Artykuły

Romeo i Julia uwodzi

"Romeo i Julia" Charles'a Gounoda w reż. Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Alexandra Kozowicz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

"Romeo i Julia" to pierwszy operowy spektakl Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. I jest to absolutnie autorskie widowisko. Znaniecki nie tylko je wyreżyserował, opracował kostiumy i współtworzył scenografię, on całkowicie zawładnął tym przedstawieniem!

Przyzwyczajeni już jesteśmy do pewnej jakości nowych przedsięwzięć w Operze Śląskiej. Tamtejsze premiery są więcej niż dobre. Są zaskakujące i dobrze zagrane. Sobotnia śląska prapremiera "Romea i Julii" Charles'a Gounoda za sprawą tworzących ją nazwisk co prawda od początku zapowiadała się znakomicie, ale nie sposób było przewidzieć, że to właśnie sam pomysł inscenizacyjny stanie się tą iskrą, która sprawi, że spektakl będzie miał w sobie to wyjątkowe "coś".

Nie chodzi tu ani o piękną muzykę Gounoda (muzyków znakomicie poprowadził tego wieczoru Bassem Akiki, nowy zastępca dyrektora ds. artystycznych Opery Śląskiej ), ani o - skądinąd świetnych - solistów czy o pomysłową scenografię. Chodzi raczej o dar oczarowywania widzów, którym Michał Znaniecki obdarzył "Romea i Julię". Co więcej, tą inscenizacją udowodnił, że można w Polsce odnieść komercyjny sukces nie tylko poprzez wymagające rozmachu scenicznego pomysły i wielkie (i kosztujące krocie) głosy. Bo co do tego nie ma wątpliwości.

Zdolni soliści na "pustej" scenie

Wersja Znanieckiego jest bliska oryginałowi. - Chciałem zrobić to tak, jak mógłby swoją sztukę wystawić w Globe Theatre sam Szekspir. Choć kocham i szanuję poprzednie adaptacje, to jednak są one wszystkie pokłosiem dziewiętnastowiecznego myślenia o inscenizacji i nijak nie odnoszą się do tradycji elżbietańskiej - mówił jeszcze przed premierą Znaniecki.

Rzeczywiście, osią przedstawienia, które uwodzi plastyczną wizją i niemal filmowym (jak na operę) montażem, jest bajeczna scenografia, wzorowana na prototypie teatru elżbietańskiego. To ona pozwoli zmieścić reżyserowi liczący kilkadziesiąt osób chór na scenie, pozostawiając ją niemal... pustą! Ten zabieg zaś pozwala stworzyć intymną przestrzeń dla samych solistów. I miejsce na niezwykłą chemię między nimi.

Chemię zrodzoną z talentów. Andrzej Lampert ze swoją chłopięcą urodą i czarującym głosem to Romeo idealny. Ewa Majcherczyk jako Julia najpierw zachwyciła nas operetkowym walcem "Je veux vivre", a potem elektryzowała tragiczną intensywnością, której trudno byłoby się spodziewać po tak młodziutkiej aktorce.

Cztery piękne, długie duety z ich udziałem stanowią niejako dramatyczny punkt kulminacyjny opery Gounoda - to przecież na tych dwojgu skupia się cały ciężar gatunkowy dzieła (z ról drugoplanowych wymienić warto kontratenora Michała Sławeckiego, choć mogliśmy go podziwiać w zaledwie jednej fantastycznej arii). Muzyka Gounoda kształtuje szlachetny obraz kochanków, a Znaniecki eksperymentuje, choć - na szczęście - w tych eksperymentach na pierwszy plan wysuwa przede wszystkim nastrojowy klimat.

Widzowie bombardowani pięknem

Podstawowym kodem estetycznym tego klimatu są światła oraz wizualizacje. I pomysły zaczerpnięte z teatru dramatycznego. Jak na przykład przepiękna scena balkonowa: precyzyjnie zaprojektowana w konwencji teatru w teatrze, w której Romeo podgląda Julię z perspektywy nie kochanka, a widza. Akcentowana teatralność - Znaniecki bardzo precyzyjnie wypełnił nią spektakl po brzegi. Bohaterowie dramatu zatem nie krwawią, a zręcznie, jak na tradycję teatru elżbietańskiego przystało, manewrują czerwonymi chustami. Taka forma niesie ze sobą mnóstwo możliwości do zabawy. Ale też, paradoksalnie, staje się także największym zagrożeniem dla tej opery. Widzowie są bowiem bombardowani nie tylko pięknem, ale i pomysłami, których jest tu zwyczajnie za dużo!

Czego w tej inscenizacji nie ma? Są wystylizowane sceny baletowe, od których kręci się w głowie. Są metafory żywcem wyjęte z widowisk baletowych (niewinność i czystość bohaterów pokazano, wprowadzając na scenę dodatkową dwójkę aktorów w wieku przedszkolnym) czy efektowne sceny z pogranicza sztuki cyrkowej (królowej Mab efektowny taniec "na linie" i w powietrzu - w tej roli Jadwiga Krowiak), teatru tańca i teatru cieni.

Jest też miejsce w operze Znanieckiego na celowe nawiązania do słynnych filmowych czy baletowych adaptacji "Romea i Julii" (choćby do legendarnego już kampowego filmu Baza Luhrmanna). Cała ta naszpikowana efektami specjalnymi (konfetti, światełka, płatki róż) oprawa miłosnych duetów jest doprawdy imponująca. I może nieco przytłoczyć spragnionego przede wszystkim pięknej muzyki widza.

Trzeba przyznać, że ten spektakl, sygnowany stemplem nowej jakości, jakiej pragnie młode pokolenie, poszkujące różnych bodźców i nieznoszące próżni, jest naprawdę oszałamiający. Ono na pewno zachwyci się operą "Romeo i Julia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji