Artykuły

Na honor! Ależ ten Falstaff ma głos!

"Falstaff" Giuseppe Verdiego w reż. Macieja Prusa w Operze Nova w Bydgoszczy. Pisze Alicja Polewska w Gazecie Pomorskiej.

Niemal bez scenografii, za to w magicznym świecie świateł galopuje Verdi w reżyserii Macieja Prusa

Rwetes, bieganina. Dom Alicji pełen jest mężczyzn pałających żądzą zemsty i kobiet knujących, jak ukarać pyszałka. Kolorowe stroje, pojedyncze elementy dekoracji, wśród których króluje olbrzymi wiklinowy kosz, czy raczej skrzynia -na brudną bieliznę. To tutaj chichoczące kumoszki kazały schować się pyszałkowatemu FalstafFowi. Napięcie rośnie, orkiestra gra coraz głośniej. Nie bez wysiłku Alicja, Meg, Nannetta i pani Quickly przepychają kosz-skrzynię ku skrajowi sceny, tuż nad kanał (!) dla orkiestry. Muzyka forte, pchnięty kosz balansuje na krawędzi i w końcu spada z łoskotem! Nad sceną zapis libretta - "łubuduu!". Kurtyna.

Widzowie w pierwszych rzędach wstają. Ci z dalszych wstrzymują oddech, by po chwili z westchnieniem ulgi przekonywać się wzajemnie, że przecież to niemożliwe, by reżyser Maciej Prus zdecydował się tak ryzykować zdrowiem i życiem Łukasza Golińskiego - odtwórcy tytułowego Falstaffa podczas sobotniej premiery w Operze Nova, by kazać go zrzucić ze sceny. Przecież musi zaśpiewać jeszcze w III akcie!

Podczas antraktu właściwie nie było innego tematu - jak on się wydostał? Którędy go wyprowadzili? Jak przeżyli tę inscenizację muzycy orkiestry?

W końcu dzwonek i początek finałowego aktu - Falstaff cały i zdrowy znów śpiewa z podziwu godną swobodą. Bo też Łukasz Goliński jest chyba u szczytu swoich możliwości wokalnych. Jego głos jest pełen, ma piękną barwę, a rola Falstaffa wydaje się wprost napisana dla niego.

Kimże jest bohater tej ostatniej opery Wielkiego Mistrza? Niektórzy widzą w nim pierwowzór naszego Zagłoby i Papkina. Mąż to dojrzały, zarówno w wieku, jak i posturze. A co za tym idzie - doświadczony i znający życie. Lecz wiedza ta wcale nie jest radosna, bo kiedy namawiani przez niego do kolejnego łajdactwa wobec dam Pistol (Jacek Greszta) i Bardolf (Szymon Rona) unoszą się honorem - daje im wykład na temat tegoż: Czy można honorem się nakarmić lub napoić? Ogrzać albo okryć? To tylko słowo i jego magia.

Gorzka to jednak konstatacja, szczególnie, gdy wygłasza ją mężczyzna, który tak bardzo chce jeszcze zaistnieć w życiu, a brak mu jednego - złota, dzięki któremu mógłby być tym, kim - w jego mniemaniu - powinien być: panem przez duże P. Dlatego gotów jest na każde szelmostwo, manipulowanie płcią piękną czy przyjaciółmi, byle to osiągnąć.

"Falstaff" Verdiego to z pozoru tylko opera komiczna (libretto Arrigo Boito oparł wszak na "Wesołych kumoszkach z Windsoru" i "Henryku IV" Szekspira), w muzyce słychać nuty wagnerowskie, a w ariach pobrzmiewają gorzkie prawdy.

Bydgoskie przedstawienie jest odarte z blichtru i pozłoty, jakby niewłoskie, surowe. Dla mnie - piękne. A wykorzystanie przez reżysera i scenografa (Jagna Janicka) możliwości mobilnych sceny naszej opery - podział na poziomy, które podkreślają umowność wydarzeń przed oczami widzów - to świetny pomysł. Wspierają go światła fantastycznie prowadzone przez Macieja Igielskiego oraz muzycy orkiestry pod batutą Piotra Wajraka.

Maciej Prus nie kryje, że kocha "Falstaffa". Muzykę i libretto. Nie zgodził się na proste przedstawienie go jak opasłego, podstarzałego fircyka. Jego Falstaff jest dojrzały, w pełni sił męskich, choć zaczyna już dostrzegać nadchodzącą starość. Ale jeszcze się podrywa, jeszcze staje wobec Forda (dobry Sławomir Kowalewski), by w finałowej scenie śmiać się z nim razem, choć z lekkim ściskiem szczęk. Bo ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji