Artykuły

Wszyscy w tym tańcu jesteśmy

- Nie odważę się powiedzieć, ze większa część tego społeczeństwa nie potrafi znaleźć porozumienia w małżeństwie. Ale zdarzają się w rodzinach sytuacje straszne, o których się milczy - mówi Iwona Pasińska, od roku dyrektor Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu.

Najnowszą premierę - "Wesele. Poprawiny" - zespół Polskiego Teatru Tańca pokazał w połowie października. W Sali Wielkiej CK Zamek nad sceną zawisł krzyż, a tancerze częstowali widzów wódką. Marcin Liber w prologu spektaklu zabiera publiczność w podróż, której przystankami są kolejne wystawienia dramatu Stanisława Wyspiańskiego od 1901 r. Reżyser i tancerze sadzają widzów na karuzeli zmieniającej się rzeczywistości. Przed oczyma przelatuje tu i Andrzej Wajda, i Daniel Olbrychski, i Gulczas - jeden z bohaterów programu "Big Brother". Finał to wspólny kac przy dźwiękach pękających balonów. Bez happy endu.

Marta Kaźmierska: Wszystko spieprzyliśmy - ostrą stawiacie diagnozę.

Iwona Pasińska: Właśnie (śmiech).

Taniec czarnego chochoła w finale waszego spektaklu śmieszny nie jest. Do tego te postacie w biało-czerwonych pelerynach i w kapturach na głowach. Stadionowo-pielgrzymkowa wersja Ku Klux Klanu.

- O to nam chodziło. Żeby widz siebie w tym tańcu przyłapał. Wszyscy w nim jesteśmy Biało-czerwono-czarni.

Dobrze by było pokazać ten spektakl w domach kultury. W dużych miastach. W małych miastach. Na wsiach. W całej Polsce.

- Od początku sobie założyliśmy, że przyglądamy się nie tylko ruchowi, tańcowi. Także nam samym. Kulturowo. Społecznie. Ten spektakl zajmuje się przecież nie tylko tradycją wystawiania dramatu Stanisława Wyspiańskiego, ale też samym weselem, obrzędem. Po premierze widziałam ludzi wstrząśniętych. Tutaj przypomnieli sobie te wszystkie rzeczy, które dzieją się na weselach. O tym się nie mówi, no bo się nie mówi, bo są to słabe zabawy, które usuwa się z pamięci i z nagrania w telefonie. Pozostaje jedynie wspomnienie, że było wspaniale.

W pewnym momencie publiczność słucha popularnej weselno-biesiadnej piosenki. "Czy chciałaby pani Murzyna/Murzyna, Murzyna ach nie/Bo Murzyn z Afryki, to kocha jak dziki. Murzyna, Murzyna ach nie". W kolejnych zwrotkach pojawiają się: Chińczyk, Ruski, Arab, Anglik, Francuz... Wszyscy nie tacy, jak trzeba. Dopiero "Polak w potrzebie przytuli do siebie". Marcin Liber zderza tę przyśpiewkę z nagraniem, na którym słychać, jak radny Rafał Piasecki znęca się nad swoją żoną.

- To nie musi być do końca czytelne, że to właśnie ta osoba. Nikt się przy tym nie upiera. Ktoś może nie wiedzieć. Liber jednak świadomie użył tego monologu. Większość Polaków deklaruje, że jest katolikami. I żyje w sakramencie. Albo w związkach zalegalizowanych w urzędzie. Absolutnie nie odważę się powiedzieć, że większość tego społeczeństwa nie potrafi znaleźć porozumienia w małżeństwie. Ale zdarzają się w rodzinach sytuacje straszne, o których się milczy. I ten monolog jest kwintesencją tego, co wydarza się za zamkniętymi drzwiami. W naszym kraju, pod Jezusem na krzyżu.

Szczerze mówi o małżeństwie jedna z seniorek z zespołu Movements Factory Company, który zaprosiliście do udziału w spektaklu.

- Pani Maria.

Mówi, że biała suknia uwikłała ją na całe życie w coś, czego tak naprawdę nie chciała.

- Ją i jej dzieci.

Jej pokolenie długo milczało. Bo mówić o pewnych rzeczach publicznie nie wypadało. Więc jej głos wydaje mi się w tym spektaklu bardzo istotny.

- Rozmowa jest w ogóle strasznie ważna. Na każdym etapie życia. Kiedy jako dyrektor Polskiego Teatru Tańca zaczęłam pracę z zespołem byłam w szoku, że tancerze nie tylko ze sobą nie rozmawiają, ale też ze mną. Po roku to się zmieniło. Tuż przed premierą zawsze pytam ich, z czym zostawimy tym razem widza.

Lęki, o których tancerze opowiadają w "Weselu", po kolei wstając z krzeseł, są naprawdę ich?

- Przy opracowaniu tych tekstów pomagała Magda Zaniewska, która czuwała nad dramaturgią. Teksty seniorów też przebierała ona. Wszyscy dostali pracę domową - opisać swoje wesele. Nawet dzieci, które grają w spektaklu, dostały to zadanie, choć dotyczyło wymarzonego wesela. Ale o lękach rozmawialiśmy z tancerzami już wcześniej, zanim zaczęły się próby do "Wesela". O innych rzeczach też.

O jakich?

- Powtarzam tancerzom, że są sprawy ważne i mniej ważne. I że na mniej ważne szkoda czasu, dlatego że życie jest za krótkie i nie zdążymy pewnych rzeczy zrobić. Zwłaszcza my, tancerze. Wydaje mi się, że już rozumieją, że szkoda czasu na to, co po prostu słabe, letnie.

Powtarzam im, że nawet najlepszy reżyser nie gwarantuje nam najlepszego spektaklu. Możemy się gdzieś pogubić. Ważne, żebyśmy byli ludźmi przede wszystkim, ponieważ to się odkłada na tym, jakimi jesteśmy artystami.

O strachu rozmawialiśmy wiele razy. Pewnego dnia usłyszałam, że boją się zwolnienia. To była okazja, żeby im powiedzieć, że dla wszystkich, którzy chcą naprawdę pracować, jest miejsce w tym zespole. A moim zadaniem jest zadbać, by było im w tej pracy najlepiej.

Dlatego cieszę się, że starania o siedzibę dla teatru przyniosły wreszcie skutek, że już wiadomo na pewno, że ona będzie. Ale cieszę się też z tego, że zamówiłam im wreszcie firmowe dresiki, bardzo porządne. I dwie pary skarpetek. Nie mieli. To taka zwyczajna przyziemna sfera, która gwarantuje tancerzowi komfort.

Ale trudno nie mieć z tyłu głowy, że praca tancerza jest jednak na chwilę.

- Ja jestem najlepszym przykładem tego, że trzeba odejść z tego zawodu we właściwym momencie. Sama odeszłam z teatru wiele lat temu, choć bardzo go kochałam. Chciałam spróbować czegoś innego. Nie żałuję, to był czas zdobywania innych doświadczeń.

Gdy odwleka się ten moment zmiany, robi się z tego jakaś niezdrowa agonia. To nie jest dobre - dla człowieka przede wszystkim. Ostre ruchy są jak najbardziej wskazane. Więc jeśli ktoś któregoś dnia stwierdzi, że dziś kończy z tym zawodem, to ja to uszanuję. Jeśli zdecyduje, że odchodzi do innego zespołu - też to uszanuję. Nie ma nic gorszego niż tancerz siedzący pod drążkiem i czekający na swoją kolej. To zabija.

Od pierwszego dnia powtarzam tancerzom, że liczy się zespół. A w tym zespole każdy A nie każdy z osobna w zespole, którego tak naprawdę nie ma. Jedyny warunek, jaki stawiam choreografom to, że cały zespół wychodzi na scenę. Zespół, czyli w tej chwili piętnaście osób. Plus stażyści, bo to ważne, żeby młodzi próbowali swoich sił na scenie. Sama obecność w zespole mnie nie interesuje. My potrzebujemy interakcji. Bardzo dużo improwizujemy, żeby siebie odkrywać.

Nowa siedziba coś w waszej pracy zmieni?

- Oj tak! Przecież my już ledwo żyjemy... Kiedyś było inaczej. To nie była taka gonitwa, jak teraz. Kiedy o tym myślę, zawsze mi się przypomina ten tekst z "Alicji w krainie czarów", kiedy Królowa przekonuje Alicję, że by się utrzymać w tym samym miejscu, musi biec dwa razy szybciej, bo jak będzie biegła normalnie, to się cofnie. Jesteśmy właśnie w takim momencie. Ale też szkoła baletowa, w budynku której pracujemy, biegnie dwa razy szybciej. Jest więcej dzieci, więcej klas i punkty, z których trzeba się wywiązywać, szukać różnych możliwości współpracy, przygotowywać najlepsze dyplomy. Ekonomia wymusiła taki, a nie inny pęd społeczeństwa. Mamy określony czas na próbę w szkolnej auli, a potem musimy wynieść wszystkie rekwizyty, żeby po kilku godzinach znowu je wnieść i próbować dalej. Strasznie dużo energii poświęcamy tej logistyce działań.

Nowa siedziba da nam nie tylko miejsce, ale też czas, żeby przemyśleć pewne sprawy Będziemy mogli pracować tyle, ile chcemy z krótką przerwą na lunch, a nie czterogodzinną, wymuszoną. Jeśli będziemy przygotowywali premierę - to u nas, w sali, w której będziemy mogli to potem zagrać. Teraz salę poznajemy na próbie generalnej, i dowiadujemy się dwa dni przed premierą, że to czy tamto może się nie udać. Będzie też wreszcie czas i miejsce, aby wszystkie nasze premiery wygrać - do ostatniego chętnego widza. Chcemy się nawzajem intensywnie pytać, o co chodzi z tą polskością.

A jak widzowie nie będą chcieli tego wiedzieć? W wielu teatrach wielu rzeczy ostatnio oprotestowano.

- Nam też się niedawno zdarzyło, że pewna pani w trakcie spektaklu "Żniwa" Igora Gorzkowskiego wybiegła z sali krzycząc, że to skandal. Tam jest pewien sensualizm, warstwa seksualna. Mimo tego, że nikt się nie rozbiera, ani nie całuje. Jest dotyk - taki na skraju gorąca. Ale my się przecież nie dotykamy na scenie dla samego dotyku. Mówimy w tym spektaklu o biologii. O czymś, dzięki czemu jesteśmy. O zasiewach mówimy.

Po "Roku Guślarzy", w ramach którego zrobiliście i "Żniwa" i "Wesele. Poprawiny" w teatrze zacznie się "Rok Bogów" z nowymi premierami.

- Bogiem pierwszym będzie Polka. I wszystko to, co się wiąże z nami - kobietami. "Polka" to tytuł pierwszej premiery. I pierwszy mit. Prace zaczniemy w listopadzie. Reżyseruje Igor Gorzkowski.

Druga będzie realizacją konkursową. Sama dobrze wiem, jak bardzo brakuje na rynku ofert dla choreografów lub reżyserów, którzy nie są zrzeszeni teatralnymi etatami. Temat? Będzie można sięgnąć po wszystko, co boskie. Jedyne ograniczenie - grzebiemy w polskości i "naszości".

Trzecia premiera - "Wszyscy jesteśmy bogami" - będzie mówić o czasach, w których każdy się ma za boga, więc będzie o tych boskościach i ich wielościach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji