Artykuły

Dawno nie było przedstawienia, które budziłoby tak skrajne emocje

"Makbet" Williama Szekspira w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Wielki spektakl" - napisała po premierze "Makbeta" zaprzyjaźniona recenzentka. A jej kolega po fachu w tym samym czasie narzekał, że gdyby nie przyszedł do Capitolu służbowo, uciekałby stamtąd gdzie pieprz rośnie.

Następny chwalił pierwszy, dwugodzinny akt, utyskując na drugi, a ja zastanawiałam się, czy nie pomyliła mu się kolejność - to w drugim odzyskiwałam wiarę w teatr Agaty Dudy-Gracz i jego bohaterów - i czy w takiej sytuacji możliwa jest jeszcze rzetelna, obiektywna ocena.

Ale po kolei, od pozytywów zaczynając. Gdyby wrocławski "Makbet" był - zgodnie z profilem teatru, w którym jest wystawiany - spektaklem muzycznym, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem. Całkowicie współczesna, choć inspirowana dawną muzyką oprawa Mai Kleszcz i Wojtka Krzaka porywa zarówno w wykonaniu zbiorowym, jak i - a może przede wszystkim - solowym Emose Uhunmwangho w roli Hekate, czarnego anioła unoszącego się nad tą "opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości". Jej bogini zemsty, u Szekspira pojawiająca się w jednym monologu, wyrasta tu na najważniejszą, najbardziej elektryzującą widownię postać.

Warstwa muzyczna tworzy spójny świat z wyobraźnią plastyczną Dudy-Gracz, która - we współpracy z choreografem Tomaszem Wesołowskim - komponuje sceny na podobieństwo obrazów, sprawiając, że spływający krwią senny koszmar "Makbeta" zamienia się w hipnotyzującą wizję. Zwłaszcza sceny zbiorowe - choćby tę z żywym tronem z poddanych unoszących Makbeta na swoich ramionach - chciałoby się zatrzymać w kadrze na dłużej. Reżyserka, scenografka i autorka kostiumów zarazem używa aktorów jak elementów malarskiej kompozycji i umieszczając ich na krwistoczerwonym tle, na naszych oczach tworzy serię obrazów inspirowanych szekspirowską tragedią. Wywiedzionych z malarstwa, ale też z kina - z filmów "Tron we krwi" Kurosawy czy "Królowa Margot" Patrice'a Chereau.

Ze względu na siłę wizji plastycznej spektakl ogląda się zdecydowanie lepiej z balkonu niż z parteru. Dopiero widok z góry pozwala bowiem ogarnąć wzrokiem całokształt pochylającej się w kierunku widza płaszczyzny, u szczytu której czeka nas władza. Zobaczyć panoramę tego pola bitwy, z którego wszyscy powstają unurzani w krwi.

Kłopot w tym, że przejścia od jednego kadru do drugiego wymagają skomplikowanych przegrupowań aktorów, których na scenie pojawia się ponad czterdziestu - te szwy byłyby mniej widoczne, gdyby zawsze towarzyszyła im muzyka, niestety nazbyt często słychać jedynie plaskanie stóp o klejącą się od udającej krew farby podłogę.

Jeszcze większy problem dotyczy jednak dramaturgii spektaklu. Duda-Gracz skraca i przekomponowuje Szekspirowski tekst, ale kto spodziewa się, że te niezbędne - już w ich wyniku spektakl trwa prawie cztery godziny - redukujące treść zabiegi służą odnalezieniu interesującej reżyserkę esencji, srodze się zawiedzie. Skrótom towarzyszy bowiem multiplikacja postaci - fragmentami dialogów skradzionych innym bohaterom zostają obdarzone przede wszystkim kobiety - matki, żony, dworki, których w oryginalnym tekście nie ma. Każda niesie ze sobą własną historię i osobisty dramat.

To dopisywanie historii nieobecnym i niemym u Szekspira postaciom skutkuje jednak dramaturgicznym chaosem, w którym ginie główny komunikat i wątek. Czerwona farba na kostiumach i ciałach aktorów sugeruje zbiorową, społeczną odpowiedzialność za zbrodnie tyrana - jednak ta plastyczna sugestia nie znajduje umocowania w samej konstrukcji spektaklu.

Każda ze scenicznych sytuacji ma swoją wewnętrzną, intrygującą dramaturgię, ale razem, przez swoje nagromadzenia rozsadzają główny temat opowieści. Zdarza się i tak, jak w scenie podwójnego kobiecego szaleństwa, że tragedia lady Banquo (Ewa Szlempo) okazuje się bardziej przejmująca niż koszmarne halucynacje lady Makbet (Magdalena Kumorek). Jak na obrazach dawnych mistrzów, w "Makbecie" oglądamy namalowaną z rozmachem panoramę ludzkich losów, jednak - w przeciwieństwie do zrealizowanego również we Wrocławiu spektaklu "Ja, Piotr Riviere" - nie ma tu miejsca na bliższy, intymny kontakt z żadnym z bohaterów.

Zabieg formalny, polegający na unieruchomieniu Makbeta (Cezary Studniak) w wyznaczonym światłem reflektora niewielkim kwadracie przestrzeni, z której - na ułamek sekundy przed śmiercią - spogląda on na swoje życie - tłumaczy się dopiero w finale. Oto władza z każdego z nas czyni niewolnika, każdemu paraliżuje wolną wolę - zdaje się mówić Duda-Gracz. Nie jest to specjalnie odkrywcza diagnoza, a w dodatku ów dotykający Makbeta paraliż stawia pod znakiem zapytania kluczowy dla tej opowieści konflikt sumienia - skoro bohaterem kieruje fatum władzy, przekleństwo losu monarchy, a nóż w ręce wkłada mu sama ofiara, pojęcie jego winy jesteśmy zmuszeni wziąć w nawias.

Duda-Gracz stawia przed Studniakiem ekwilibrystyczne wręcz zadanie - jego postać, sparaliżowana od samego początku, wydaje się pozbawiona wewnętrznej dramaturgii. Alibi dla morderstwa Duncana, które dopisuje Szekspirowi reżyserka (gwałt na Lady Makbet), zamiast wzmocnić w Makbecie chęć sięgnięcia po nóż, budzi w nim wątpliwości. Tak naprawdę nie wiemy, kim jest bohater, umyka nam moment jego przemiany, więź między nim a Lady Makbet, sugestywnie naszkicowana w akcie pierwszym, rwie się później w natłoku wątków, przez co w efekcie nawet jej śmierć nie jest w stanie wybrzmieć w stopniu, który uwiarygodniłby to uczucie.

W akcie drugim show Makbetowi kradną inne postaci - znakomita Justyna Szafran jako Lady Macduff czy występujący gościnnie Wojciech Brzeziński, aktor warszawskiego Teatru Ateneum, w roli Macduffa w scenie z Malcolmem (Artur Caturian), odsłaniającej przed widzem kulisy politycznej gry, której zasady okazują się tak stałe i niezmienne jak walka o władzę.

Zastanawia wizja historii Dudy-Gracz - w przeciwieństwie do brutalnego, ultramęskiego świata Makbeta jego następca Malcolm, homoseksualnie przegięty, spogląda na swoich rycerzy i ewentualnych rywali ze zgoła inną żądzą niż żądza mordu. Po silnej, krwawej władzy przyjdzie władza słaba, pozbawiona autorytetu, a obie to awers i rewers tego samego w istocie błędnego podejścia - jeśli taki komunikat szyfruje w swoim "Makbecie" Duda-Gracz, to wydaje się on zbyt prosty, zbyt zero-jedynkowy. W tej pesymistycznej opowieści o walce o tron zły pieniądz wypiera dobry - Macduff, jedyny bohater, który ma cechy dobrego władcy - obalił tyrana, a śmierć swoich bliskich potrafił szczerze opłakiwać, łącząc męstwo z wrażliwością - nie będzie miał szans na koronę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji