Artykuły

Czary nie wladają

"Aby dobić do prawdziwego szczęścia, musimy podróżować do bardzo dalekiego kraju i nawet poza samych siebie." Sir Thomas Browne

Jest taka scena w Stalkerze, być może jedna z najpiękniejszych, jakie w kinie pokazano - bohaterowie są u kresu swej wędrówki do miejsca, w którym spełniają się najskrytsze marzenia. Podróżnicy sie­dzą nad taflą krystalicznie czystej wody. Źródło szczęścia mają na wyciągnięcie ręki. A jednak coś ich powstrzymuje przed sprawdzeniem magicznej mocy tego miej­sca. Lustro wody nagle mącą strumienie deszczu.Tę scenę z filmu Andrieja Tarkowskiego przypomniałem sobie, gdy oglądałem finał przedstawienia Ptaszka zielonopiórego w Teatrze Dramatycznym w reżyserii Piotra Cieplaka. Bohaterowie filozoficznej baśni Gozziego również docierają do swego źródła szczęścia. Zamierają na chwilę przed otwierającym się na horyzoncie jasno seledynowym obrazem, na którym majaczą kontury skrzydeł istoty spełniającej marzenia. I też staje się coś, czego nie oczekiwali.

*

"Wszystkich ludzi łączy pragnienie, by byli szczęśliwi. Natura uczyniła dla nas wszystkich prawo z naszego szczęścia. Co­kolwiek nie jest szczęściem, jest nam obce, ono jedno ma wyraźną władzę nad naszym sercem" - taką myśl formułowała Wielka Encyklopedia, czyniąc z ludzkiego prawa do szczęścia naczelne hasło epoki. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Diderot zaczynał wydawać biblię oświeconych, Carlo Gozzi w swojej rodzinnej Wenecji zakładał grupę literacką pod za­bawną nazwą Akademia Matołów. Grupa poza Gozzim rzeczy­wiście nie skupiała wielkich indywidualności, ale jej członkowie z przekorą odnosili się do "postępowego" ducha czasów. Gozzi był zwolennikiem tradycji w literaturze i teatrze, nade wszystko obrońcą komedii dell' arte. Choć patrząc z dzisiejszej perspek­tywy autor Turandot wzbogacił komedię improwizowaną nowy­mi pierwiastkami w stopniu nie mniejszym niż znienawidzony przezeń Goldoni. Gozzi w rubaszny świat Arlekinów wprowa­dził baśniową fantazję, groteskę i filozoficzną refleksję. Pta­szek zielonopióry, jedna z kilku sztuk z cyklu "fiabe" (wystawia- nych w latach 1761-65), nosi podtytuł "bajka filozoficzna" i hi­storyk literatury łatwo odczyta w niej polemikę z modnymi prądami epoki. U Nicolla czytamy, że główni bohaterowie sztu­ki, królewscy bękarci, Renzo i Barbarina "żyją wysoce moralny­mi sentencjami nowej francuskiej filozofii, póki nie stają się bogaci, a wtedy wszystkie ich szlachetne wyznania wiary toną w dumie, niewdzięczności i rozmyślnym złu". To zdawkowe streszczenie sztuki Gozziego musiało nam długo wystarczyć, bowiem Ptaszek... (jeśli nie liczyć dyplomowego przedstawie­nia warszawskiej PWST sprzed 3 lat) nie miał nigdy w Polsce wystawień. Piotr Cieplak w prapremierowym spektaklu wyko­rzystał nowy przekład utworu autorstwa Joanny Walter. Krytycy przedstawienia w Dramatycznym zarzucali mu naj­częściej odstępstwa od stylistyki komedii dell' arte. Rzeczywiś­cie Cieplak porzucił jej tradycyjny sztafaż: maski, kostiumy, gagi. Nie ma w jego spektaklu żywiołu dell' arte, jej energii, ruchu, barwności. Przeciwnie: reżyser na początku buduje sytuacje sceniczne dość statycznie, w spowolnionym, może nawet nużącym rytmie. Wrażenie ascetyczności potęguje za­wężenie aktorom pola gry do proscenium. Opuszczona żelaz­na kurtyna dodatkowo wywołuje efekt spłaszczenia obrazu scenicznego, jego reliefowości. Wykonywana na żywo muzyka zespołu Kormorany wprowadza do przedstawienia nastrój kontemplacyjny, który jednak reżyser momentami łamie absur­dalnym dowcipem. W humorze Ptaszka... nie ma bezpośred­nich nawiązań do komedii dell' arte. Właściwie tylko Truffaldino

(Sławomir Orzechowski) przypomina tradycyjną postać zanni. W spektaklu Cieplaka nie ma też charakterystycznych lazzi, które zresztą w nadwiślańskich imitacjach dell' arte najczęściej ograniczają się do przebierania nogami i kopania się po tył­kach. Reżyser dokonał próby transkrypcji tricków dell' arte na swój własny język teatralny. Czasami bywa on zabawny, np. gdy na scenie pojawia się nienaturalnie wysoki król Tartaglia (Jarosław Gajewski) ubrany w długi szynel, pod którym kryje się jeszcze postać Pantalone (Sebastian Konrad). Akrobatykę lazzi reżyser zmienia czasem w sztuczny gest czy ruch akto­rów, np. gdy sczepieni ramionami Renzo (Andrzej Szeremeta) i Barbarina (Natasza Sierocka) wędrują przez las. Wreszcie dla bajkowego świata Gozziego Cieplak tworzy czasem zaska­kujące skojarzenia. Oto duch zmarłej królowej Ninetty (Ag­nieszka Wosińska), żony Tartaglia, jawi się na scenie jak figura z Teatru Osobnego Mirona Białoszewskiego. O królowej mówi się, że została pochowana pod rurą od zlewu (która zresztą szkaradnie opasuje białą, choć zniszczoną suknię Ninetty). Ten absurdalny żart (świadomie chyba zastosowany przez tłumaczkę i reżysera) niespodziewanie koresponduje z try­wialnością dell'arte. Odrzucając stylizację dell'arte Cieplak nie zrezygnował jednak z jej podstawowej zasady, że była to sztuka współczesna widzom, oglądającym widowiska na ulicy czy rynku. Reżyser wyciągnął z tego wniosek i wprowadził do swojej inscenizacji szereg znaków współczesności. Widać to wyraźnie w ze­wnętrznej charakterystyce postaci. Prawie wszyscy bohatero­wie Ptaszka... noszą dzisiejsze stroje. Ubrania Truffaldino i jego żony Smeraldiny (Małgorzata Niemirska) mają coś z małomiasteczkowej biedy i tandetnej elegancji zarazem. Renzo i Barbarina na scenę weszli jakby wprost z widowni obsadzo­nej przez młodzież. Brighella (Sławomir Grzymkowski) w sztruk­sowych spodniach, zamszowych butach i długim swetrze nosi się jak młodociany kontestator. Jedynie niepokoją długie ręka­wy swetra, które Brighella jako wieszcz i poeta wyciąga w pro­roczym natchnieniu. Pod płaszczem (na złotej podszewce) króla Tartaglii widoczny jest czarny smoking. W tym zestawie najdziwniejsza jest postać złej matki Tartaglii, królowej Tartagliony (Agata Kulesza). Jej fioletowa sukienka mini, białe perły na szyi, czarna fryzura afro i ostry makijaż (tak samo ostry jak timbre jej głosu) jako żywo kojarzą się z Alexis - szwarccharakterem mydlanej opery. W przedstawieniu Cieplaka nie do koń­ca można rozpoznać porządek tych znaków współczesności, ich genealogię i wzajemne relacje. Skojarzenia pozostają chy­ba nazbyt swobodne, nawet jeśli przyjąć surrealistyczny chara­kter teatralnych wizji. Reżyser jednak zdołał jasno nakreślić, co się kryje w posta­wach bohaterów bajki Gozziego. Prawie wszystkim doskwiera brak szczęścia. Dla każdego szczęście oznacza zresztą co innego. Może być pragnieniem władzy, majątku, kobiety czy rzeczy całkiem prozaicznych. Nawet najbardziej prostacki Truffaldino, który za filozofem epoki oświecenia, Fontenellem, mógłby powiedzieć, że do szczęścia potrzeba tylko złego serca i dobrego żołądka, w istocie też w swoim życiu czuje się nie­szczęśliwy, choćby z powodu ruiny jego wędliniarni. W pogoń za szczęściem udają się Renzo i Barbarina, uratowani kiedyś przez Smeraldinę, a teraz wypędzeni przez Truffaldino. Posąg filozofa Kalmona (Adam Ferency) uprzedza, że kierują się w życiu fałszywą filozofią, ale jednocześnie obdarza ich czaro­dziejskim kamieniem, dzięki któremu staną się bogaci. W tym momencie Cieplak stopniowo wprowadza do przedstawienia baśniowe cuda, wyczarowywane magią teatru. Posąg Kalmo­na znika w zapadni sceny (co zresztą zawsze wywołuje wraże­nie na widzach). Magiczny kamień rzucony na scenę sprawia, że natychmiast spod niej wyjadą bogate szaty dla rodzeństwa. Efekt cudowności reżyser uzyska też w zabawnej scenie zalo­tów Tartaglii do Barbariny. Oboje znajdują się na balkonach po przeciwległych bokach proscenium i przeciągają między sobą złotem zdobiony czerwony szal. Zazdrosna Tartagliona spró­buje zepsuć zaloty syna i rzuci Barbarinie wyzwanie:

"Jesteś piękna, lecz piękniejsza byś się stała,

gdybyś jabłko, które śpiewa, w jednej dłoni miała".

Wtedy czerwony szal widowiskowo rozwinie się na całej długo­ści sceny. Od tego momentu, jak mówi mądry Pantalone: "wszystko może się zdarzyć". Barbarina pociągnie brata i innych za mirażami. Jedynie skromna Smeraldina, postponowana przez męża i adoptowane dzieci, usiłuje jeszcze odwieść od szaleństwa: "Piękna, urocza, bogata jesteś, czego chcesz więcej". Ale jest już za późno. Podnosi się żelazna kurtyna. Wejściu bohaterów w czarodziejską przestrzeń w głębi sceny towarzyszy śpiew chóru:

"Człowieku, jakżeś zachłanny,

złota mało ci jeszcze?

Opanuj głód nieustanny

i tym, co masz, ciesz się wreszcie!"

W tej części przedstawienia Cieplakowi udało się wykreować obrazy niezwykłej piękności, choć ich walor jest teatralnie umowny. Wieloskrzydły smok, cudowna woda symbolizowana błękitnymi szarfami, które "płyną" z góry na dół. By spełnić swoje marzenia, pragnienia, żądze, bohaterowie Goz­ziego muszą zdobyć owego tytułowego Ptaszka zielonopiórego. Ta tajemnicza istota zapowiadała swoje pojawienie się już wcześ­niej. Gdy Renzo pyta siostrę: "Czy kochasz kogoś, czy ktoś cię kocha?"-wtedy z prawej kulisy wyłania się postać chłopca (Paweł Tucholski) w białym kostiumie z ręką wygiętą do tyłu, symbolizu­jącą ptasie skrzydło. (Nie potrafię niestety odkryć inspiracji dla takiego rysunku postaci Ptaszka.) Ptaszek śpiewa coś niewyraź­nie, jakby przeciągnięte długo "mi..." Jeszcze kilkakrotnie wyjdzie naprzeciw bohaterom sztuki, ale nikt go nie zauważy. Wreszcie w kulminacyjnym momencie przedstawienia, gdy wszyscy stają u źródła szczęścia w oczekiwaniu na spełnienie marzeń, Ptaszek zjawia się ponownie i wyśpiewuje w całości słowo, które począt­kowo brzmiało niewyraźnie: "miłość". I dopiero teraz staje się prawdziwy cud.

"Gdy chcecie zdobyć jabłka, co śpiewają,

i złotą wodę, co dźwięczy pląsając

- czary nie władają!

Gdy chcecie zdobyć kobietę z kamienia,

ptaszka zielonego, co życie odmienia

- czary nie władają!

A gdy niczego nie chcecie zdobywać,

tylko się szatą zdobywców okrywać

- czary nie władają!"

Ludzie goniący za mirażem szczęścia, powodowani pychą, uświadamiają sobie, że jedynie miłość ma magiczną moc. I ona wprowadza harmonię, przywraca spokój, godzi wszystkich. Truffaldino znów pokocha swoją Smeraldinę, Ninetta wstanie z "cuchnącego grobu pod rurą od zlewu" i wróci do Tartaglii. Renzo i Barbarina odzyskają swych prawdziwych rodziców. Ale jak w każdej bajce, ktoś musi ponieść karę. Za złe podszep­ty królowa Tartagliona i jej kochanek Brighella zamieniają się w żółwia i osła.

*

"Nemo sine amore esse beatus est" - głosi średniowieczny mistyk. Nikt bez miłości nie może być szczęśliwy. W tej prostej maksymie mogłoby się zawrzeć przesłanie przedstawienia Piotra Cieplaka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji