Artykuły

Żal

"Dom lalki" Henryka Ibsena w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Muszę przyznać, że znając dotychczasowe realizacje Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej nie bez niepokoju szedłem na premierę "Domu lalki" w Teatrze Polskim w Warszawie. I do dziś zachodzę w głowę, czym Pani Reżyser przekonała Andrzeja Seweryna do swojej koncepcji, która na Scenie Kameralnej przy Sewerynów rozpada się na szereg sekwencji pokazujących raczej brak wrażliwości realizatorów na dramaturgię autora "Dzikiej kaczki". Wiele mogła obiecywać natomiast obsada, szczególnie pojawienie się jako Nory - Elizy Borowskiej; niestety, potencjał zespołu aktorskiego też został w tym spektaklu zaprzepaszczony. I jeśli nawet dałoby się przymknąć oko na sytuacyjny "rozgardiasz", wpadki kostiumowe czy dziwnie w tle sączącą się muzykę, tego Pani Reżyser wybaczyć nie można . Inną rzeczą jest pamięć subiektywna, która nie daje zapomnieć chociażby o spektaklu Teatru Telewizji z 1994 roku, w reż. Izabelli Cywińskiej, z Danutą Stenką w roli tytułowej.

Agnieszka Lipiec-Wróblewska miała do dyspozycji bardzo dobrych aktorów. Można było, wykorzystując ich niewątpliwy talent, utkać z tego partyturę z sugestywnie prowadzonym dialogiem, z pełnym dramatyzmu stopniowaniem napięcia, wreszcie z psychologiczną głębią postaci, która będzie wnikliwie przedzierać się przez realistyczno-obyczajową warstwę tekstu, nie gubiąc symbolicznych uogólnień i przenikliwej dialektyki. Tymczasem aktorom tylko momentami udaje się idealnie wstrzelić w emocjonalną kształtność Ibsenowskiego dialogu, z jego w jakby pozostającym w ukryciu, co nie znaczy, że mało rozwibrowanym czy nawet burzliwym porządkiem psychologiczno-moralnym. Dzieje się tak przede wszystkim wtedy, kiedy Pani Reżyser każe aktorom mówić wprost do widowni, bez kontaktu z partnerem. Szczególnie jest to uciążliwe w scenie rozstania Helmera z żoną, kiedy Eliza Borowska chodzi od prawa do lewa i z powrotem, wygłaszając najważniejsze kwestie dramatu. Powiedzieć, że widz czuje w takich sytuacjach niedosyt, to zbyt mało. Zobojętnienie, z którym ogląda się ten spektakl, będzie nam towarzyszyło zatem do samego końca. Odpryski szczerego emocjonalnie monologu tytułowej bohaterki, a także bardzo interesujące chwile w grze Krystiana Modzelewskiego niewiele już mogą zmienić.

"Dom lalki", choć jest dramatem z żywą intrygą, sam się nie obroni. Nie da się go zagrać jedną barwą, bez wyrazistych konfliktów, które wyjdą poza typowość grzecznościowych konwersacji salonowych. I to nieprawda, że ideologia autora "Peer Gynta" jest już dziś mocno anachroniczna czy naiwna. Tam gdzie Lipiec-Wróblewskiej udało się znaleźć dynamikę w intensyfikowaniu konfliktów psychologicznych, było to widać aż nadto. Tyle że nie załatwią tego żadne inscenizacyjne ozdobniki, jak choćby niczym nie uzasadnione tajemnicze przejścia "między" i "za" drzwiami, które nijak się mają do próby skupienia się na racjach moralnych, które zdaje się miały być w tej realizacji najważniejsze jako główna oś całego dramatu. Jeśli tak, to aspekt moralnej odpowiedzialności protagonistów za ich mentalność i osobisty los, tonie w reżyserskiej nieumiejętności znajdowania właściwych ekwiwalentów scenicznych dla wykreowania precyzyjnych konterfektów psychologicznych, które konstruktywnie powinny być ujawniane szczególnie wtedy, kiedy dochodzi do wzajemnych odniesień czy konfrontacji. Tymczasem Lipiec-Wróblewska zdaje się być nie do końca czuła na to, co wynika z kształtu osobowości postaci czy ich moralnej struktury.

Najbardziej żal mi w tym spektaklu samych aktorów. Tym bardziej, że Eliza Borowska wydaje się być wprost stworzona do tej roli. Niestety, do tego co robiła wczoraj na scenie nie była chyba do końca przekonana. Dlatego jej finałowa scena, kiedy decyduje się wziąć swój los we własne ręce, kiedy w nadzwyczajnych uwarunkowaniach dochodzi do gorzkiej samoświadomości, że była tylko lekkomyślną, bezrozumną, bierną "wiewóreczką" i ograniczoną przez konwenans "lalką", uzależnioną od męża i prawo, które jej zachowania determinowało, nie budzi szczególnego współczucia. Oczywiście, że w każdej roli tego nieudanego przedstawienia widać potencjał, również w rolach Piotra Bajtlika (gra Krogstanda z dużą dozą szlachetnego umiaru i taktu, bez odrobiny nachmurzonej diaboliczności) i Anny Cieślak, dlatego ból tego przeżycia jest tym większy. Tym bardziej, że Ibsen mógłby zabrzmieć nad wyraz przejmująco, jako że dzisiaj niemalże codziennie musimy walczyć z przeciwnościami losu, z różnej maści kłamstwami i indywidualnymi fantazmatami, w poszukiwaniu swojego miejsca w otaczającej nas rzeczywistości. I to po jednej i po drugiej stronie barykady.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji