Artykuły

Coraz cięższa korona

"Balladyna" Juliusza Słowackiego w reż. Krzysztofa Galosa w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Maja Ignasiak w Tygodniku Koszalińskim Miasto.

To przedstawienie chwilami poraża, chwilami zasmuca, a chwilami zwyczajnie wywołuje zachwyt strofami wieszcza. Bo to są strofy mocne, pełne straszliwego piękna. Oparły się czasowi. Nie szkodzi im poddawanie ich teatralnym eksperymentom, o ile takowe prowadzone są z szacunkiem dla poety. A na szacunku zarówno dla Juliusza Słowackiego, jak i dla historii Polski reżyserowi nie zbywa. I dlatego "Balladyna" w reżyserii Krzysztofa Galosa, otwierająca sezon 2017/2018 w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, obroni się przed widzami ze szkół. Lubiący rewolucje w teatrze również nie powinni być zawiedzeni.

"Coś dla szkół" czy nawet "Musi być jedna lektura i bajka w sezonie" - czy jest prowincjonalny teatr, co się uchowa przed tymi niepisanymi wytycznymi? Z bajkami idzie w miarę prosto. Z lekturami bywa różnie. Jeśli zrobić "po Bożemu", zorganizowana młodzież może się wynudzić, a i o realizatorach głośno raczej nie będzie. A to podobno dla artysty najgorsze, co może go spotkać. Jeśli zrobić wręcz przeciwnie, może być frekwencyjna klęska dla teatru: zorganizowane grupy ze szkół nie przyjdą, bo uprzedzeni nauczyciele nie przyłożą ręki do ich udziału w profanacji klasyki, a dorośli z kolei wolą iść do teatru na coś innego niż szkolna lektura...

Krzysztofowi Galosowi udało się pójść drogą środka. Można dyskutować, czy wszystkie zastosowane współczesne akcenty muzyczne i (zwłaszcza) scenograficzne mają sens. Czy nie można by subtelniej, cieńszą kreską. Może by i można, lecz czy wtedy "Balladyna" potrząsnęłaby aż tak? Bo najnowszy spektakl w koszalińskim teatrze potrząsa widzem. Naprzemiennie używa do tego środków skrajnie kiczowatych oraz najczystszej, najszlachetniejszej sztuki aktorskiej. Ważne, że potrząsa. A przynajmniej nie pozostawia bez emocji. "Ty, jakie fajne! Nie wiedziałam, że to w Polsce lektura", uśmiechnęła się w antrakcie znajoma, wychowana i wyedukowana w zachodniej Europie.

Nad wodami Gopła tłuką się zjawy. Poza Chochlikiem, Skierką i Goplaną z oczami błyszczącymi nadzieją na miłość jest jeszcze zdetronizowany król Popiel, prawdziwy żywy trup. Zderzenie tych postaci z naprawdę żywymi zapoczątkuje ciągi zdarzeń, na końcu których lśni korona zwycięstwa. Niestety tylko jedna. W realizacji na koszalińskiej scenie szpetny to gadżet, lecz jakże pożądany! Kipiącemu radosną energią, prostodusznemu Kirkorowi udaje się na nowo tchnąć życie w Popiela. Zdresiarzony Grabiec, z pieśnią "Wjeżdżają Cyganie" na ustach, nie poprzestaje na pocałunku z "wywiędłym schabkiem" Goplaną, bo na pocałunku poprzestać to dla takiego kozaka nie honor. Zresztą cały spektakl naszpikowany jest pocałunkowymi i innymi cielesnymi interakcjami między postaciami.

Choć choroby psychiczne są dziedziczne, dowiedziono, że odziedziczone psychotyczne geny nie uaktywnią się, jeśli nie trafią na odpowiednie podłoże. Niestety, często podłoże takie uaktywnia jeden impuls. W najnowszej koszalińskiej "Balladynie" impulsem takim są marzenia matki tytułowej bohaterki. Jasna, wiotka, eteryczna, po dziecinnemu roześmiana Balladyna wygłupia się z siostrą. Ich matka też ma dobry nastrój. "Z wami to nawet ubożyzna miła", mówi do córek, prostując się z trudem, i zaczyna roić o pięknym księciu lub przynajmniej rycerzu, należnym dziewczętom za ich dobroć i urodę. Balladyna nie naigrawa się z matczynych rojeń, jak to jest u Słowackiego, lecz podrywa się z piskiem: "Gdzie ty mój grzebień podziałaś, Alino?". Wystarczyła iskra, by jęła realizować nakreślony dla żartu przez matkę scenariusz. Obojętnie, jakim kosztem.

Dotknięta psychiczną chorobą Balladyna mieni się kolorami. Od popadania w samozachwyt nad własną przebiegłością do przebłysków przerażenia dokonanymi aktami podłości. Od potwornego śmiechu, który jej towarzyszy przy mordowaniu i bezpośrednio po, do całkowitego stuporu. Od ostrożnego obserwowania rozwoju akcji dziejącej się wokół do spokojnej racjonalizacji. Wszystko zależy od punktu widzenia. Wszak inni popełniają koszmarniejsze czyny i żyją! Do mechanizmu racjonalizacji nawiązują też ostatnie słowa spektaklu o wielokrotnie powtarzanym kłamstwie, które w końcu staje się prawdą

"Został posłem/wójtem/radnym i mu odwaliło" - ile razy słyszeliśmy taką opinię o różnych ludziach, znienacka wyniesionych na wyżyny władzy? Postacią, która pracuje na tak niepochlebny opis, jest Grabiec, cudem przywrócony społeczeństwu po zamianie go w wierzbę przez oszalałą z zazdrości Goplanę. Jednak to nie głupawy, butny Grabiec ani życiowo przegrany Popiel najsilniej dążą do władzy. Im ta władza przytrafia się niejako po drodze, jako tzw. wartość dodana. Dla Balladyny jest za to celem samym w sobie, choć ona starannie to ukrywa. "Trzeba używać!", mówi z niewinną miną, sugerującą otrzymanie niespodziewanego prezentu. Nóż w rękach Balladyny jest jak fetysz; jak ukochana maskotka. Bawi się nim, ogląda ze wszystkich stron, głaska z czułością.

"Balladyna" na koszalińskiej scenie jest trochę nierówna. Mistrzowskie obrazki to na przykład pierwsza odsłona chaty Wdowy i jej niewinnych córek czy niejednoznaczna w swych intencjach, prowadząca swoją grę Alina (intrygująca Dominika Mrozowska), nie mówiąc już o oszczędnym w środkach, a mimo to maksymalnie przekonującym von Kostrynie Wojciecha Rogowskiego. Przeplatają się one jednak z jarmarcznością, nadmierną i chyba niepotrzebną. Dlaczego duch Aliny snuje się w hippisowskim przyodziewku i butach; dlaczego scenę zdobią rozmieszczone w jej rogach maszty z plastikowymi liśćmi na szczytach? Liście efektownie grają w światłach, lecz nijak nie tworzą klimatu prasłowiańskich ostępów leśnych wokół Gopła.

Wszystko to jest mało ważne wobec Balladyny w wykonaniu Beaty Niedzieli. Aktorka kolejny raz stworzyła kreację, od której trudno oderwać całą uwagę. W drugim akcie, szczególnie w jego końcowych scenach, wytwarza ona niezwykle silne napięcie. Każde wypowiedziane i przede wszystkim nie wypowiedziane przez nią słowo ma moc. W dodatku wygląda na to, że aktorka nie pokazała w niej jeszcze wszystkiego. Jeśli w miarę grania następnych spektakli aktorzy zdystansują się bardziej wobec specyficznej formy, narzuconej przez reżysera, a Beata Niedziela uwolni do końca skumulowane w niej tajemne siły, "Balladyna" stanie się naprawdę atrakcyjną pozycją. Również "dla szkół".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji