Artykuły

Warszawskie tango

"Niezatańczone tango" wg scenariusza Grażyny Barszczewskiej w reż. Leszka Bzdyla w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w Teatrze dla Was.

Trudno mi wyobrazić sobie literaturę współczesną bez Wiesława Myśliwskiego, bez jego prozy, która łączy w sobie rzeczywistość z magią, w której realność styka się z niezwykłością, co czyni dzieła dwukrotnego laureata Nagrody Literackiej Nike nadzwyczajnymi. Myśliwskiego traktuje się jako przedstawiciela nurtu chłopskiego, ale czytelnicy wiedzą, że książki jego wybiegają poza tę tematykę. Pisarz zresztą nie ukrywa, że przypisanie go to tego właśnie nurtu nieraz mu ciążyło. Zawsze jednak przyznawał się do tożsamości z kulturą chłopską i do czerpania z jej źródeł. Patrzył na nią jednak, jak już wspomniałem, nie w sposób przyziemny, pobieżny, a przez pryzmat ogólnoludzki. Dlatego właśnie twórczość jego ma charakter egzystencjalny.

Teksty Myśliwskiego przypominają przypowieści o niełatwej naturze człowieka, skomplikowanym świecie i przebiegłym losie. W tych kontekstach opowiada o wsi i przyznać trzeba - udaje mu się podnieść jej znaczenie, dodaje go samym mieszkańcom. Myślę, że celność uchwycenia istoty ludzkiej egzystencji sprawiła, że prozą Myśliwskiego interesuje się od lat Grażyna Barszczewska. Myślę, że właśnie dlatego zapragnęła przenieść język pisarza na teatralne deski. W języku Myśliwskiego tkwi bowiem wspomniana wcześniej magia, w języku, który obok narracyjności sprawia, że czytelnikowi trudno oderwać się od czytanej w danej chwili powieści. Grażyna Barszczewska podjęła się zadania ważnego, ale przy tym trudnego. Ułożyła z fragmentów cenionego przez siebie Myśliwskiego scenariusz, który stał się podstawą wystawianego w Teatrze Polskim w Warszawie spektaklu pt. "Niezatańczone tango". W scenariuszu odnaleźć można wątki z "Kamienia na kamieniu", "Widnokręgu", "Traktatu o łuskaniu fasoli" oraz "Ostatniego rozdania". Scalenie wybranych partii w jedną opowieść udało się Barszczewskiej bezsprzecznie. Trudno dostrzec w niej jakiekolwiek pęknięcia, zgrzyty, niespójności. To ważna cecha tego scenariusza: spójność. Autorka nie przesadziła z wielowątkowością, starannie wyważyła motyw przewodni, o którym za chwilę. Wyeksponowała oś konstrukcyjną - rozrachunek z życiem. Przedstawienie utrzymane zostało, biorąc pod uwagę tę oś, w konwencji wspomnienia. Taki zabieg w każdym razie dostrzegłem. Spektakl wyreżyserował Leszek Bzdyl, choć trudno nie odnieść wrażenia, że od początku do końca było to przedstawienie Barszczewskiej, co nie jest w żadnym wypadku zarzutem. Ma zmysł reżyserski i odznacza się artystyczną dojrzałością, więc nie byłoby niczego złego w tym, gdyby wprowadzała do przedstawienia swoje sceniczne rozwiązania czy pomysły. Od razu trzeba wspomnieć, że Barszczewska wystąpiła w spektaklu również jako aktorka, znakomicie realizując wizję stworzonej przez siebie w scenariuszu bohaterki. Była prawdziwa, naturalna, w pełni rozumiejąca swoją obecność na scenie. Stworzyła kreację dojrzałej kobiety, w której nigdy nie przestało żyć dziecko.

"Niezatańczone tango" miało swoją premierę 21 kwietnia 2017 r. Wtedy też aktorka obchodziła uroczyście w Teatrze Polskim w Warszawie swoje siedemdziesiąte urodziny. Spektakl powstał więc niejako z tej właśnie okazji. Nie można mieć więc żadnych wątpliwości, że należał on właśnie do niej, bo do niej należeć powinien. Przedstawienie stało się w pewnym sensie głosem Barszczewskiej w sprawie, uniwersalnej sprawie, bo dotyczącej polskich kobiet. Był to głos ze sceny bardzo słyszalny.

Barszczewska stworzyła więc wartką opowieść i jako autorka scenariusza, i jako aktorka. W centrum opowieści znajduje się kobieta, żona, matka, ale nie ta konkretna z konkretnym imieniem, nazwiskiem, określonym w czasie życiorysem, a uniwersalna, skupiająca w sobie radości, smutki każdej kobiety - polskiej żony, polskiej matki. Warto od razu zaznaczyć, że nie czyni z niej męczennicy, cierpiętnicy, trudno również w tym portrecie o tony martyrologiczne. To portret zwyczajnej kobiety, ucieleśniającej problemy zwykłych kobiet. Zwyczajność nie idzie tutaj jednak w parze z bezbarwnością. To kobieta zadziorna, swojska, mądra i zaradna. To kobieta z przeszłością, przeszłością, która wyparła bezpowrotnie teraźniejszość, zostawiając pustkę i tęsknotę. Nie można nie wspomnieć, że i o tęsknocie jest ten spektakl.

Przedstawienie od razu urzeka scenografią, za którą uznanie należy się Maciejowi Chojnackiemu. Scena kameralna zamienia się w pokój dzienny, utrzymany najprawdopodobniej w stylu lat pięćdziesiątych lub sześćdziesiątych (na pewno "peerelowskim"). Lampa z żółtym abażurem, komoda, którą zdobią szklane naczynia, dwa fotele, krzesło, niewielki taboret, najważniejszy w pokoju - adapter, na ścianach tapeta i zdjęcie ślubne, gdzieniegdzie jasne miejsca po obrazach, na podłodze wzorzysty dywan... Na dywanie, kartony i worki, w których znajduje się część spakowanych wcześniej pamiątek, przedmiotów domowych i do których w trakcie przedstawienia dopakowane zostaną pozostałe. Kartony i worki symbolizują tu przeszłość, czas miniony, coś, co bezpowrotnie minęło. Dlatego właśnie można sądzić, że spektakl jawi się jako wspomnienie. Wspomnienie Matki o mężu, barwnych latach życia, miłości, zazdrości (a raczej jej braku), niezatańczonych tangach właśnie (albo zatańczonych w objęciach innego niż by się chciało mężczyzny), walce z rzeczywistością, odmierzaną w dekagramach, pragnieniu zapewnienia synowi szczęścia i o wielu innych ważnych dla kobiety sprawach. Wspomnienie, co ważne, oddane jest na scenie z dystansem, poczuciem humoru, ale i wrażliwością, i czułością. Balansowanie na granicy skrajnych emocji czyni ten spektakl interesującym i inspirującym. Trzyma w napięciu i skłania do refleksji.

Odbiorcą wspomnień Matki jest Syn (Dominik Łoś). To do niego zwraca się ona ze swoimi opowieściami (czasem również do nieżyjącego męża). Syn przez całe przedstawienie milczy (pod koniec wypowiada jedno zdanie). Pakuje przedmioty do worków i kartonów, przesuwa i wynosi meble, ściąga zdjęcie ślubne, które Matka z powrotem wiesza na miejsce, od czasu do czasu zapisuje coś w pamiętniku... Zachowuje się tak, jak gdyby Matki obok nie było... To by uzasadniało jego dziwne zachowanie, trochę sprzeczne z tym, którym w danej chwili powinien się wykazywać. W pewnym momencie widz może zadać sobie pytanie, czyje to jest tak naprawdę wspomnienie: Matki czy Syna, sprzątającego mieszkanie po śmierci rodziców, przypominającego sobie czas spędzony w rodzinnym domu? I drugie pytanie w tej sytuacji: o retrospekcję. O nadinterpretację zawsze bardzo łatwo. Najlepiej więc, kiedy widzowie sami osądzają stan rzeczy... Przedstawienie jest w każdym razie otwarte.

Dlaczego "Niezatańczone tango"? Bo tango właśnie jest trzecim bohaterem tej opowieści. Najważniejszy dla Matki taniec. "Kto nie umie tańczyć tanga, ten w ogóle jakby żyć nie umiał" - powie. To taniec wolności, wyzwolenia, to w gruncie rzeczy grzeszny taniec. Symbolizuje ucieczkę od rzeczywistości (znowu pytanie: czyją?), ale również, w tym przypadku, wzloty, zwycięstwa i niespełnienie. Tango zostaje odtańczone na pustej scenie. Barszczewska i Łoś uwodzą tańcem publiczność. Dostają od niej za to warszawskie tango gromkie brawa. Zasłużone. Nie tylko ze względu na dojrzałość w tańcu.

Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, pedagog, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz - "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko"; jego teksty można przeczytać w "Polonistyce", "Teatrze", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu"; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, wortalami: "Dziennik Teatralny"; od 2013 recenzent wortalu "Teatr dla Was".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji