Artykuły

Już nie zatańczę

- Wiele spośród tych osób, które krzyczały, że rola serialowa niszczy niezależność artystyczną aktora, że przykleja mu twarz, teraz zmieniło zdanie. Przede wszystkim dlatego, że serial telewizyjny jest dziś szansą zaistnienia w zawodzie, szczególnie dla młodego aktora i dotyczy to praktycznie tylko Warszawy - mówi warszawski aktor TOMASZ STOCKINGER.

* Barbara Wasyl: Współpracował Pan z wieloma teatrami, m.in. z teatrem Kwadrat, Syreną, Teatrem na Woli, Dramatycznym. Jednak od 10 lat nie jest Pan związany na stałe z żadnym teatrem. Czy nie tęskni Pan za sceną?

Tomasz Stockinger: Nie jestem związany etatowo z żadnym teatrem i rzeczywiście grywam rzadziej. Ale nie jest prawdą, że nie grywam w ogóle. W teatrze Kwadrat gościnnie występowałem przez dwa ostatnie sezony w sztuce "Upadłe anioły". A od początku "Klanu", czyli właściwie od 9 lat, grywamy z Marzeną Trybałą "Za rok o tej samej porze" Bernarda Slade'a. W Lublinie byliśmy z tą sztuką świeżo po premierze 9 lat temu. Spektakl przygotowaliśmy w zasadzie sami. Poprosiliśmy Barbarę Sass o reżyserię. Sztuka powstała we współpracy z Teatrem na Woli. A obecnie jeździmy z nią po Polsce.

Jest to ogromna lekcja aktorskiego rzemiosła. Za każdym razem gramy w innych warunkach, przy innym oświetleniu przez dwie i pół godziny bez suflera, co wymaga skupienia. Poza tym czasem zdarza się rok przerwy, po czym wracamy do tego spektaklu, dzięki czemu sztuka żyje i tak naprawdę cały czas się rozwija. A my, aktorzy, nie mamy szansy się nią znudzić. Mam ogromną satysfakcję z tego przedsięwzięcia, tym bardziej że publiczność jest zadowolona.

* Czy rezygnacja ze stałego etatu w teatrze wynikała z przyjęcia roli w "Klanie"?

W dużym stopniu tak. Teraz mam co prawda trochę mniej zadań w serialu, ale swego czasu miałem dni zdjęciowe bardzo często i długie godziny spędzałem na planie. Po 10 godzinach przed kamerą człowiek naprawdę jest mało przydatny wieczorem na scenie.

* Czy aktorstwo było Pana marzeniem?

Nie.

* A będąc młodym człowiekiem, jakie miał Pan plany na przyszłość?

W ogóle nie planowałem.

* Zagrał Pan ponad 30 ról filmowych i teatralnych. Jednak niewątpliwie największą popularność przyniósł "Klan". Jak rozpoczął się Pana "związek" z serialem?

Podejmując się gry w serialu, jednocześnie świadomie rezygnuje się z pewnych propozycji, które w związku z udziałem w telenoweli się nie pojawią. Szczególnie, jeśli chodzi o duży ekran. Ale akurat na dużym ekranie niewiele się dzieje, więc nie mam czego żałować. Kiedy startowaliśmy z "Klanem", telenowela była czymś nowym. Niektórzy odradzali mi wzięcie roli, strasząc, że serial mnie zaszufladkuje, że zdobyta popularność będzie łatwa i niewiele warta.

* Ale przecież widzowie "Klanu" rzeczywiście utożsamiają Pana z kreowaną rolą doktora Lubicza - autorytetu moralnego, doskonałego męża i ojca.

To oczywiste, ale wiele spośród tych osób, które krzyczały, że rola serialowa niszczy niezależność artystyczną aktora, że przykleja mu twarz, teraz zmieniło zdanie. Przede wszystkim dlatego, że serial telewizyjny jest dziś szansą zaistnienia w zawodzie, szczególnie dla młodego aktora i dotyczy to praktycznie tylko Warszawy.

* Czy nie uważa Pan, że pozostaje jednak możliwość zaszufladkowania?

Wszystko zależy od tego, jak podchodzimy do tematu. Aktor nie może być znany i jednocześnie niepopularny.

* Czy fakt, że publiczność może oglądać Pana tylko w serialu, wynika z braku innych propozycji?

Sam siebie nie zaangażuję. Zawsze płaci się jakieś koszta. Biorąc udział w "Klanie" jestem po prostu mniej atrakcyjny dla dużego ekranu. I rozumiem to. Nie rozumiem natomiast opinii Wojtka Pszoniaka, który w jednym z wywiadów powiedział, że aktorstwo serialowe nie jest w ogóle aktorstwem. Osobiście bardzo mnie to zraniło. Chciałbym zobaczyć Wojtka uwijającego się tu przed kamerą.

Z drugiej strony, nie mam poczucia, że coś straciłem. Wielkie obrazy typu "Zemsta" to, moim zdaniem, po prostu skandal. Nie ma znaczenia, czy to dzieło pana Andrzeja W., czy nie. Skandalem jest też to, że nikt w tym kraju nie ma odwagi głośno o tym mówić. W związku z tym, że jest to dzieło właśnie Andrzeja W. Jeśli zaś chodzi o "Quo vadis", cisza, która trwa od premiery, jest wymowna. Mówiąc natomiast o "Panu Tadeuszu" - samobójczym golem jest zrobić ten film, nie pokazując miłości Tadeusza do Zosi.

* Czy widzi Pan zatem jakąś szansę dla polskiej kinematografii?

Polskie kino ma dwóch bardzo groźnych przeciwników. Jednym są zalewające nas filmy amerykańskie. Drugim są panowie z Wiejskiej, którzy już 15 lat temu powinni stworzyć konkretne ustawy, umożliwiające powstanie z gruzów rynku niezależnych producentów. Dziś ci nieliczni boją się ogromnego ryzyka finansowego. Polskie kino nie istnieje w ogóle na świecie. Przykre jest to, że nie potrafimy sprzedać naszych produktów za granicą.

* Ostatnio wystąpił Pan w TVN w "Tańcu z gwiazdami". Odpadł Pan wraz z partnerką Blanką Winiarską w trzecim odcinku. Czy plan minimum został wykonany?

Tak. Jestem bardzo zadowolony. Przede wszystkim dlatego, że odważyłem się wziąć udział w programie.

* Jak wyglądał angaż do programu?

Miałem dosłownie kilka godzin, aby odpowiedzieć organizatorom. Cieszę się, bo gdybym miał więcej czasu, pewnie bym się przestraszył. Wziąłem udział w przedsięwzięciu, które jest bardzo potężną lekcją pod wieloma względami. Przede wszystkim szalenie polubiłem wszystkich tańczących. Uważam, że wspólny pot i nerwy bardzo nas zbliżyły. I tancerzy, i gwiazdy. Wiem jednak, że odważyłem się na coś, czego nie radziłbym powtarzać osobom z mojej półki. Jest to bardzo duży wkład pracy, wysiłku i trzeba mieć końskie zdrowie. Szczerze mówiąc, nie ma się szans w starciu z młodzieżą.

* Czy nie obawiał się Pan młodszej konkurencji?

Nie obawiałem się dlatego, że nie zakładałem wygranej. Przede wszystkim chciałem się poruszać, wziąć udział w czymś, co jest bardzo lubiane i zobaczyć, jak to wygląda od kuchni.

* Czy program ma jakieś mankamenty?

Oczywiście. Wiem, że gdybyśmy w Polsce mieli agentów, to nasza sytuacja byłaby o wiele lepsza. Niestety, nie mamy opieki prawnej i menedżerskiej. A sami z natury rzeczy nie możemy zadbać o wszystkie sprawy.

* Udział w programie z wielomilionową publicznością niesie ze sobą pewne ryzyko. Niemalże od początku programu tabloidy rozpisywały się o Pana związku z młodszą o 30 lat partnerką. Jak reagowali Państwo na te wiadomości? Czy wpływały one na współpracę na parkiecie?

Szczęśliwie ani Blanka, ani ja nie jesteśmy w związkach, które mogłyby na tym ucierpieć. Śmialiśmy się z tego i śmiejemy się cały czas. Ale to jednak jest gorzka pigułka. Teksty napisane były w tonie rynsztokowym, co było przykre. Smutne jest też to, że właśnie takie pisma mają największy nakład, co daje obraz potrzeb społeczeństwa. Szeroki tłum właśnie taką tanią sensacją żyje. Takie codzienne kopanie świata wartości i autorytetów dla kasy.

* Podsumowując udział w "Tańcu z gwiazdami", czy program przyniósł więcej rozczarowania niż satysfakcji?

Program przyniósł naturalnie więcej satysfakcji. Ale największą radość sprawia mi fakt, że nigdy więcej nie zatańczę już przed "wysoką komisją".

* Czy jakieś oceny, komentarze jury utkwiły Panu szczególnie w pamięci?

Sama sytuacja jest niezręczna. Wiadomo, że nie umiem tańczyć, ale kiedy staję przed jury i wobec ośmiu milionów widowni, jury mówi, że nie umiem tańczyć... to nie jest to ani odkrywcze, ani dowcipne.

* Ale przecież taka jest formuła programu. Zawodowcy krytykują, a artyści dopingują zawodników.

Tak, ale jest to też minus programu. Dużym plusem jest natomiast to, że "Taniec" uświadomił mi i przypomniał, jak ważny jest trening, rozmowa z ciałem. Poznałem specyfikę świata tancerzy. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że dziedzina, jaką jest taniec, tak bardzo się rozwija. Powstają studia taneczne w całej Polsce. Bardzo pozytywne jest również to, że młodzi ludzie odnajdują w tańcu pasję. Ruch, muzyka, a jednocześnie intymność i seksualność, która w tym tkwi są bardzo pozytywne.

* Czy program przyniósł nowe znajomości?

Poznałem kilka nowych osób, m.in. Anetę Kręglicką, Paola Cozzę i środowisko tancerzy. Oczywiście, nową osobą jest także moja partnerka Blanka Winiarska z Poznania. Blanka od niedawna mieszka w Warszawie i w przyspieszonym tempie uczy się życia tutaj. To utalentowana, pełna energii dziewczyna, która zdecydowanie wie, czego chce i mocno stąpa po ziemi. Blanka pokazała mi świat tańca, a ja opowiadałem o aktorstwie. Była to pozytywna wymiana doświadczeń.

* W swoim bogatym dorobku zawodowym ma Pan również płytę. Jedną z piosenek jest "Czas nas uczy pogody". Co w Pana życiu jest źródłem dobrego samopoczucia?

Podstawą dobrego samopoczucia jest utrzymanie pionu i poziomu w sobie samym. Kiedy już osiągnie się to, można zawsze próbować zrobić coś więcej i wyciągnąć rękę do drugiego człowieka. Ale nie za daleko, żeby nie stracić równowagi.

***

TOMASZ STOCKINGER

Aktor filmowy, teatralny, gwiazda polskich seriali. Współpracował z warszawskimi teatrami: Kwadrat, Dramatyczny, Na Woli, Syrena, Komedia, Roma, a także z Teatrem Telewizji, np. rola Cezarego Baryki w "Przed-wiośniu" w 1981 r.

Wybrane role filmowe: "Sto koni do stu brzegów" (1978), "Bez znieczulenia" (1978), "Znachor" (1980/81), "Bołdyn" (1981), " Rycerze i rabusie" (1982/83), "Lata dwudzieste, lata trzydzieste" (1983), "Pogranicze w ogniu" (1989/90), "Szwadron" ( 1992), "Zespół adwokacki" (1992/93), "Dom" - serial telewizyjny.

Wielką popularność przyniosła mu rola lekarza, idealnego męża i ojca - doktora Lubicza w serialu "Klan".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji