Artykuły

Skąd te miny, pozy, gesty? Tak zaczynał Gombrowicz. Zatańczymy?

"Tancerz mecenasa Kraykowskiego" Witolda Gombrowicza w reż. Jacka Bunscha w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pisze Zdzisław Haczek w Gazecie Lubuskiej.

Kim jest mężczyzna, który z masochistyczną wręcz radością przyjmuje uderzenia laski na swój grzbiet? Który ochoczo nadstawia plecy, razy przyjmuje "jak komunię" i na koniec wyznaje: "Przeżyłem parę chwil doskonałych, jakie dane być mogą jedynie komuś, kto już zaprawdę niewiele dni ma przed sobą"? To osobnik szalony, chory... Tytułowy "Tancerz mecenasa Kraykowskiego" Witolda Gombrowicza, który za sprawą reżysera Jacka Bunscha trafił właśnie na scenę Lubuskiego Teatru, cierpi na padaczkę. Czyli chorobę św. Walentego, którego powołano na patrona epileptyków, jak i zakochanych. Przed laty, a opowiadanie Gombrowicza pochodzi z roku 1926 - chorych na padaczkę określano nawet tancerzami św. Walentego.

Epilepsja i miłość. U Gombrowicza i w zielonogórskim spektaklu są bardzo blisko siebie. Fakt, tytułowy Tancerz (James Malcolm) wielbi przypadkowo spotkanego mecenasa Kraykowskiego (Lech Mackiewicz) uczuciem współczesnego stalkera. Śledzi, wyczekuje, aranżuje "wpadanie na siebie", osacza w cukierni czy restauracji. W swą intrygę wciąga Żonę mecenasa (Tatiana Kołodziejska) i Doktorową (Joanna Świrska). Oni wszyscy mają być tylko nieświadomymi marionetkami w teatrze komedii Tancerza, w tej sekundzie zafascynowanego paznokciem małego palca Kraykowskiego. Komedii? Tak! Zielonogórska sztuka eksploduje humorem. To ekwilibrystyka min, gąb, póz, gestów (jakże to Gombrowiczowskie!) niby z kina niemego, ale za sprawą kapitalnej muzyki Janusza Grzywacza wyczarowującej klimat filmu lat 50. Choćby scena ulicznych podchodów, ze zmultiplikowanym na kilku ekranach (projekcje: Jacek Katos) mecenasem (scenografia i kostiumy są dziełem Natalii Korneckiej).

I można by przy komediowo-obyczajowej warstwie "Tancerza..." pozostać. Ale jest przecież Gombrowicz. I jest James Malcolm, którego granatowy garnitur już po 20 minutach zmienia kolor. Z potu. Ale ten wysiłek owocuje. Aktor, pogrążony w choreograficznym amoku (brawo Paweł Matyasik!) tu uderzy obcasami, tam sięgnie językiem czerwonych szpilek Doktorowej - niesie spektakl, gdzie w pewnym momencie śmieszność sytuacji zaczyna ewoluować w stronę krzyku rozpaczy. Bo kimże jest Tancerz? Człowiekiem chorym z samotności, który własne istnienie coraz mocniej opiera na fiksacji osobą mecenasa. Zaglądamy do głowy zaborczego stalkera. Ale finałowa - podwójna - stopklatka w wykonaniu znakomitego Jamesa Malcolma, uświadamia całą grozę sytuacji: cóż warta jest ofiara ku czci przez siebie wymyślonego, fałszywego boga?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji