Artykuły

Małgorzata Niemirska: Rozbroić seksbombę

- Znam wielu utalentowanych młodych aktorek i aktorów, ale zbyt często spotyka się osoby, które nie mając żadnego dorobku poza goszczeniem w tabloidach w rolach prywatnych bez żenady określają się jako "aktorzy" - mówi Małgorzata Niemirska, aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Małgorzata Niemirska - ur. 16 czerwca 1947 w Warszawie. Absolwentka PWST w Warszawie. Występowała w warszawskich teatrach: Dramatycznym (1969-82, 1994 do dziś) i Studio (1982-1994). Wśród ról teatralnych poza wymienionymi w tekście także Sybilla w "Czerwonej magii" Michela de Ghelderode w reż. R Piaskowskiego, Agata w "Elektrze" Jeana Giraudoux w reż. K. Dejmka, Iza w "Iwonie, księżniczce Burgunda" w. Gombrowicza w reż. L. René, Nike Napoleonidów w "Nocy listopadowej" Stanisława Wyspiańskiego w reż. M. Prusa, Elmira w "Biedaczku vel Tartuffe" Moliera w reż. M. Walczewskiego, Druzylla w "Salome" Oscara Wilde w reż. Jurka Sawki, a ostatnio Pani Zofia w Grach ekstremalnych" w reż. J. Grabowieckiej, a także gościnnie w teatrze Ateneum jako Arlette w "Korsarzu" Josepha Conrada w reż. M. Walczewskiego i M. Domańskiego. W Teatrze Telewizji m.in. Zosia w "Panu generale" Jeana Anouilha w reż. A. Bardiniego, Ruth Sanders w "Desperatach" F. Durbridge'a w reż. A. Minkiewicz, Klara Nieben w "Skandalu w Hellbergu" Jerzego Broszkiewicza w reż. J. Bratkowskiego, Baronowa w "Garbusie" S. Mrożka w reż. M. Kwiatkowskiego, Stella w "Kochanym kłamcy" Kilty Jerome w reż. M. Walczewskiego, Beatrycze w "O przemyślności kobiety niewiernej" Giovanniego Boccaccio w reż. M. Dutkiewicza, Kwasznia w "Na dnie" Maksyma Gorkiego w reż. G. Holoubka, Małgorzata w "Nowym Don Kiszocie" Aleksandra Fredro w reż. B. Borys-Damięckiej, Brygida w "Upiorze" Charlesa Nodier w reż. F. Bajona.

W filmie zadebiutowała epizodem jako szesnastolatka w "Pingwinie" Jerzego S. Stawińskiego. W dwa lata później, jako dziewiętnastolatka zdobyta masową popularność jako Lidka w serialu "Czterej pancerni i pies". Zagrała także m.in. w "Szerokiej drogi kochanie" Andrzeja Piotrowskiego, "Indeksie" Janusza Kijowskiego, "Spotkaniu na Atlantyku" Jerzego Kawalerowicza, "Seszelach" Bogusława Lindy, "Młodych wilkach" Jarosława Żamojdy, a także w szeregu seriali, m.in. "Samo życie" i "Złotopolscy".

Krzysztof Lubczyński: Umówiliśmy się, że nie będziemy rozmawiać o Lidce z "Czterech pancernych", bo to temat wyeksploatowany...

- Przyznam, że to pytanie stawiane od 50 lat od dawna już mnie nuży, a nawet irytuje, tym bardziej, że osiągnęłam w zawodzie dużo więcej, jak nietrudno się przekonać.

Na rozmowę umówiliśmy się po wieczorze wspomnieniowym związanym z pokazem archiwalnego przedstawienia Teatru Telewizji, które miało premierę w grudniu 1970 roku. Była to "Cnota uciśniona czyli Joseph Andrews" na motywach powieści Henry Fieldinga, w reżyserii Kazimierza Brauna, z udziałem Pani, Krzysztofa Kalczyńskiego, Antoniego Pszoniaka, Aleksandra Dzwonkowskiego, Ignacego Machowskiego, Tadeusza Bartosika, całej plejady świetnych aktorów. Nie ukrywam, że mile zaskoczyła mnie świeżość tego przedstawienia, zwłaszcza w warstwie aktorskiej. W tej konwencji ani trochę nie trąciło myszką...

- To prawda, choć to nie reguła w przypadku tak archiwalnych przedstawień. Raczej rzadkość. To jedna z tajemnic zawodu aktorskiego. Zdarzają się aktorzy i zdarzają się przedstawienia, które jakby wyprzedzają swój czas, swoją epokę. Odznaczają się jakąś nowoczesnością wyrazu. Jako takiego aktora pamiętam choćby Janusza Strachockiego, jeszcze z rodowodem przedwojennym. To przedstawienie po raz kolejny uzmysłowiło mi, że kiedyś teatr telewizji był teatrem. Dziś to film telewizyjny.

Ja, i nie tylko ja, za takiego aktora uważałem Pani zmarłego męża, wielkiego, charyzmatycznego aktora Marka Walczewskiego. Kiedy w Nowy Rok 1973 roku zobaczyłem go w premierowym spektaklu Teatru Telewizji "Ruy Blas" Victora Hugo w reżyserii Ludwika René, to uderzyła mnie niesłychana nowoczesność jego gry, odznaczająca się na tle skądinąd doborowego zestawu partnerów aktorskich...

- Barbara Osterloff, historyk teatru, w poświęconej mi, z okazji mojego jubileuszu, broszurze, zacytowała moją wypowiedź o Marku, że "był aktorem, który grając, nie dotykał ziemi".

I już w następnym zdaniu napisała o Pani aktorstwie, że jest przeciwieństwem tamtego, że "kojarzy się z konkretnością, z czymś zmysłowym, biologicznym i realnym"...

- Myślę, że zawdzięczam to w dużym stopniu mojej ukochanej pani profesor z warszawskiej PWST, Ryszardzie Hanin. To ona odkryła, że taka właśnie jest prawdziwa natura moich aktorskich predylekcji. To ona zdarła ze mnie wszystko, co niedobre. A to "niedobre", to była konieczność przejścia przez fazę aktorskiej "sex bomby", amantki, los który był losem wielu moich koleżanek o podobnym kalibrze urody. Ukochana profesor Hanin robiła na mnie rozmaite wiwisekcje, dawała mi role wbrew warunkom, rozmaite Tadrachowe i inne role charakterystyczne, kazała grać dziewczynkę i staruszkę w tym samym spektaklu, mam na myśli "Długi obiad świąteczny" Thorntona Wildera, z którym pojechaliśmy z gościnnym występem do Danii.

Kto jeszcze z pedagogów był dla Pani ważny?

- Piekielnie inteligentny Aleksander Bardini. Ludwik Sempoliński, który uczył piosenki. Władysław Zawistowski, lekceważony przez studentów, mało charyzmatyczny, ale przeze mnie uważnie słuchany.

Tuż po studiach trafiła Pani do niezwykłego zespołu, jakim był zespół Teatru Dramatycznego w Warszawie w 1969 roku, przez lata jednego z najznakomitszych zespołów teatralnych w Polsce. O Pani debiucie roli Królewny w "Marchołcie grubym a sprośnym" jeden z krytyków napisał: "Ma wdzięk, urodę, i, co najważniejsze, szeroki wachlarz środków technicznych".

- Znalezienie się w tym zespole było dla mnie prawdziwym przywilejem. Trafiłam tam na końcówkę dyrekcji Jana Bratkowskiego i od razu w najlepsze ręce: Gustawa Holoubka, Jana Świderskiego, Wiesława Gołasa, Danuty Szaflarskiej. To były dla mnie prawdziwe skrzydła. W dobrym towarzystwie przejmuje się jego dobre cechy. Podobny mechanizm jest w naszym zawodzie. Dotyczy to wszystkich, bez wyjątku, zarówno bardzo utalentowanych, jak i mniej utalentowanych. Dlatego nawet słabsi aktorzy przy wybitnych się podciągają. W teatrze istotny jest partner. Odwrotnie: wybitny aktor otoczony miernotami obniża lot. Właśnie na tym polega wartość dobrego zespołu. Aktorzy bez zespołów są tego bodźca pozbawieni.

A których reżyserów z Dramatycznego wymieniłaby Pani?

- Choćby Ludwik René, z którym miałem jednak niewielki kontakt z uwagi na różnicę wieku i dystans jaki stwarzał. Wspaniały Witold Zatorski, przedwcześnie zmarły w wypadku samochodowym, którego byłam świadkiem. Odznaczał się wielkim talentem, delikatnością, wrażliwością i miłością do aktorów. Wróżono mu karierę na miarę na miarę Konrada Swinarskiego. Jego "Mizantrop" Moliera, z Markiem Walczewskim w roli tytułowej, w którym grałam Celimenę czy wspaniała, właściwie legendarna inscenizacja "Kubusia Fatalisty" według Diderota, w której zagrałam trzy role, m.in. panią de la Pommeray, to były wielkie wydarzenia teatralne. Dobrym reżyserem był Gustaw Holoubek, ale ja wolę reżyserów nie-aktorów, bo są bardziej nieprzewidywalni no i nie mają okazji do grania "na siebie". Po latach, jako przeciwieństwo Zatorskiego, poznałam w Teatrze Studio Jerzego Grzegorzewskiego. Schizoid, zamknięty w sobie, bez czułości i bez komplementów dla aktorów, za to wybitny mistrz formy teatralnej, szkoła formy w jednej osobie.

Cytowana tu Barbara Osterloff zwraca uwagę na Pani ewolucję od roli naiwnej Klary w "Zemście" Fredry w głośnym przedstawieniu Gustawa Holoubka, po bujne i niepokorne kobiety jak Kasia z "Króla Mięsopusta" Rymkiewicza czy amantki charakterystyczne jako Pani Peachum w "Operze za trzy grosze" Brechta, "dyskretnie skrojona z wystylizowanych, komiczno-groteskowych ujęć". Można by rzec, że po przejściu przez fazę "aktorskiej sexbomby" stała się Pani pełnokrwistą aktorką dramatyczną z rysami charakterystycznymi.

- Zanim jednak zagrałam klasyczne amantki: Klarę w "Zemście" czy Sarę w "Kochanku" Pintera, zagrałam też, a był to mój debiut na scenie, Królewnę w "Marchołcie grubym a sprośnym" Kasprowicza w reżyserii Ludwika René, która miała dyskretne rysy charakterystyczne, a ną pewno groteskowe. Wydaje mi się, że najdojrzalsze rysy zarazem dramatyczne i charakterystyczne mogłam pokazać w monodramie "Katarzyna II" według pamiętników carycy. A wracając do przytoczonej przez pana formuły, chyba mogłabym się pod nią podpisać, o ile tego rodzaju formuły w ogóle mają sens. "Każda rola jest wyzwaniem dla wyobraźni, a praca nad nią to długa i żmudna droga, skomplikowany proces poszukiwania tej jednej, jedynej formy scenicznej" - napisała wspomniana przez pana Barbara Osterloff. I pod tym mogę się podpisać bez wahania.

W następnym zdaniu Osterloff napisała o unikaniu przez Panią "nachalnego manifestowania własnej prywatności, a tym bardziej ekshibicjonizmu. Ta znamienna dla Pani dyskrecja i trzymanie się na dystans od dookolnego zgiełku nie jest bardzo częstą postawą w Pani środowisku...

- Wiem, że nie jest, zwłaszcza w młodym pokoleniu. Znam wielu utalentowanych młodych aktorek i aktorów, ale zbyt często spotyka się osoby, które nie mając żadnego dorobku poza goszczeniem w tabloidach w rolach prywatnych bez żenady określają się jako "aktorzy".

Spędziła Pani wiele lat Teatrze Dramatycznym, ale miała też Pani dwunastoletni epizod w Teatrze Studio. Jak zdefiniowałaby Pani w skrócie doświadczenie na tej scenie, której jak mi się wydaje silne piętno nadawał nie tylko sam Jerzy Grzegorzewski, ale i patron, Stanisław Ignacy Witkiewicz?

- To doświadczenie było związane zarówno z moją pracą artystyczną jak i pracą mojego męża, Marka Walczewskiego. Było też między innymi rezultatem tego, co władze stanu wojennego zrobiły z Teatrem Dramatycznym odwołując Gustawa Holoubka z funkcji dyrektora. Doprowadziło to wtedy do dekompozycji zespołu i końca tej sceny w jej dotychczasowej postaci. Wywołało bowiem falę decyzji odejścia znaczącej części zespołu artystycznego. Przechodząc do Teatru Studio, przeszliśmy z teatru nowoczesnego, twórczego, ale trzymającego się w pewnych klasycznych ryzach, znaleźliśmy się w orbicie Jerzego Grzegorzewskiego, twórcy o silnym nastawieniu, powiedziałabym - awangardowym czy eksperymentatorskim. Znalazłam się tam wraz z moim mężem, Markiem Walczewskim, który stał się dla Grzegorzewskiego ważnym medium scenicznym, aktorem, który miał wydobywać szaleństwo poszukiwane przez reżysera w jego eksperymentach. Ja jednak wołałam spokojne role Marka, który był także wspaniałym aktorem realistycznym.

Dla Pani był to artystycznie ciekawy okres. Zagrała Pani szereg ról w interesujących przedstawieniach, że wymienię potrójną rolę w "Parawanach" Geneta, Ottlę w "Pułapce" Różewicza czy Celię Peachum w "Operze za trzy grosze" Brechta w reżyserii Grzegorzewskiego, Karolinę Corday w "Męczeństwie i śmierci Jean Paul Marata" Weissa i tytułową "Katarzynę II" w monodramie według jej pamiętników w reżyserii Marka Walczewskiego, a także Aelis Mazoyer w głośnym przedstawieniu "Tamara" Johna Krizanca w reż. Macieja Wojtyszko czy Tłustą Kobietę w eksperymentalnie przez czterech reżyserów wyreżyserowanej "Kartotece" Różewicza...

- Tak, ale mimo to, gdy tylko nadarzyła się możliwość, powróciłam do mojego macierzystego Dramatycznego w 1994 roku i to okazał się powrót dobry, ponieważ ponownie znalazłam tu swoje dawne miejsce, ponownie dobrze się tu poczułam, choć był to już inny teatr w innych czasach z innymi ludźmi.

Zaczęła Pani od roli Królowej Charlotte w "Szaleństwie Jerzego IV" Bennetta, w reżyserii Filipa Bajona, potem role w szeregu realizacji Piotra Cieplaka, między innymi jako Diana w "Operze żebraczej" Vaclava Havla, następnie rola w głośnym "Wymazywaniu" Thomasa Bernhardta w reżyserii Krystiana Lupy...

- A ostatnio między innymi rola Pogorelki w "Romantykach" Janocha Levina w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza. I tu obchodziłam 45-lecie mojej pracy artystycznej. Przy tej okazji sympatyczny i dowcipny prezent otrzymałam od Agaty Kuleszy. Pewnego dnia na mojej leżance w garderobie numer 318 znalazłam przyczepioną mosiężną tabliczkę z wygrawerowanym napisem: "Sofa Lidka imienia Małgorzaty Niemirskiej".

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji