problemu sobie radzę. Zrobiłem godzinny spektakl, a oni mówią, że "to reżyserował aktor i muszę się przestawić". W końcu dowiedziałem się, na czym zabawa polega. Czy sztukę reżyserował aktor czy reżyser, można rozpoznać po tym, że aktor, gdy reżyseruje, to zakochuje się w kilku fragmentach przedstawienia, a resztę odpuszcza. Nie opowiada ciągiem historii scenicznej. Gdybym tego nie zrozumiał i się nie przestawił, nie dopuszczono by mnie do dyplomu - tłumaczy.

Reżyser czy aktor ma być twórcą, a nie wynalazcą. Nie można robić teatru dla siebie, on jest dla widzów

Po studiach w Kanadzie chciał wracać do Opola, ale po zmianie dyrekcji stwierdził, że... "się nie wpasowuje". - Chciałem wrócić, tak jak sobie zaplanowałem. To była trochę przymusowa banicja. W Kanadzie się nie urodziłem, co miałem tam robić? -pyta. - Zostałem za granicą, ponieważ w Polsce zrobił się modny teatr progresywny, którego nie kupuję. Reżyser czy aktor ma być twórcą, a nie wynalazcą. Nie można robić teatru dla siebie, on jest dla widzów - uważa Mirosław Połatynski.

Bezczynnie długo nie siedział, w 2008 roku założył kompanię teatralną Atlas Stage Productions Canada.

- Zrobiłem wiele produkcji z Kanadyjczykami, w tym sporo ciekawych eksperymentów. Teatr polski w Kanadzie jest bardzo szanowany. Pamiętam sytuację ze studiów, gdy robiliśmy improwizacje aktorskie. Mój wykładowca, znany kanadyjski reżyser David Rotenberg, powiedział do moich kolegów: "Doceńcie Mirka, który jest z prawdziwego europejskiego teatru, jednego z trzech najlepszych na świecie. Uczcie się od niego"- wspomina.

Pokolenie obecnych Kanadyjczyków nie cierpi na głód teatru, ale sytuacja się poprawia. -Kanada jest młodym krajem, ma tylko 150 lat. Podobno w latach 70. XX wieku w Toronto było tylko 5 teatrów. Przez m.in. emigracje powojenne ludzie byli głodni sztuki, teatru czy malarstwa, ale byli w mniejszości. Była to mieszanka wszelkich kultur, często niewyedukowana - opowiada. - Moja kompania ma przede wszystkim proponować teatr polski w Kanadzie i ten kanadyjski w Polsce. Żal mi Kanadyjczyków, ponieważ mają świetną literaturę i wspaniałą infrastrukturę teatrów, ale nie mają stałych zespołów teatralnych, tylko małe trupy. Nie rozumieją, że w Europie zawód aktora to zawód ze stałą pensją i urlopem. Dla nich aktorstwo to po prostu hobby, a aktorem może być ktoś, kto zaliczył jakiś kurs.

Połatyński realizuje się także w filmach. Na planie zetknął się m.in. z Michaelem Douglasem, Robinem Williamsem. Jakie widzi różnice między sceną w teatrze, a tą filmową? - Paszport aktorowi daje teatr, a nie film. Film daje popularność. Powstaje poprzez dobry montaż i operatora. Teatr jest postawą, patrzeniem na świat w taki, a nie inny sposób - zauważa.

Reżyseruje w Kanadzie ale także w Austrii i w Polsce. - To na razie głównie komedie. Z moją kompanią zrobiłem również tournee po Polsce. Graliśmy w Opolu, Wrocławiu, Legnicy, Częstochowie i... Wiedniu. Tłumaczę kanadyjskie sztuki, ale też polskie na angielski i wystawiam je potem w Kanadzie. Podstawa to żeby nie "limitować" językowo, aby widownię łączyć i móc rozmawiać o teatrze - podsumowuje.

W skrócie

Mirosław Połatynski zagrał Wincentego Wołodkowicza w "Matce Joannie od Aniołów" w reż. Marka Fiedora (Grand Prix i Nagroda Dziennikarzy XXVII Opolskich Konfrontacji Teatralnych "Klasyka Polska 2002" i Zespołowa Nagroda Aktorska na 42. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych - Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu i Grand Prix Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy). Za rolę Majora w "Niepoprawnych" J. Słowackiego w reż. Bartosza Zaczykiewicza otrzymał wyróżnienie na XXVIII OKT

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji